Nie wiadomo, czy awantura związana z premiami dla członków prezydiów obu izb parlamentu to kolejna burza w szklance wody, która posłuży doraźnie do pewnych ruchów personalnych na scenie politycznej, czy jednak może coś więcej. Coś, co pozwoli spojrzeć poważniej na problem wynagrodzeń w sferze publicznej w ogóle. Oby nie było to tylko chwilowe bulgotanie.

W mediach pełno słów o chciwości polityków oraz ich hipokryzji, o nierównościach społecznych. Na ten temat wypowiadają się specjaliści od wizerunku osób publicznych, pełno też rozważań o relacjach prawa i moralności. Najciekawsze jest to, że taka praktyka, znajdująca uzasadnienie w odpowiednich regulacjach, nie budziła żadnych zastrzeżeń przez wiele lat, a podstawowy akt prawny w tej materii to ustawa o pracownikach urzędów państwowych z 16 września 1982 r., która w art. 24 postanawia o tworzeniu w urzędach państwowych zakładowego funduszu nagród w wysokości 8,5 proc. funduszu płac. Czyli z samego środka stanu wojennego.
W tym kontekście nie może budzić zdziwienia oświadczenie marszałka Sejmu (marszałkini?), że parlament „to jest przede wszystkim miejsce, w którym tworzy się prawo, ale jest to również zakład pracy. Kierownik zakładu pracy, a takim kierownikiem jest marszałek Sejmu, ma prawo, a wręcz obowiązek oceniać pracę pracowników, doceniać tych, którzy pracują dobrze, i karać tych, którzy pracują gorzej”.
Chciałoby się tylko dodać: socjalistyczny zakład pracy, bo o takim traktowała przecież wspomniana ustawa. Stan wojenny to oczywiście „straszne be tak w ogóle”, ale jeśli w tamtym okresie postanowiono coś, co jest dla posłów korzystne, to po co to zmieniać? I kolejne nowelizacje ustawy o osobach zajmujących kierownicze stanowiska akurat tej zasady tworzenia nagród nigdy nie ruszyły.
Wszyscy wicemarszałkowie najwyraźniej pracowali równie wydajnie przez cały poprzedni rok, bo ich zwierzchnik nie widział powodów, by w przyznanych nagrodach czynić jakieś dystynkcje. Dostali jednak wyraźnie mniej niż marszałek (marszałkini?) – może często spóźniali się do pracy? Jakieś kryteria przecież tego ukarania musiały być... Bo nie wierzę, że marszałek (marszałkini?) dostał tylko dlatego więcej, że jest marszałkiem.
Dowiedzieliśmy się także przy okazji, że marszałek może karać wicemarszałków, czyli że jest ich zwierzchnikiem służbowym.
Przy okazji runęła moja wiarygodność jako nauczyciela akademickiego, powtarzającego od lat studentom, że posłowie nie są podwładnymi marszałka Sejmu, bo nie może im wydawać polecenia, jak mają głosować – co ich wyraźnie odróżnia od urzędników, podlegających hierarchicznie poleceniom służbowym.
Wychodzi na to, że posłowie może i nie są, ale już posłowie wicemarszałkowie jednak tak. Cytowane wyżej zdanie marszałka (marszałkini?) Sejmu jest treściowo tak nośne, że wystarczy do analizy na niejednym seminarium naukowym – w każdym razie trzeba będzie zmienić wiele dotychczas, wydawało się, oczywistych i utartych już konstrukcji.
Swego czasu pisałem na tych łamach, że jeśli chce się zrozumieć cokolwiek z zasad działania sfery publicznej, trzeba zawsze analizę danego wycinka zacząć od zbadania, jak w owym miejscu krążą pieniądze. Taką zasadę zaszczepił mi wiele lat temu pewien profesor prawa finansowego i co jakiś czas upewniam się nieodmiennie, że miał stuprocentową rację.
Zamiast więc dywagować w nieskończoność o moralności, hipokryzji, ułomności ludzkiej natury, mając to wszystko na uwadze, trzeba przysiąść fałdów i na nowo ułożyć zasady wynagradzania osób piastujących najwyższe stanowiska w państwie. Ustawa w tej materii, uchwalona notabene w 1981 r., była wielokrotnie nowelizowana głównie w ten sposób, że wyrzucano z niej kolejne artykuły, ograniczając się w sferze merytorycznej wyłącznie do zmiany nazewnictwa poszczególnych urzędów. I tym sposobem wszystko pozostało po staremu, jak w dobrym 1982 r. – w myśl zasady, że trzeba dużo zmieniać, by w istocie nic się nie zmieniło.
Może jeśli zniknie przy okazji Sejm jako zakład pracy, to posłowie zamiast bić rekordy w ilości uchwalanych ustaw, zaczną dbać o ich zawartość.
Stan wojenny jest be, ale jeśli wówczas postanowiono coś, co jest dla posłów korzystne, to po co to zmieniać? Więc nie zmieniano