Użycie paralizatora wobec polskiego podróżnego Roberta Dziekańskiego na lotnisku w Vancouver przez kanadyjską policję było nieusprawiedliwione i przyczyniło się do jego śmierci - uznał autor ogłoszonego w piątek raportu Thomas Braidwood.



Użycie paralizatora wobec polskiego podróżnego Roberta Dziekańskiego na lotnisku w Vancouver przez kanadyjską policję było nieusprawiedliwione i przyczyniło się do jego śmierci - uznał w opublikowanym w piątek raporcie sędzia Thomas Braidwood.

Raport dotyczący tragicznych wydarzeń z 14 października 2007 roku został sporządzony dla rządu prowincji Kolumbia Brytyjska. Komisja sędziego Braidwooda opisała w nim okoliczności śmierci polskiego imigranta i oceniła właściwość postępowania czterech policjantów z Kanadyjskiej Królewskiej Policji Konnej.

Na konferencji prasowej, transmitowanej przez telewizję CBC, Braidwood powiedział, że z dochodzenia wynika, iż kiedy policjanci podchodzili do Dziekańskiego, Polak (który chwilę wcześniej zniszczył komputer i krzesło) stał spokojnie, z rękami opuszczonymi i nie zamierzał nikogo atakować. Początkowo, według oceny z raportu, policjanci zachowywali się właściwie, jednak następnie najstarszy z nich stopniem zmienił postępowanie.

Braidwood podkreślił, że gdyby policjanci nie mieli paralizatora, zastosowaliby inne środki znane im ze szkoleń. Określił wydarzenia z Vancouver jako "haniebne zachowanie się kilku funkcjonariuszy".

Odnosząc się do zeznań policjantów, sędzia powiedział, że świadomie zniekształcali swoje relacje z wydarzeń na lotnisku, próbując racjonalizować swoje zachowania. Braidwood dodał jednak, że policjanci nie zmawiali się, by stworzyć swoją wersję wypadków.

W swoim raporcie sędzia Braidwood starał się wyjaśnić okoliczności i przyczyny śmierci Roberta Dziekańskiego. Podkreślił, że z kilku godzin pobytu Polaka na lotnisku po wyjściu z samolotu nie wiadomo, co działo się z nim aż przez pięć godzin.

Według sędziego, nie wiadomo dokładnie, co spowodowało śmierć Polaka, jednak w jego opinii użycie paralizatora doprowadziło do wzrostu ciśnienia krwi i przyspieszenia pracy serca, a pięciokrotne użycie tej broni odegrało olbrzymią rolę w śmierci zmęczonego i zdenerwowanego Polaka.

Całe zajście, sfilmowane przez jednego z pasażerów (nagranie sędzia określił jako nieocenione dla swojego dochodzenia), trwało zaledwie 75 sekund. Tuż przed śmiercią Dziekański powiedział: "Zostawcie mnie... Czy wyście zwariowali?".

Na konferencji prasowej obecna była matka Dziekańskiego, Zofia Cisowska. Braidwood zwrócił się do niej, wyrażając nadzieję, że raport jest dla niej choćby niewielkim zadośćuczynieniem. Cisowska podziękowała za raport. Sędzia Braidwood uchylił się od odpowiedzi na pytania, czy powinno zostać wznowione postępowanie karne wobec czterech funkcjonariuszy, którzy przyczynili się do śmierci Dziekańskiego.



W oświadczeniu przekazanym PAP polska ambasada w Ottawie stwierdziła, że wita z zadowoleniem raport komisji Braidwooda. "Uważamy, że rezultaty pracy komisji powinny mieć ciąg dalszy. Uważamy, że sąd karny prowincji Kolumbia Brytyjska powinien na nowo ocenić swoją decyzję z 12 grudnia 2008 roku i wznowić postępowanie karne lub też do sprawy powinien zostać oddelegowany specjalny prokurator".

Ambasada powtórzyła też, że prokuratura w Gliwicach jest gotowa do współpracy w dochodzeniu, istnieje też możliwość współpracy na podstawie umowy między Polską a Kanadą w sprawie pomocy prawnej w sprawach karnych. W oświadczeniu ambasada podziękowała Kanadyjczykom za zainteresowanie i wsparcie.

W kwietniu tego roku policja przeprosiła publicznie matkę Roberta Dziekańskiego za spowodowanie użyciem paralizatora śmierci jej syna. Policja zdecydowała się też na wypłatę odszkodowania.

W grudniu ubiegłego roku niezależna komisja przedstawiła raport w sprawie działania czterech policjantów, w którym stwierdzono, że użycie paralizatora wobec Dziekańskiego było "przedwczesne i nieadekwatne".

14 października 2007 roku Robert Dziekański zmarł na lotnisku w Vancouver, kiedy funkcjonariusze policji użyli paralizatora, żeby go obezwładnić. Jak wynikało z nagrania, które jeden ze świadków wydarzenia zarejestrował telefonem komórkowym, Dziekański zachowywał się dość gwałtownie po długim locie i dziesięciogodzinnym oczekiwaniu, kiedy nikt go nie skierował do właściwej dalszej części lotniska, jednak w niczym nie zagrażał policjantom.