Bruksela, która chce pilnować budżetów wszystkich państw Unii, sama tworzy cieplarniane warunki dla swojej biurokracji. Podnosi pensje tysięcy urzędników, które kosztują już miliardy euro. W tym roku urzędnik z Brukseli dostanie o 6,9 proc. więcej na swoje konto.
Z jednej strony rosną wydatki Komisji Europejskiej, z drugiej – do walki z kryzysem powstają agendy generujące nowe koszty. Część z nich zyskała w brukselskim slangu nazwę ink castles, czyli zamki z atramentu, w których powstają tysiące stron nikomu niepotrzebnych raportów.
Od 1 stycznia 2011 r. rozpoczną działalność cztery duże instytucje: Europejski Organ Nadzoru Bankowego (EBA), Europejski Organ Nadzoru Ubezpieczeń i Pracowniczych Programów Emerytalnych, Europejski Organ Nadzoru Giełd i Papierów Wartościowych oraz Europejska Rada Oceny Ryzyka Systemowego. Roczny koszt ich utrzymania to 20 mln euro. – Biura wynajęliśmy w Tower42, jednym z najdroższych budynków londyńskiego City – mówi Efstathia Bouli, rzeczniczka EBA.
Wydatki nowych instytucji są kroplą w morzu kosztów istniejących już urzędów. – Unijna administracja w 2011 r. pochłonie 8,3 mld euro, o 4,4 proc. więcej niż w tym roku – przyznaje Michael Mann, rzecznik KE. Koszty administracyjne samej komisji w 2011 r. to 3,7 mld euro; wzrosną o blisko 3 proc. – wyliczył EUObserver.com.
To nie koniec. Urzędników unijnych jako jednych z nielicznych w Europie nie dotknie zamrożenie emerytur. Świadczenia dla nich będą kosztować o 6,9 proc. więcej niż w 2010 r.

Dlaczego unijni urzędnicy nie boją się kryzysu

Z najnowszego raportu paryskiego Cour de Comptes – odpowiednika polskiej NIK – wynika, że choć administracja prezydenta Sarkozy’ego nawołuje do oszczędności, to sama zwiększa wydatki. Podobnie jest w innych krajach UE i w USA.

Cieplarniane warunki do rozwoju nowych urzędów tworzy Unia Europejska. Od 1 stycznia kosztem 20 mln euro rocznie działalność rozpoczną cztery nowe unijne instytucje nadzoru rynków finansowych. A te, które już istnieją, pochłoną 8,3 mld euro, o 4,4 procent więcej, niż w tym roku. Jak powiedział „DGP” rzecznik komisji Alejandro Ulzurran, KE przymierza się do oszczędzania, ale dopiero w... 2013 roku. – Wtedy zostanie zamrożona liczba etatów – mówi nam Ulzurran.

W imię walki z kryzysem w UE powstaną cztery duże instytucje: Europejski Organ Nadzoru Bankowego (EBA), Europejski Organ Nadzoru Ubezpieczeń i Pracowniczych Programów Emerytalnych (EIOPA), Europejski Organ Nadzoru Giełd i Papierów Wartościowych (ESMA) oraz Europejska Rada Oceny Ryzyka Systemowego (ESRC).

– Biura wynajęliśmy w Tower42, najwyższym budynku londyńskiego City, ale także jednym z najdroższych – przyznaje w rozmowie z „DGP” Efstathia Bouli, rzeczniczka EBA. Średnia pensja na stanowisku kierowniczym w nowych instytucjach wyniesie od 12 do 15 tys. euro miesięcznie.



PE proponował, aby w ramach oszczędności EBA, podobnie jak jej siostrzane instytucje odpowiedzialne za kontrolę rynku giełd (ESMA) oraz towarzystw emerytalnych (EIOPA), miały siedzibę we Frankfurcie, gdzie mogłyby korzystać z biur i sekretariatów Europejskiego Banku Centralnego (EBC). Rada UE nie zgodziła się na takie rozwiązanie. W konsekwencji we Frankfurcie będzie działała jedynie Europejska Rada Oceny Ryzyka Systemowego.

Co ciekawe, wcale nie jest pewne, czy te organy będą miały cokolwiek do powiedzenia. Wciąż trwa spór między Parlamentem Europejskim a rządami „27” w sprawie ewentualnego prawa weta państw narodowych wobec ich decyzji.

– Bruksela tworzy pozory oszczędności, grając słowami. Nowe organy nie są już nazywane „instytucjami” tylko „strukturami”. Ale żadnych realnych cięć wydatków nie ma – mówi „DGP” David Allaby, redaktor naczelny brytyjskiego „Public Servant Magazine”.

Drodzy superregulatorzy

Rozrost instytucji dotyczy również państw narodowych. Wielka Brytania mimo programu, w wyniku którego budżet ma zaoszczędzić przez cztery lata 85 mld funtów, – również chce powołać nowe instytucje nadzoru. Konserwatyści pracują nad uruchomieniem Komisji Polityki Finansowej (FPC), Agencji Ochrony Rynku i Konsumenta (CPMA) oraz Prudential Regulation Authority. W planach jest również powołanie odrębnej służby specjalnej do zwalczania poważnych przestępstw gospodarczych.

Francuzi z jednej strony zapowiedzieli redukcję etatów w budżetówce, a z drugiej w październiku 2008 r. powołali Mediatora Kredytowego, który zatrudnia – jak przyznała w rozmowie z nami rzeczniczka CM – bliżej niesprecyzowaną liczbę analityków. O nowej instytucji wiadomo tylko tyle, że ma pomagać małemu i średniemu biznesowi w czasach kryzysu. Z kolei w Polsce koszty bieżącego funkcjonowania instytucji centralnych wciąż stanowią 20 proc. budżetu (z tego dwie trzecie to płace). Według firmy Deloitte mimo ruchów oszczędnościowych w końcu 2008 roku i zamrożenia wydatków bieżących w budżecie na poziomie 51,6 mld zł wydatki na płace w sektorze publicznym wzrosły w ubiegłym roku z 31,9 mld do 35,3 mld zł.

Obama też ma problem

W USA z kolei po przegłosowaniu w czwartek przez Senat ustawy o regulacjach rynków finansowych powstanie Biuro ds. Finansowej Ochrony Konsumenta. Jego budżet wyniesie 10 proc. budżetu Fed, czyli 400 mln dolarów (od 2013 roku ma to być 12 proc.). Obecnie działająca w ramach Fed komórka ds. ochrony konsumentów na utrzymanie ma rocznie 26 mln dolarów i zatrudnia 114 pracowników. Kolejny twór to Rada Nadzoru Stabilności Finansowej. W porównaniu do biura będzie to mała instytucja, bowiem pracownicy Fedu wykonywać będą dla niej jedynie prace analityczne.

Sam Obama również ma problemy z oszczędzaniem. Jego administracja w roku 2009 wydała na swoją działalność 21,8 mld dol. Ten rok zamknie się sumą 24,4 mld dol.

Współpraca: Nino Dżikija, Piotr Włoczyk, pr