Rozmowa z Sebastianem Coe, szefem komitetu organizacyjnego XXX igrzysk olimpijskich, jednym z najlepszych biegaczy w historii sportu, wielokrotnym złotym medalistą olimpijskim, do dziś jest rekordzistą Europy w biegu na 1000 metrów – wynik 2:2,18 ustanowił w 1981 roku. W 2000 roku królowa przyznała mu tytuł szlachecki.
Czy Wielka Brytania w czasach kryzysu naprawdę potrzebowała organizować igrzyska olimpijskie?
Sebastian Coe: Kiedy w 2005 roku przypadł nam ten zaszczyt, postanowiliśmy zorganizować coś więcej niż tylko kolejne kosztowne wydarzenie sportowe, które szybko minie i nikt nie będzie o nim pamiętał poza kilkoma zdobywcami medali. Zaplanowaliśmy, że powstanie infrastruktura, która będzie służyła lokalnej społeczności przez długi czas. Udało się nam np. wybudować sportowe obiekty na najwyższym światowym poziomie. Za kilka dni te budynki będą arenami zmagań sportowców czy miejscami, w których będą mieszkać, jednak po zakończeniu imprezy będą służyć nam wszystkim. Na olimpiadzie skorzystał także londyński transport publiczny: rozbudowano drogi, zmodernizowano linie metra i DLR (Docklands Light Railway), system automatycznie sterowanych pociągów. Powstał także Cable car, tramwaj powietrzny stworzony na wzór kolejki linowej.
Udało się nam także zmobilizować nie tylko Londyn, cały kraj jest zaangażowany w organizację igrzysk. Sztafeta z ogniem olimpijskim dotarła do ponad tysiąca miejscowości i z tej okazji wiele stowarzyszeń otrzymało pomoc finansową, która pozwoliła na zmodernizowanie lokalnych obiektów sportowych i organizację towarzyszących temu wydarzeniu imprez.
Jestem dumny, że to właśnie olimpiada stała się katalizatorem dla tych wszystkich wydarzeń. Poza tym wszyscy na Wyspach czekają na ugoszczenie ludzi z całego świata i to jest chyba najważniejszy, pozamaterialny, wpływ, który mam nadzieję, zmieni pewne stereotypy na temat mojego kraju. Jesteśmy otwarci na świat.
Ile pieniędzy przeznaczono na organizację imprezy ze środków publicznych, a ile z prywatnych?
Dysponowaliśmy dwoma budżetami. Pierwszy, w wysokości 2 mld funtów, należał do Komitetu Organizującego Olimpiadę i Gry Paraolimpijskie (London Organising Committee of the Olympic Games and Paralympic Games). Były to środki pochodzące od prywatnych sponsorów, ze sprzedaży praw do transmisji, biletów i różnego rodzaju olimpijskich produktów. Myślę, że to doskonały wynik w czasach kryzysu, kiedy firmy dokładnie oglądają każdego pensa wydanego na promocję. Drugi budżet opiewał na ok. 7 mld funtów – były to pieniądze publiczne, którymi zarządzała ODA (Olympic Delivery Authority), spółka odpowiedzialna za organizację igrzysk. Aż 75 pensów z każdego wydanego funta przeznaczono na modernizację obszarów wschodniego Londynu, gdzie znajduje się Park Olimpijski.
Co się takiego stało, że planowany w 2005 roku olimpijski budżet w wysokości 2,4 mld funtów stał się ostatecznie aż czterokrotnie wyższy?
Przy organizacji tak olbrzymiej imprezy zawsze pojawiają się dodatkowe, nieprzewidziane wydatki. Pragnąc zapewnić widzom i sportowcom jak najlepszy poziom bezpieczeństwa, byliśmy zmuszeni przeznaczyć na ten cel o wiele większe środki. Początkowo planowaliśmy, że o porządek będzie dbało 10 tys. osób, jednak zdecydowaliśmy się zwiększyć ich liczbę do prawie 24 tys. To będzie nas kosztowało 553 mln funtów, niemal dwa razy więcej, niż zakładaliśmy.
