Litwa ma coś, czego Polska może jej zazdrościć – spójną i sprawczą politykę zagraniczną, która rezonuje daleko poza granicami kraju. Wilno dobrze wie, jaki efekt chce uzyskać, a cenę, jaką może za to zapłacić, jest w stanie wrzucić sobie w koszty.

Litwini reagowali szybko i stanowczo na protesty na Białorusi oraz na otrucie i uwięzienie Aleksieja Nawalnego przez Rosję, ale ostatni brawurowy zwrot wobec Chin wprawił zapewne niejednego dyplomatę w zdumienie, zwłaszcza w Europie. Najpierw Litwa podziękowała Pekinowi za współpracę w środkowoeuropejskim formacie 17 plus jeden, który służy Państwu Środka do budowania prestiżu w Europie i tworzenia przeciwwagi dla jej zachodnich stolic. Nie jest to oficjalna organizacja i nie ma formalnej drogi do rezygnacji z członkostwa. Dlatego – jak zapowiedział litewski resort spraw zagranicznych – Wilno po prostu przestanie wysyłać na kolejne spotkania swoich reprezentantów. Z Chinami postawi na współpracę dwustronną, z poszanowaniem demokracji, praw człowieka i praworządności. Zapowiedź kosza, jaki Wilno dało właśnie Chińczykom, stanowił już wideoszczyt formatu w lutym z udziałem samego chińskiego prezydenta Xi Jinpinga. Pekinowi zależało, by wszystkie kraje środkowoeuropejskie także były reprezentowane na najwyższym szczeblu, ale pomimo dyplomatycznych nacisków Litwa zamiast premiera lub prezydenta wystawiła ministra transportu. Wilno jest też gotowe uznać represje wobec Ujgurów we wschodnich Chinach za ludobójstwo. 22 kwietnia w Sejmasie ma się odbyć wysłuchanie na temat prześladowań tej muzułmańskiej mniejszości przez chińskie władze, w przygotowaniu jest rezolucja.
To stanowczy krok, biorąc pod uwagę, że do tej pory określenia „ludobójstwo” w sprawie prześladowań w Sinciangu użyły jedynie Stany Zjednoczone, Kanada i Holandia. Litwa zaczyna prowadzić najbardziej bezkompromisową politykę wobec Chin spośród wszystkich państw członkowskich, a chociaż Unia Europejska nałożyła sankcje na Pekin, to mało jest prawdopodobne, by zdecydowała się pójść dalej w tej sprawie. Po pierwsze, zachodnie stolice w czasie prezydentury Donalda Trumpa zaczęły się dystansować od Waszyngtonu i na razie nic nie wskazuje na to, by chciały zrezygnować z budowania swojej „strategicznej autonomii” na rzecz wsparcia USA w globalnym wyścigu. Po drugie i ważniejsze, na antychińskim zwrocie ucierpiałby biznes niektórych państw w Chinach, dlatego wiele stolic w tych relacjach woli zachować ostrożność.
Natomiast Litwa gra ostro. Poinformowała już o planie otwarcia przedstawicielstwa handlowego na Tajwanie, który Chiny uważają za swoje terytorium. Co więcej, z myślą o Chinach rozważa wprowadzenie prawa, które wykluczałoby autorytarne i niedemokratyczne kraje z inwestowania w infrastrukturę krytyczną. Rząd w Wilnie zabronił już używania sprzętu do skanowania na stołecznym lotnisku chińskiej firmy Nuctech, przed którą przestrzegał Waszyngton. To właśnie na współpracę z tą stolicą obliczona jest litewska wolta przeciwko Państwu Środka. Litwa w konsekwentnej od 30 lat polityce zagranicznej inwestuje przede wszystkim w bezpieczeństwo w ramach NATO i współpracy ze Stanami Zjednoczonymi. To właśnie teraz, po zmianie na stanowisku prezydenta, jest najlepszy moment na zwracanie na siebie uwagi w Waszyngtonie. Litwa nie boi się przy tym zapłacić ceny, jaką będzie odwet ze strony Chin. A ten nastąpi na pewno. Pekin zareagował już na unijne sankcje własną listą, na której znalazła się litewska posłanka Dovilė Šakalienė, jedna z założycieli Międzyparlamentarnego Sojuszu przeciwko Chinom gromadzącego parlamentarzystów z 19 państw.
Wilno doszło do wniosku, że w bilansie zysków i strat stanowcza polityka wobec Chin się opłaca. Czy jednak Litwini dobrze to policzyli? Przecież dzisiaj zachodnie kraje europejskie dystansują się od NATO i chcą pozostać we względnie dobrych relacjach z Pekinem pomimo Stanów Zjednoczonych. Szybko może jednak nadejść moment, w którym Sojusz Północnoatlantycki będzie musiał określić swoją politykę wobec Państwa Środka. A wtedy jastrzębia polityka Litwinów zapunktuje podwójnie i starcie liczącego 3 mln obywateli państwa z tysiąckrotnie większym mocarstwem wyjdzie temu pierwszemu nadobre.
Jest jeszcze jedna kwestia w litewskiej polityce zagranicznej, na którą Waszyngton może spoglądać bardzo przychylnym okiem. Chociaż polityka zagraniczna po zmianie rządu na konserwatywny w Wilnie nie uległa większym korektom, to większy nacisk położono na demokrację, prawa człowieka i praworządność. Akcent ten wybrzmiał już w antychińskim zwrocie, ale Litwa mówi o tym także w kontekście reaktywowania współpracy np. w ramach Partnerstwa Wschodniego.
Wilno zaczęło pracować na miano prodemokratycznego ośrodka w Europie Środkowej, kiedy szybko zareagowało na wydarzenia na Białorusi po wyborach prezydenckich w sierpniu zeszłego roku i udzieliło schronienia opozycjonistce Swiatłanie Cichanouskiej. Warszawa także apelowała o reakcję na unijnym forum, ale siłę jej przekazu osłabiały trwające wówczas w Polsce protesty w obronie mniejszości LGBT oraz przewlekły spór o praworządność. Litwa była w swojej prodemokratycznej ofensywie o wiele bardziej wiarygodna, a jej starania dostrzeżono także w UE. Nowy minister spraw zagranicznych Gabrielius Landsbergis szybko buduje pozycję godnego zaufania dyplomaty na europejskiej arenie. To on zorganizował pod koniec lutego spotkanie dla szefów dyplomacji państw członkowskich ze współpracownikami uwięzionego przez Rosję Aleksieja Nawalnego. Ci przekonywali do nałożenia kolejnej transzy obostrzeń na Moskwę. Skutecznie. ©℗