Lista pretensji do Platformy Obywatelskiej robi się coraz dłuższa. Że nie reformuje finansów publicznych, nie spełnia modernizacyjnych obietnic, wreszcie – lekceważy swój żelazny elektorat. Pretensje są jak najbardziej słuszne, ale płynąca z nich konkluzja – zdumiewająca. Na złość Platformie odmrożą sobie uszy. Po młodym, wykształconym i liberalnym elektoracie można by się spodziewać czegoś mniej infantylnego niż groźby, że w czasie wyborów zostanie w domu albo zagłosuje na SLD czy PJN. Obietnice zaniechane przez PO staną się wtedy bardziej realne?
Platforma, chcąc utrzymać wysoką popularność, starannie zamazywała różnice interesów dzielące głosujące na nią grupy. Sporo głosów zbierała na Śląsku, więc liderzy szybko zapomnieli o postulacie likwidacji specjalnych emerytur górniczych. Żeby nie naruszać interesów koalicjanta, nie pamięta o traktowaniu gospodarstw towarowych tak jak pozostałych przedsiębiorstw. Grzechów zaniechania jest o wiele więcej, spełnionych nadziei – niewiele. Obietnice złożone młodym wyborcom PO rzeczywiście odstawiła do lamusa. Może zrobiła to cynicznie, bo choć liberalizmu jest w niej coraz mniej, to w której partii jest go więcej?
Lont pod bunt na tak rozumianej platformie podpalił Leszek Balcerowicz. Z tego, że ją rozsadzi, pożytek odniosą partie, po których żelazny elektorat PO spodziewać może się jeszcze mniej. Dlatego postulat, aby profesor założył partię, uważam za zasadny. Nie po to, żeby ta partia wygrała wybory, bo to mało realne. Dowodzą tego losy Unii Wolności, a także planu Hausnera – nie poparło go nawet własne zaplecze polityczne. Obaj profesorowie, którzy dziś stanęli na czele buntu przeciwko Platformie, doskonale wiedzą, że nie wystarczy mieć rację. Potrzeba jeszcze wystarczającej liczby posłów, żeby ją przegłosować w parlamencie. Oni jej nie mieli. Dzisiejsze pretensje obu profesorów pod adresem PO dowodzą więc ich przekonania, że od tej pory sytuacja w Polsce się zmieniła. Że liczba zwolenników niezbędnych reform jest obecnie dużo wyższa niż w czasach, gdy to oni usiłowali reformować. Gdyby tego przekonania nie mieli, nawoływaliby przecież Platformę do politycznego samobójstwa, a o to chyba nie można ich posądzać.
To nie media zdecydują, kto w tym sporze ma rację. Rozstrzygnąć mogą to tylko wyborcy. Dlatego uważam, że prof. Balcerowicz powinien założyć partię. Wtedy zwolennicy jego programu, który ma tak szerokie poparcie ekonomistów, będą mogli się ujawnić w wyborach. Niech nas, czy też może was, policzą. Zobaczymy, kto w Polsce naprawdę chce reform. Jeśli zwolenników nowej partii będzie dużo, z pewnością nie zlekceważą ich liderzy Platformy. A partia taka to dla nich przecież wymarzony koalicjant, o niebo lepszy niż hamulcowe PSL. Lepszy niż usilnie zabiegające o stanowiska w TVP SLD, którego lider bez kompleksów aspiruje do roli premiera i koalicję zawiąże z tym, kto mu zapewni tekę... Sama Platforma wprawdzie schudnie, ale zyska na wyrazistości. Tak jak dziś PSL hamuje, tak nowa, reformatorska partia zmusi do działania. Dla sfrustrowanych, młodych i wykształconych liberałów jest to także propozycja lepsza niż pozostanie w domu. Daje prawdziwą nadzieję na zmiany.
Może się jednak okazać, że sondaże, w które wpatrzeni są liderzy PO, lepiej oddają nastroje większości Polaków niż pomstowanie ekonomistów. I że w społeczeństwie, podobnie jak w rządzie, zapału do reform nie ma. I taki werdykt w demokratycznym społeczeństwie też trzeba uszanować. Na siłę się nie da, trzeba mozolnie przekonywać i wolniutko posuwać się do przodu. Leszek Balcerowicz i Jerzy Hausner są świetnymi ekonomistami. Obaj byli też politykami – jeden wicepremierem w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, a potem AWS-UW oraz szefem UW, drugi – wicepremierem u Marka Belki. Zachowują się tak, jakby już o tym nie pamiętali.