W ciągu 7 ostatnich lat zlikwidowaliśmy 10 proc. naszych ambasad i 30 proc. konsulatów. Przybyło za to propagujących rodzimą kulturę instytutów
Zmianę polskich priorytetów w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa najwyraźniej widać na przykładzie placówek wojennych. W ostatnich miesiącach zamknęliśmy ambasadę w Kabulu i zawiesiliśmy w Bagdadzie oraz Trypolisie. Jeszcze do niedawna w Afganistanie mieliśmy „polską prowincję” Ghazni, w Iraku liczący w szczytowym okresie ponad dwa tysiące żołnierzy kontyngent wojskowy, z kolei polityka wobec Libii miała obrazować polskie przywiązania do południowego wymiaru unijnej polityki zagranicznej. Dziś te trzy stolice mają znaczenie marginalne.
Zlikwidowanie pod koniec ubiegłego roku placówki w Kabulu zbiegło się z wycofywaniem polskiego kontyngentu wojskowego z tego kraju (od tego roku będzie tam nie więcej niż 150 naszych żołnierzy). Ambasada przypominała oblężoną twierdzę – zewnętrzny kordon ochrony stanowili Afgańczycy (na drodze dojazdowej były m.in. betonowe bloki, które miały chronić przed zamachowcami samobójcami). W środku stale przebywało kilkunastu funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu. Przy wejściu wszyscy goście byli dokładnie rewidowani. Gdy bezpieczeństwo w mieście spadało, do budynku dodatkowo ściągano stacjonujących w Ghazni polskich komandosów.
Wraz ze zwijaniem misji pod Hindukuszem malało zapotrzebowanie na placówkę. Oprócz żołnierzy w Afganistanie przebywa zazwyczaj kilka bądź kilkanaście osób z polskim obywatelstwem. Eksport naszych firm w ciągu pierwszych jedenastu miesięcy 2014 r. wyniósł mniej niż 10 mln euro, importu praktycznie nie ma. Interesy Polski reprezentuje teraz w tym kraju ambasada Indii.
Oprócz wycofywania się z rejonów wojennych w ostatnich latach zamykamy nasze przedstawicielstwa także w krajach, z którymi mamy znikomą wymianę handlową. Jak pisaliśmy na łamach DGP, zgodnie z regułą Sikorskiego zlikwidowane mogą zostać m.in. placówki, których koszt funkcjonowania przekracza wartość jednego procenta polskiego eksportu do tego kraju.
Reguła zakończyła w 2008 r. pracę ambasady w Senegalu, Jemenie i Kongo. Co ciekawe, polski eksport do tych krajów jest dziś kilkukrotnie większy niż w roku likwidacji placówki.
Trzecim głównym powodem zamykania placówek jest po prostu brak zajęcia dla dyplomatów w danym kraju. Na przykład w zamkniętym w 2013 r. konsulacie w Malmo na jeden etat urzędnika przypadało sześć spraw niepaszportowych do załatwienia w ciągu miesiąca. Biorąc pod uwagę, że mamy ambasadę oraz Instytut Polski w Sztokholmie, decyzja wydaje się racjonalna. Podobny los z podobnych przyczyn spotkał konsulat we francuskim Lille.
Przeciwny trend dotyczy instytutów polskich. Choć mamy coraz mniej ambasad i konsulatów, liczba tego typu przedstawicielstw rośnie. To również scheda pod Sikorskim.
– Zmieniają się czasy. Dzisiaj coraz bardziej liczy się to, co ludzie nazywają polityką kulturalną. Przez instytuty można załatwić więcej niż przez tradycyjne ambasady. Dobrym przykładem jest działający w Los Angeles konsulat. Tam już praktycznie nie ma tradycyjnych form spotkań dyplomatów, bardziej liczą się ciekawe spotkania z ludźmi kultury i sztuki – mówi prof. Michał Chorośnicki, szef Katedry Teorii i Strategii Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jako przykład podaje Indie, które mają prawie 200 placówek kulturalnych na świecie.
Jak mówi DGP osoba z kręgu byłego ministra, zamierzeniem Sikorskiego było również używanie instytutów do stosowania w praktyce soft power, czyli miękkiej siły promującej interesy Polski. Najlepszym przykładem jest Pekin. W maju 2014 r. w Chinach stworzono trzeci w Azji Instytut Polski. Niecały rok później placówka zorganizowała wystawę polskiej sztuki w Chińskim Muzeum Narodowym na placu Tiananmen, które dziennie odwiedza kilka tysięcy osób. Do stolicy ściągnięto 350 dzieł sztuki (m.in. obrazy Teofila Kwiatkowskiego i rzeźby Xsawerego Dunikowskiego). Wystawa jest jednym z najważniejszych wydarzeń kulturalnych w Chinach w tym sezonie.
Wraz z objęciem urzędu ministra przez Grzegorza Schetynę część decyzji o likwidacji placówek została zmieniona. Nowy szef dyplomacji w swoim exposé zapowiadał powrót do zasobnej w surowce mineralne i rozwijającej się w ekspresowym tempie Mongolii. Na razie nie ma tam ambasady ani konsulatu. W planach są jednak regularne wizyty przedstawiciela MSZ z Warszawy w Ułan Bator.
Witold Waszczykowski były wiceminister spraw zagranicznych w rządzie PiS: Aby robić interesy, trzeba być na miejscu
Zamykanie ambasad to zły kierunek. Placówki zagraniczne nie kosztują dużo, ich likwidacja to niewielkie oszczędności. Jedna ambasada to koszt kilku–kilkunastu milionów złotych rocznie. Dzisiaj, gdy w związku z rosyjskim embargiem poszukujemy nowych rynków zbytu, ambasady i konsulaty są bardzo potrzebne. W Afryce mamy do czynienia z kulturą kontaktu osobistego, tam nie jest tak, że można robić biznes za pomocą internetu – trzeba być na miejscu. I co ważne, trzeba mieć poparcie polityczne. Bez własnej placówki dyplomatycznej jest to trudne. Raz zamkniętą placówkę trudno odtworzyć, ponieważ często nieruchomości, w których się mieściły, były unikalne.
Robert Tyszkiewicz przewodniczący sejmowej komisji spraw zagranicznych (PO) Zmienia się siatka ambasad, bo zmienia się geografia polityczna świata
Każdy przypadek likwidacji placówki dyplomatycznej trzeba analizować indywidualnie. Chcemy szukać oszczędności i dostosowywać sieć placówek do nowych potrzeb. W niektórych krajach Polonia bardzo się rozrasta, w innych się zmniejsza. Zmienia się geografia potrzeb naszego kraju i geografia polityczna świata. Wszelkie zmiany, które są wprowadzane, mają z tym związek. Proszę pamiętać, że możliwe są wspólne przedstawicielstwa. Tam, gdzie interes strategiczny Polski nie jest intensywny, można tworzyć wspólne placówki. Podkreślam, że zmiana siatki polskich przedstawicielstw jest potrzebna, a podobne procesy zachodzą we wszystkich krajach. W tej materii trzeba być elastycznym i otwartym, a nie popadać w ortodoksję.