Bachulska: Pekin dużo inwestuje w budowę tzw. siły dyskursu, w próby równoważenia wpływów zachodnich mediów i nagłośnienia prochińskich głosów.

ikona lupy />
Alicja Bachulska, analityczka ds. polityki Chin w Ośrodku Badań Azji Akademii Sztuki Wojennej oraz w projekcie MapInfluenCE / Materiały prasowe
Dla amerykańskiego think tanku CEPA współtworzyła pani raport o próbach uzyskiwania przez Chiny wpływów w Polsce. Jak wyglądają działania Pekinu nad Wisłą, jakie są ich cechy?
Jeśli chodzi o kształtowanie opinii publicznej, podzieliłabym to na dwa okresy - przed i po rozpoczęciu wojny w Ukrainie. Obecnie mamy do czynienia z intensyfikacją działań, głównie ze strony dyplomatów, którzy mają aktywne konta na Twitterze czy Facebooku. A także ze strony chińskich mediów państwowych, sponsorowanych przez rząd, jak np. Chińskie Radio Międzynarodowe, którego polskie konto na Facebooku ma ponad 300 tys. obserwujących. Większość z nich to nie są Polacy, to nie są raczej organiczni użytkownicy. Dla Chińskiego Radia Międzynarodowego działalność radiowa to margines, Facebook jest główną platformą. To tuba propagandowa nazywana radiem. Największa w Polsce, bo nie ma u nas żadnych innych chińskich mediów państwowych, chociaż państwowa agencja prasowa Xinhua ma swoich korespondentów.
Od wybuchu wojny strona chińska powiela prorosyjskie narracje i częściowo popiera stanowisko Moskwy. Między innymi o tym, że NATO sprowokowało Rosję i że interesy Kremla są pełnoprawne i trzeba brać je pod uwagę. A także, że Unia Europejska, a w szczególności jej wschodnioeuropejscy członkowie, to całkowicie nieautonomiczne pionki w grze Stanów Zjednoczonych, a cała Europa jest ofiarą amerykańskiego imperializmu. To kalka z przekazu Moskwy. Przed inwazją na Ukrainę chiński przekaz był dużo bardziej pozytywny. Chiny przez wiele lat próbowały przekonać opinię publiczną, że jeśli nie będzie problemów w sprawach politycznych, to gospodarcza współpraca będzie pięknie funkcjonować i będziemy mogli przyciągać inwestycje. Tak naprawdę obietnic tych w większości nie zrealizowano, to były złote góry, a ich nie widać. Zasadniczo ciężko wyznaczyć granicę między PR a propagandą. Przed wojną wiele spraw wydawało się nieszkodliwych, w jej trakcie widać wyraźnie, że „czerwone linie”, które wydawały się apolityczne, są polityczne.
Ale z pozytywnej agendy wciąż nie zrezygnowano. Pekin dalej mówi o korzyściach, mogących wynikać z określonej polityki Warszawy.
Dalej jest miks. Powiedziałabym nawet, że podejście Pekinu jest dość schizofreniczne. Na koncie Chińskiego Radia Międzynarodowego mamy dziesiątki czy nawet setki postów z pandami, murem chińskim, o chińskiej przyrodzie, kulturze, 5 tys. lat cywilizacji. A także antyamerykańskie karykatury czy paszkwile. W „Rzeczpospolitej” coraz częściej ukazują się teksty autorstwa ambasadorów chińskich przedstawiane jako opinia lub komentarz. A to przedruk stanowiska Pekinu i powielanie ich jawnej propagandy. Z nutami, które wręcz sugerują, jak polski rząd powinien się zachowywać, by nie zaogniać relacji z Chińczykami.
Czy podobne działania stosowane są w innych krajach regionu?
Zdecydowanie. Nie tylko w regionie, ale i szerzej na świecie. Wpierw z Pekinu płynie wymóg skupienia się na danej treści. Podejmowane są próby wpisywania przekazu w lokalne uwarunkowania, ale są one bardzo niezgrabne. W chińskim systemie politycznym działa to tak, że jeśli jest „prikaz” z góry, to zadanie ma być wykonane w ściśle określony sposób. Więc tu mniej chodzi o wiarę w to, że Polaków da się przekonać, a bardziej o to, by pokazać przełożonym w Pekinie, że praca została wykonana.
