Ważą się losy wartego 750 mld euro unijnego pakietu stabilizacyjnego. Zagrożona jest również pierwsza transza europejskiego 110-miliardowego kredytu dla zadłużonej Grecji.
Dziś o ich poparciu lub odrzuceniu zdecyduje nowy słowacki rząd, który kwestionuje zobowiązania zaciągnięte w maju przez poprzedni gabinet.
Ewentualne wycofanie się najbiedniejszego z krajów strefy euro ze zrzutki na zadłużone południe Europy nie zrujnuje unijnego mechanizmu solidarnościowego. Może jednak opóźnić jego start i wystraszyć rynki finansowe.
- Gabinet wciąż się zastanawia. Szczerze mówiąc, musimy wybierać pomiędzy złymi a... jeszcze gorszymi rozwiązaniami – mówił wczoraj w Bratysławie słowacki minister finansów Ivan Miklos.
Zamieszanie pojawiło się po wyborach parlamentarnych z połowy czerwca. Właśnie wtedy za naszą południową granicą do władzy doszła centroprawicowa koalicja pod wodzą premier Ivety Radicovej. Już w kampanii wyborczej podkreślała ona, że najbiedniejszy kraj strefy euro nie ma pieniędzy na pomaganie bogatszym od nich Grekom czy Hiszpanom.

Słowacy przeciw bailoutowi

Premier Radicova uzasadniała swój sprzeciw konkretnymi liczbami: słowacki PKB w przeliczeniu na głowę mieszkańca stanowi zaledwie 72 proc. greckiego. Z kolei średnia pensja na Słowacji wynosi 725 euro, podczas gdy ustawowa płaca minimalna Greka to przynajmniej 863 euro. – Na dodatek nowy słowacki rząd po przejęciu władzy będzie musiał prawdopodobnie przyznać, że deficyt budżetowy wynosi nie 5,5 a 7,5 proc. PKB, a kraj czeka w najbliższych latach ostre zaciskanie pasa – mówi „DGP” Juraj Karpiss z Instytutu Spraw Ekonomicznych i Socjalnych w Bratysławie.
W tej sytuacji trudno oczekiwać, by Słowacy pochwalali zaciąganie przez ich rząd nowych długów w celu pokrycia dziury budżetowej innego kraju. Według sondaży przeciwko pomaganiu Grekom jest 2/3 społeczeństwa.
Reszta krajów strefy euro nie przyjmuje jednak słowackiej wolty do wiadomości. – Solidarność w strefie euro oznacza odpowiedzialność wszystkich. Nikt nie powinien się od niej uchylać – rugał Słowaków we wtorek niemiecki minister finansów Wolfgang Schaeuble.
W podobnym tonie wypowiadał się także szef grupy euro premier Luksemburga Jean-Claude Juncker. Obaj niewiele jednak wskórali. Do wczoraj pozycja negocjacyjna Słowaków pozostawała niezmienna: nie zamierzamy dorzucać ani centa do udzielonej Grekom w maju pożyczki ratunkowej w wysokości 110 mld euro (według wcześniejszych ustaleń część Słowaków miała wynieść 816 mln w ciągu trzech lat).
Bratysława jest za to gotowa negocjować wysokość swojego wkładu w wart 750 mld euro europejski mechanizm stabilizacyjny (EFSF). Rząd chce uczestniczyć w programie, z którego w razie kłopotów w przyszłości mógłby przecież skorzystać. Uważa jednak, że przypisane Słowakom 4,5 mld euro to zdecydowanie za dużo.

Opóźnienie też groźne

Bratysława ma w negocjacjach z resztą strefy euro silną kartę przetargową. Bez jej podpisu pod dokumentem powołującym do życia EFSF gotowa już do działania instytucja nie może rozpocząć swojej pracy. To miało nastąpić już z początkiem lipca.
– Nie jest tak, że bez Słowacji mechanizm nie może powstać – uważa Nicolas Veron z brukselskiego instytutu Breugela. Konieczne byłoby jednak wówczas wypracowanie nowego porozumienia w eurogrupie. A to oznacza stratę kolejnych tygodni oraz ryzyko niepotrzebnych zawirowań na rynkach finansowych, które i tak nie mają przecież najlepszego zdania o solidarności wewnątrz strefy euro.