- Przyznaję, spotykałem się z posłem (Janem) Burym, kurczę. Nie wiem, czy w sprawie tej spółki chodziło o załatwienie sprawy, bo mnie nikt nie mówił: „załatw to”. Raczej było: „pomóż, przyjmij kogoś”. I przyjąłem tych ludzi - mówi w rozmowie z "Newsweekiem" sędzia Paweł Janda, prezes sądu rejonowego w Rzeszowie, członek Trybunału Stanu.

Janda w rozmowie z "Newsweekiem" stwierdził, że poseł Bury interweniował u niego w co najmniej kilku sprawach gospodarczych. "Newsweek" opisuje kulisy kilku takich spraw. Jesienią 2012 roku rodzina S. próbuje doprowadzić do upadłości jedną z firm, która nie reguluje zobowiązań na jej rzecz. Zbigniew S. kontaktuje się w tej sprawie z bratem asystenta posła Burego. A ten udaje się do Jandy. - Zygmunt Płodzień był dwa razy u mnie w sądzie. Albo on sam, albo ktoś z jego otoczenia poruszał ten temat. Odpowiedziałem, że sprawa się musi toczyć tak, jak się toczy. Ten Płodzień to taki gaduła. "Panie sędzio, spotkajmy się na kawie, zaproszę, quadami pojeździmy". Potem dzwonił do mnie dwa czy trzy razy, ale nie odbierałem. Zerwałem z nim kontakt - opisuje sędzia.

Z kolei w listopadzie 2012 roku Bury informuje Jandę, że kłopoty z upadłością ma biznesmen z Lubaczowa. Sędzia - po zapoznaniu się z dokumentami spółki - przekazuje posłowi informację, że sprawa jest beznadziejna. Bury zachęca jednak Jandę do tego, by ten odwiedził go w biurze i spotkał się tam z biznesmenem. Janda informuje, że jest zajęty i zaprasza przedsiębiorcę do siebie.

Janda przyznaje, że był częstym gościem w biurze Burego. - Miałem zajęcia w drugiej kamienicy [obok siedziby PSL w Rzeszowie znajduje się wydział prawa - red.] , o 7.50. przyjechałem wcześniej i szedłem sobie tam na kawę. Choć w sumie częściej spotykałem się tam z asystentem, tym Płodzieniem, niż z posłem - mówi.