Jakiś czas temu przeczytałam informację o robotniku, który na ciężarówce przemycił na teren parku olimpijskiego fałszywą bombę. Jest więc Pan pewien, że te dodatkowe środki zostały dobrze wykorzystane i że żaden terrorysta nie zakłóci imprezy?
Sprawy bezpieczeństwa pozostają w gestii rządu. Ja tylko mogę zapewnić, że ochrona zatrudniona przez komitet organizacyjny będzie współpracowała z policją i służbami bezpieczeństwa.
Co jeszcze dodatkowo zwiększyło koszty organizacyjne?
Dodatkowe 41 mln funtów przeznaczyliśmy na organizację imprezy otwarcia oraz zamknięcia. Burmistrz Londynu Boris Johnson, minister sportu Jeremy Hunt i my wszyscy stwierdziliśmy, że warto dołożyć trochę pieniędzy, ale móc zorganizować widowiska zapierające dech w piersiach. Rozpoczniemy olimpiadę widowiskiem zatytułowanym „Wyspy cudów” w reżyserii Danny’ego Boyle’a, zdobywcy Oskarów za „Slumdog. Milioner z ulicy”. Pokażemy także specjalnie na tę okazję zrealizowany krótki film o Jamesie Bondzie z udziałem Daniela Craiga.
Nie uważa pan, że w czasach kiedy w Wielkiej Brytanii tnie się najróżniejsze wydatki, lepiej by było wydać te pieniądze, aby wesprzeć ekonomię, a nie budować stadiony, które wkrótce będą świeciły pustkami?
Właśnie nie będą. Od początku przyświecała nam idea, aby te wszystkie obiekty, które wybudowaliśmy lub odnowiliśmy, były używane dalej. Nie chcieliśmy doprowadzić do sytuacji, w której znalazł się stadion olimpijski w Pekinie, słynne Ptasie Gniazdo, który stoi pusty i nic się na nim nie dzieje. Dla sześciu z ośmiu stałych budowli Parku Olimpijskiego znaleźliśmy już najemców na kolejne lata, np. centrum, w którym będą rozgrywane dyscypliny pływackie, zostanie przekształcone w klub służący nie tylko lokalnej społeczności i szkołom, lecz także będzie obsługiwał większe imprezy. Prawdopodobnie co roku przyciągnie ok. 800 tys. odwiedzających. The Velodrome, gdzie odbędą się rozgrywki kolarskie, przekształci się w nowy Park Rowerowy (VeloPark) i także będzie wykorzystywany przez mieszkańców oraz sportowców. The Copper Box (Miedziane Pudełko, nazwę zawdzięcza pokryciu zewnętrznej fasady budynku miedzią pochodzącą z recyklingu), czyli hala sportowa, w której odbędą się rozgrywki piłki ręcznej i zawody szermiercze, stanie się centrum sportów amatorskich, dodatkowo powstaną tutaj klub fitness oraz kawiarnia, ale obiekt cały czas zachowa możliwość organizowania większych zawodów. Budynek centrum prasowego skonstruowano w taki sposób, by po igrzyskach można go było podzielić na cztery mniejsze, w których powstaną biura i sale konferencyjne do wynajęcia. To zaledwie kilka przykładów z samego Parku Olimpijskiego, który zmienił krajobraz wschodniego Londynu, jeszcze osiem lat temu przypominającego pustynię – przecież tu się nic nie działo, stały tylko opuszczone ruiny po dawno zamkniętych fabrykach.
Jest pan bardzo optymistycznie nastawiony, ale np. w Portugalii lokalne władze są zmuszone burzyć stadiony wybudowane na Euro 2004, bo nie stać ich na utrzymanie tych molochów.
Różnica między nami a Portugalią polega na tym, że my już w momencie podjęcia się organizacji igrzysk tak zaplanowaliśmy budowę obiektów sportowych, by mogły dalej nam wszystkim służyć. Poza tym one nie powstały w pustej przestrzeni, ale w miejscach, które przeszły gruntowną reorganizację, np. poprzez połączenie ich lepszym transportem z centrum Londynu. Poza obiektami stałymi wznieśliśmy kilka o wiele mniej kosztownych tymczasowych budynków, które po zakończeniu imprezy zostaną po prostu rozebrane.
