Polski pracownik strajkuje bardzo rzadko, podczas gdy w Europie Zachodniej protesty paraliżują całe kraje. Eksperci nie oczekują radykalnych zmian w przyszłości.

W ubiegłym roku zarejestrowano w Polsce 53 strajki, w których uczestniczyło 18,7 tys. pracowników – wynika z danych GUS. W roku poprzednim takich protestów było 79, a wzięło w nich udział 13,9 tys. osób. To niewiele w porównaniu z tym, co dzieje się na Zachodzie. Masowe strajki odbywały się tam nie tylko w bankrutującej Grecji, lecz także w Wielkiej Brytanii, Francji, Hiszpanii, we Włoszech i w Belgii.
– To nic dziwnego, że w ubiegłym roku było w Polsce niewiele strajków, ponieważ jest to normalny u nas stan, który trwa prawie dwadzieścia lat. Aby były strajki, musi być klimat do protestów – mówi prof. Juliusz Gardawski, socjolog z SGH. Wyjaśnia, że pracownicy muszą mieć poczucie solidarności i integracji grupowej oraz alternatywę, wizję tego, co można by uzyskać. – Tymczasem w Polsce zanika między innymi solidarność świata pracy – podkreśla prof. Gardawski. Dodaje, że strajkom nie sprzyja również specyficzna mentalność Polaków, którzy są nastawieni raczej indywidualistycznie.
– Samo podniesienie wieku emerytalnego nie powinno wywołać fali protestów w Polsce. Dziś nic na to nie wskazuje – ocenia prof. Gardawski. – Mogłoby być tylko dodatkowym elementem uzasadniającym ewentualne protesty spowodowane jakimś tąpnięciem politycznym – twierdzi profesor. Zastrzega jednak, że propozycja podniesienia wieku emerytalnego nie zostanie zaakceptowana bez żadnych protestów. – Może do nich dojść, jeśli rząd będzie prowadził tak jak do niedawna słabą politykę komunikacyjną ze społeczeństwem, nie będzie poświęcał dostatecznie dużo czasu i energii na uzasadnienie zmian – uważa prof. Gardawski.
Także prof. Henryk Domański, socjolog z PAN, ocenia, że nie będzie masowych protestów z powodu podniesienia wieku emerytalnego. – Dlatego że ludzie nie są sobie w stanie wyobrazić, co będzie za ileś lat. Wprawdzie deklarują sprzeciw, ale nie będzie to powód do wyjścia na ulicę. Bo wychodzą na nią, ale pod presją aktualnej sytuacji, na przykład kiedy tracą pracę – twierdzi prof. Domański.