Pewnie znacie państwo opowieść o Rockefellerze, który na wieść, że jego windziarz robi fortunę na giełdzie, kazał maklerowi wycofać wszystkie pieniądze z Wall Street. „To musi się skończyć krachem” – na miesiąc przed czarnym wtorkiem powiedział Rockefeller.
On z krachu 1929 roku wyszedł cało. Nie ma już windziarzy i nie wiem, co myślą o Platformie Obywatelskiej, ale patrząc, jak modne staje się deklarowanie rozczarowania obecnym rządem, zaczynam się już martwić o kształt tego następnego. W oczekiwaniu na oświadczenie Dody i refleksje Jarosława Kreta o złych prognozach dla rządu Tuska może warto na chwilę przyjrzeć się tym, których popularność rośnie. To SLD idący do wyborów w składzie, który raz już zniszczył służbę zdrowia, podporządkował aparat państwa prywatnym interesom znajomych i rodzinie Rywina czy posła Pęczaka. Telewizję publiczną post PRL-owskim propagandystom. To partia, która rozpoczęła ruinę finansów publicznych przez wyłączenie mundurówki z reformy emerytalnej.
Zaskakująco mocne są też notowania PiS, które lewicową destrukcję kontynuowało przez dwa lata. Dając górnikom kuriozalne ulgi emerytalne, rozdymając wydatki socjalne i nakłady na administrację. Ci sami ludzie, którzy z ramienia PiS czy PJN mówią dziś o ratowaniu państwa, odpowiedzialni są za skrajne upolitycznienie wymiaru sprawiedliwości, podporządkowanie spółek Skarbu Państwa partyjnym celom.
„DGP” od roku ostrzega przed skutkami zaniechań rządu Donalda Tuska. Apelowaliśmy, na długo zanim redakcję „Playboya” zaczęło interesować w PO coś więcej niż tylko nogi posłanki Muchy. Byliśmy sceptyczni, kiedy warszawka była w euforii. Dziś cieszy nas, że dostrzeżono to, o czym piszemy od miesięcy. Martwi, że w to miejsce nie powstaje nic, co dawałoby nadzieję na poprawę. Deficyt finansów publicznych, system emerytalny czy zdemoralizowany system świadczeń społecznych nie poprawią się dlatego, że SLD stanie się modne, a PJN antypisowskie.