Priorytetem w stosunkach między Chinami a Japonią miała być gospodarka. Wyszło jak zwykle
Jeszcze rok temu wydawało się, że w stosunkach chińsko-japońskich gospodarka weźmie górę nad polityką i historycznymi uprzedzeniami. Ale wydarzenia ostatnich tygodni spowodowały, że dziś relacje między Pekinem a Tokio znów są bardzo chłodne, co odbije się także na wymianie handlowej drugiej i trzeciej co do wielkości gospodarki na świecie.
Przesłanek do optymizmu było kilka. W 2012 r. w Chinach i Japonii weszło w życie porozumienie o wzajemnym rozliczaniu się w walutach narodowych, zamiast jak do tej pory w dolarach. W obu państwach na przełomie 2012 i 2013 r. nastąpiła zmiana władz, a dla nowych przywódców – prezydenta Chin Xi Jinpinga i premiera Japonii Shinzo Abe – priorytetem były sprawy gospodarcze. W marcu 2013 r. rozpoczęły się rozmowy o utworzeniu strefy wolnego handlu między Chinami, Japonią i Koreą Płd. (z nią oba państwa też mają historyczne zaszłości), która pod względem potencjału ludnościowego byłaby największa na świecie.
Jednak pod koniec zeszłego roku polityka znów dała o sobie znać. Najpierw jesienią zaczęły się wzajemne prowokacje wokół bezludnych, bogatych w surowce spornych wysepek Senkaku/Diaoyu, które już we wrześniu 2012 r. stały się przyczyną ostrego sporu. W listopadzie Chiny ogłosiły utworzenie strefy identyfikacji obrony powietrznej, co uznane zostało za przejaw imperializmu Pekinu, choć analogiczne strefy mają Japonia, Korea i Tajwan. Tokio odpowiedziało nową doktryną obronną, w której Chiny są wskazane jako największe zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju.
Wreszcie 26 grudnia Shinzo – jako pierwszy japoński premier od siedmiu lat – złożył wizytę w świątyni tokijskiej Yasukuni, która upamiętnia prawie 2,5 mln Japończyków poległych w różnych wojnach, w tym także ponad tysiąc osób skazanych za zbrodnie wojenne w czasie II wojny światowej. Po tym wydarzeniu Chiny oświadczyły, że spotkanie Xi z Abe nie jest obecnie możliwe.
– To, że Shinzo Abe jako premier japońskiego rządu odwiedził świątynię Yasukuni, nie jest sprawą wewnętrzną, lecz kolejnym przejawem militaryzmu. To publiczna prowokacja wobec wszystkich ofiar agresywnej wojny rozpętanej przez Japonię. Kluczową kwestią jest to, czy Japonia jest w stanie rozliczyć się ze swoją agresywną historią. Niestety tego nie zrobiła – przekonuje DGP Xu Jian, ambasador Chin w Polsce.
W podobnym tonie wypowiedziała się Korea Płd., a rozczarowanie działaniami zwiększającymi napięcie w regionie wyraziły też USA. Abe dość mętnie tłumaczył, że chciał przedstawić duchom zmarłych dokonania rządu podczas pierwszego roku urzędowania i zapewnić ich o determinacji w działaniach na rzecz pokoju. Przekonywał też, że nie było jego intencją urażenie Chińczyków i Koreańczyków. Poniekąd to prawda, wizyta była obliczona przede wszystkim na użytek wewnętrzny. Po pierwsze, żeby umocnić poparcie wśród elektoratu, a po drugie, by przygotować grunt pod dalekosiężny plan, jakim jest zmiana narzuconej przez Amerykanów konstytucji z wpisanym w nią pacyfizmem. Gniewna reakcja Pekinu była mu potrzebna do urabiania opinii publicznej.
Pierwszą ofiarą zaostrzenia relacji będzie zapewne gospodarka. Z jednej strony Pekin i Tokio są w ogromnym stopniu współzależne (Chiny są największym partnerem handlowym Japonii, Japonia – drugim co do wielkości Chin), ale po zaostrzeniu sporu wokół Senkaku/Diaoyu obroty handlowe spadły o 10,8 proc. A ponieważ wielkość wymiany między obydwoma państwami to ponad 330 mld dol., w liczbach bezwzględnych przekłada się to na potężne straty.