Prezydent Komorowski nie będzie wielkim reformatorem. Prezydent Kaczyński nie będzie wielkim hamulcowym. Ze względu na przyszłoroczne wybory parlamentarne rząd przyjął strategię ograniczonych zmian. Wprowadzi tylko te, które wymusi sytuacja gospodarcza.
Po greckim kryzysie Europa wzięła ostry kurs na reformy. Strach przed realnym bankructwem zadłużonych państw i rozpadem strefy euro sprawił, że wydatki tną zarówno chora finansowo Hiszpania, jak i przeziębione Niemcy. Nasz rząd ma inną receptę: ograniczyć wzrost wydatków i poczekać na lepszą koniunkturę i drugą kadencję.
Dlatego dopóki nie będzie w rządzie woli głębokich reform, nie ma większego znaczenia, kto zasiądzie w fotelu prezydenta. Czy wycofujący się z liberalizmu Komorowski, czy solidarny Kaczyński.

Zielona wyspa

Dla ekonomistów jest jasne: aby Polska pozostała zieloną wyspą na ogarniętej pożarem kryzysu mapie Europy, niezbędne są dogłębne zmiany w trzech dziedzinach: finansach publicznych, systemie emerytalnym i w służbie zdrowia. Do katastrofy pod Smoleńskiem politycy PO argumentowali, że prezydent Lech Kaczyński wetuje ich ustawy – faktycznie zawetował 18, a 19 odesłał do Trybunału Konstytucyjnego. Kilka z nich miało duże znaczenie, np. reforma rentowa, emerytalna i zdrowotna. Takich wyzwań teraz nie widać i wiele wskazuje, że reformatorskie zamiary rządu są ograniczone.
Pierwszym testem współpracy na linii prezydent – premier będzie wrzesień. Wtedy rząd przedkłada projekt budżetu Sejmowi, a z nim pierwsze ustawy reformujące finanse publiczne. Zakres zmian będzie niewielki: reguła budżetowa i upłynnienie finansów państwa. Wprowadzenie reguły ma dać ok. 3 mld zł oszczędności w budżecie na 2011 r. Upłynnienie wydatków to kilkanaście miliardów, ale oznacza to nie tyle oszczędności, ile po prostu przesunięcie emisji papierów dłużnych. Kilka miliardów mają też przynieść wspólne zakupy usług i produktów w administracji rządowej.
Żadna z tych propozycji nie jest kontrowersyjna i podpisze je każdy, kto zostanie prezydentem.



Gospodarka najważniejsza

Dziś deficyt naszego sektora finansów wynosi ponad 7 proc., czyli około 100 mld zł. Według scenariusza rządu ma się on zmniejszyć do wymaganych przez Unię 3 procent w 2013 r. Lekarstwem ma być spodziewany wzrost gospodarczy. Odżywająca po kryzysie gospodarka ma przynieść budżetowi wzrost dochodów, a wzmocniona kontrola wydatków sprawi, że różnica między dochodami a wydatkami zacznie maleć.
Takie założenie na przeczekanie jest o tyle wygodne, że na jesieni będą wybory samorządowe, a w przyszłym roku parlamentarne. Po co więc ryzykować, że dotknięci reformami wyborcy dadzą wyraz niezadowoleniu przy urnach.
Do emerytur mundurowych i KRUS rząd miał podejść na jesieni, ale na odebranie przywilejów rolnikom nie zgadza się PSL, a lewica nie pozwala tknąć mundurówek. Trzeba będzie poczekać do kolejnej kadencji.
Podobnie może stać się z projektem zmian w ochronie zdrowia. Resort Ewy Kopacz przygotowuje pakiet ustaw, ale projekt wciąż jest w fazie opracowywania.
Czy rząd dotrwa do wyborów parlamentarnych bez bolesnych reform, zależy od tego, co się zdarzy w gospodarce. Jeśli wzrost PKB będzie mniejszy od zakładanego, Platforma Obywatelska albo zostanie zmuszona do radykalnych cięć, albo wyborca nie da jej szans na wielkie reformy po 2011 roku.
Wyborcy już się obawiają złych scenariuszy: według badań Pentora w ciągu roku odsetek Polaków spodziewających się poprawy sytuacji gospodarczej zmniejszył się z 40 do 37, a wzrosła grupa obawiających się pogorszenia: z 19 do 24 proc.
Jeśli złe rokowania się sprawdzą, to sytuacja wymusi na rządzie reformy. Jak nie na tym, to na kolejnym. Wtedy dobra współpraca z prezydentem będzie niezbędna.
ikona lupy />
DGP