Amerykański sąd po raz pierwszy od 1819 r. uznał winę oskarżonych o piractwo. Skazał pięciu piratów z Somalii. Precedens daje nadzieję na skuteczniejszą walkę z coraz bardziej zuchwałymi przestępcami.
Somalijczycy mieli pecha. 1 kwietnia na morzu na zachód od Seszeli ostrzelali amerykańską fregatę USS „Nicholas”, biorąc ją za statek handlowy. Po schwytaniu zostali przewiezieni do bazy w Norfolk w stanie Wirginia. W środę wieczorem polskiego czasu przysięgli uznali ich za winnych piractwa. Amerykańskie prawo przewiduje w takim wypadku jedną karę: dożywocie. Ogłoszenie wyroku, zaplanowane na 14 marca 2011 r., będzie jedynie formalnością.

Tsunami a piractwo

Linia obrony adwokatów była klasyczna dla tego typu przypadków. Obrońcy twierdzili, że ich klienci to zwykli rybacy, zmuszeni do przestępstwa przez mocodawców. Strzały zaś miały być prośbą o pomoc. Taką argumentację trudno podważyć. Większość piratów to jedynie wykonawcy woli hersztów, do których trafia nawet 90 proc. pieniędzy z okupów (straty wynikające z piractwa zdaniem „Foreign Affairs” sięgają 13 – 16 mld dol. rocznie). Znaczną część stanowią skuszeni łatwym zarobkiem byli rybacy, których kutry zatopiło tsunami w 2004 r. (fala zniszczyła tam 2,4 tys. statków).
Sytuacja na wodach oblewających Somalię zaczęła się powoli poprawiać, odkąd akwen zaczęła patrolować flota 27 państw. W rezultacie liczba ataków spadła z 217 w 2009 r. do 140 w 2010 r. Mimo to w wielu przypadkach nie bardzo wiadomo, co zrobić ze schwytanymi piratami. Złapani na wodach terytorialnych Somalii powinni być wydawani rządowi w Mogadiszu. Z tym jest jednak problem, ponieważ uznane władze kontrolują niewielki skrawek terytorium.
Łatwiej powinno być w przypadku korsarzy złapanych na otwartym morzu. Prawo międzynarodowe traktuje zakaz piractwa na równi z zakazem ludobójstwa czy niewolnictwa jako tzw. normę ius cogens, czyli bezwzględnie obowiązującą. Oznacza to, że piratów może sądzić każde państwo, które ich schwyta.



Afryka odmawia

Wiele krajów nie ma jednak odpowiednich przepisów prawa wewnętrznego. Choćby Rosjanie, którzy po odbiciu w maju statku „Moskowskij Uniwiersitiet” najpierw zapowiadali postawienie piratów przed sądem, a potem, z braku podstawy prawnej do procesu, wypuścili ich na pełne morze na pewną śmierć.
Niektóre kraje pozbywają się problemu, wydając piratów władzom państw afrykańskich. W 2009 r. stosowne umowy z Kenią podpisały m.in. Chiny, USA i Wielka Brytania. W kwietniu 2010 r. Nairobi zerwało jednak współpracę, gdy rząd stwierdził, że pomoc finansowa uzyskiwana w zamian jest niewystarczająca. Teraz nowym centrum sądzenia piratów mają stać się wyspiarskie Seszele.
Dlatego część państw decyduje się organizować procesy u siebie. W czerwcu sąd w Rotterdamie skazał pięciu Somalijczyków na pięć lat więzienia za przeprowadzony w 2009 r. atak na statek pływający pod banderą nieistniejących już dziś Antyli Holenderskich. W poniedziałek podobny proces rozpoczął się w Niemczech, które piratów nie sądziły od XVII w.
Najlepszym wyjściem byłoby powołanie międzynarodowego trybunału ds. piractwa. W kwietniu zaapelowała o to Rada Bezpieczeństwa ONZ. Do decyzji droga jest jednak daleka. – Uzgodnienie siedziby trybunału, jego składu czy obowiązującej jurysdykcji nie będzie proste – tłumaczył Cyrus Mody z Międzynarodowego Biura Morskiego.