Chiny inwestują dużo środków w stworzenie tzw. siły dyskursu, w próby długoterminowego równoważenia wpływów zachodnich mediów, sprawienia, że głosy prochińskie będą bardziej słyszalne. Przy takiej narracji, że są Stany Zjednoczone i Chiny i nie ma podmiotowości innych państw, tylko jest bitwa między dwoma biegunami świata. Do „wrzutek” do gazet czy na portale dochodzi nie tylko w Europie Środkowej, lecz także we Francji, w Hiszpanii, Wielkiej Brytanii. To się dzieje od lat. Długo nie było to uznawane za coś kontrowersyjnego, dopiero od niedawna trwa debata, jak to się ma do standardów demokracji i tego, jak powinna wyglądać debata publiczna. Rozumiem jeszcze, jak to wszystko podawane jest równolegle z komentarzem eksperckim albo z dwugłosem, ale nie jak jest publikowane jako prawda objawiona.
W raporcie pisała pani o próbach uzyskiwania przez Pekin wpływów u osób na wysokich stanowiskach politycznych. Wydaje się, że w Polsce nie jest to skuteczna taktyka.
Tak, ale problemem są również nieświadome działania. Z pewnych przyczyn dla niektórych środowisk w Polsce bliska współpraca z Chinami wydaje się wciąż atrakcyjna. W kształtowaniu czy uwiarygodnianiu przekazu takie środowiska czy osoby są często wykorzystywane, niekoniecznie świadomie. Prochiński przekaz powielany przez lokalne głosy jest znacznie atrakcyjniejszy i często bardziej wiarygodny dla lokalnych odbiorców. Bo to nie jest nowomowa partyjna przerzucona przez tłumacza Google.
W jaki sposób możemy się bronić przed dezinformacją?
Często powielane są jednostronne opinie, co widać w kontekście tego, co dzieje się teraz w Cieśninie Tajwańskiej. Bardzo łatwo powielać narrację, która służy Pekinowi. W tym momencie polega to na zaognianiu debaty, że na pewno nadchodzi wojna, że jesteśmy wręcz na skraju wojny światowej. Trzeba bardzo uważać i dopytywać się u źródeł, czyli np. lokalnych ekspertów na Tajwanie. Wierzę, że dobre źródła i pluralizm mogą być receptą.
Czy po wizycie Nancy Pelosi na Tajwanie zaobserwowała pani wzrost działalności chińskich botów w Polsce?
Jeśli chodzi o tradycyjne media, to w „Rzeczpospolitej”, w „Trybunie” i na Onecie ukazała się opinia ambasadora na ten temat. Natomiast jeśli chodzi o boty, to największą ich aktywność w Polsce obserwowałam dwa lata temu na początku pandemii, w trakcie sporu między USA i Chinami dotyczącego Huaweia. To były konta, które udawały, że są z Polski - miały np. zdjęcie w tle przedstawiające Warszawę i polsko brzmiące imię i nazwisko, a komentowały w sieci perfekcyjnym chińskim przekaz MSZ w Pekinie.
To bardzo chałupnicze.
Tak, bardzo. To wynika właśnie z tego systemu hierarchicznego. Po prostu jest struktura i zadania mają być wykonane. Nieważne jak, ale przekaz musi się zgadzać.
A obserwuje pani powiązania między chińskimi a rosyjskimi botami?
Robiłam badania na temat zbieżności między chińskimi i rosyjskimi narracjami w polskiej przestrzeni informacyjnej, jeszcze gdy portal Sputnik działał w Polsce. Nie mamy dowodów, że ich działania są koordynowane, ale jest duża zbieżność między chińskimi i rosyjskimi botami czy szerzej narracjami medialnymi. Pojawiają się podobne tematy - antyamerykanizm czy sianie niepokojów społecznych związanych z 5G i ze szczepionkami. W kontekście szczepionek, gdy preparat Sputnik był promowany przez Rosjan jako dobra szczepionka, to rosyjskie boty publikowały wpisy krytykujące chińskie szczepionki. Widać tu więc również pewne sprzeczności wynikające z bieżących interesów. W Moskwie i Pekinie jest wola polityczna, by współpracować w sferze informacyjnej, ale tu w Polsce nie ma dowodów, że jest to koordynowane centralnie. Są zbieżności interesów, zbieżności narracji. ©℗
Rozmawiał Mateusz Obremski