Czy nie lepiej było – by nie powielać kosztów – zorganizować kolejne igrzyska ponownie w Pekinie, Atenach, Barcelonie czy Atlancie, które już dysponują odpowiednią infrastrukturą?
To pytanie należy skierować do Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Ja jednak mogę powiedzieć, że na potrzeby igrzysk zrealizowano wiele wspaniałych projektów, które inaczej nigdy by nie powstały.
Czy jeszcze jest ktoś, kto uważa olimpiadę za starcie sportowców, dla których najważniejsze nie są pieniądze? Którzy byliby gotowi rywalizować o wieniec laurowy?
Jako były sportowiec mogę odpowiedzieć w imieniu wielu moich kolegów, że ciągle najważniejsza jest dla nas możliwość uczestniczenia w zawodach, w których rywalizują ze sobą sportowcy z całego świata.
Chce mnie pan przekonać, że zasada fair play jest ciągle ważniejsza od pieniędzy?
Bez dwóch zdań. Takie są olimpijskie zasady, w których najważniejsze są szacunek, przyjaźń i dążenie do doskonałości. Większość sportowców się do nich dostosowuje.
Patrząc na to, w jaki sposób olimpiada z zawodów sportowych zamieniła się w maszynkę do robienia pieniędzy, a atleci przeistoczyli się w marketingowe maskotki, trudno w to uwierzyć.
Nie jest tak strasznie, jak pani to opisuje. Zarabianie jest ważne dla sportowców, bo pozwala im w pełni poświęcić się pasji. I mówię to jako były lekkoatleta, który dzięki sponsoringowi miał czas na treningi, a nie musiał dorabiać na życie, wykonując inny zawód. Dzięki otrzymanej pomocy finansowej można nie tylko w spokoju ćwiczyć, lecz także kupić np. potrzebny sprzęt wysokiej klasy oraz zadbać o zdrowie.
Nie widzi pan jednak pewnej sprzeczności w promowaniu sportowego, a więc zdrowego trybu życia, a korzystaniu z pieniędzy np. firmy Cadbury, która jakiś czas temu była ostro krytykowana za akcję zachęcającą do jedzenia czekolady skierowaną do dzieci, w której zbierały one kupony wymieniane później na wyposażenie sportowe dla swojej szkoły?
Wśród innych kontrowersyjnych sponsorów mamy Coca-Colę i McDonalda, ale bez nich olimpiada po prostu by się nie odbyła. Cała trójka ma długą historię finansowego wspierania imprez sportowych, ale zapewniam panią, że ich produkty nie będą jedynym pożywieniem, którym będziemy karmić sportowców, ani nikogo innego, kto zdecyduje się zjeść w jednej z wielu jadłodajni w samym Parku Olimpijskim lub na terenie wokół niego. Ja polecam dania ze współczesnej kuchni brytyjskiej, która w ostatnim czasie wspaniale się rozwinęła.
Nie wydaje się panu, że starożytni Grecy, patrząc na to, co współcześnie zrobiono z ideą igrzysk, przewracają się w grobie?
Tego nie wiem, ale raz jeszcze podkreślam, że sprawa, którą ewentualnie powinien zająć się Międzynarodowy Komitet Olimpijski.
W jaki sposób planuje pan kontynuować olimpijską dewizę citius-altius-fortius (szybciej, wyżej, silniej)?
Zachęcając młodych ludzi na całym świecie nie tylko do uprawiania sportu, ale do tego, by pokazali siłę prawdziwych wartości, o które warto walczyć. Dlatego mottem olimpiady w Londynie jest „Inspirować pokolenie”, bo mam nadzieję, że dzięki sile promocji tkwiącej w tym gigantycznym wydarzeniu uda się nam zainteresować młodych pozytywną wizją świata. I myślę, że nie będę musiał nikogo do tego zmuszać, tylko ludzie sami to zrozumieją.