Trump nie uszanował tego, że Ameryka nie jest jego firmą, którą może dowolnie ustawiać. I to był jego wielki błąd, za który słono zapłacił
Nawet przeciętny prezydent uzyskuje reelekcję.
Przypomnę, że 11 nie wybrano ponownie.
11 na 45!
To całkiem spora grupa…
…Nieudaczników. Wśród nich Trump.
Nie teraz, ale po pewnym czasie Donald Trump będzie zapamiętany jako prezydent z dużymi osiągnięciami i z wielką wadą charakterologiczną, która przesądziła o jego porażce. Jego osobowość przysłoniła jego dorobek.
Co to za osobowość?
On nie starał się, by ktokolwiek go lubił, nie zabiegał ani o sympatię elit, ani mas. A polityk powinien być lubiany. Tymczasem on walił między oczy to, co myśli, nie bacząc, czy to się podoba, czy wywołuje wściekłość.
To błąd.
Polityk tego nie robi, owija w bawełnę, nie szuka konfliktu. Gdyby Trump się do tego dostosował, darzono by go większą sympatią.
Ktoś go tam jednak lubił.
To prawda i elektorat pozytywny jest ważny, ale brak elektoratu negatywnego jest jeszcze ważniejszy. Hillary Clinton przegrała, bo miała zbyt duży elektorat negatywny. Teraz to samo spotkało Trumpa, który poległ, bo miał negatywny odbiór publiczny w mediach.
Za co go tak nie znoszono?
To jest Wielki Gatsby amerykańskiej polityki. Pamiętamy z Francisa Scotta Fitzgeralda, że Gatsby zrobił karierę dzięki własnej przedsiębiorczości, korzystała z tego elita, która jednocześnie nim pogardzała i potępiała go. A na jego pogrzebie były dwie osoby. I taką postacią jest właśnie Trump – trochę śmieszny, trochę tragiczny, ale jego przypadek gorzej świadczy o sykofantach wokół niego niż o nim samym.
Trumpem gardzą…
…Bo jest nuworyszem, bo nie należy do elity, złamał zasady savoir-vivre’u, mówi marną angielszczyzną, za to, że rybę nożem atakuje. To taki typ, jak tak można?
Przypominam, że Bush jr. pochodził z dobrej rodziny, skończył Yale i Harvard, a szydzono, że jest idiotą, gardzono nim.
Ale nie aż tak. Nie za wszystko go atakowano, po zamachu 11 września uznano ostatecznie, że zachował się dobrze, uspokoił Amerykę. Za to był szanowany.
Bush był arystokratą, a Trump to prostak?
O właśnie, prostak! Takie określenie załatwia człowieka.
Między nami mówiąc, był prostakiem.
Proszę, niech pan posłucha, co pan sam mówi!
Człowiek, który mówi, że gdyby nie był ojcem swojej córki, toby z nią randkował, jest albo chory, albo, nazwijmy to delikatnie, wyjątkowo grubiański.
To nie był człowiek, którego Amerykanie chcieliby dawać za wzór swoim dzieciom, mówiąc: „Patrz synku, jak będziesz się uczył i będziesz dobry, to będziesz taki jak ten pan i zostaniesz prezydentem”. Zdecydowanie taki nie był i to mu nie pomagało.
Zgodzę się, że bycie grubianinem nie dyskwalifikuje jako prezydenta. Można być wysublimowanym intelektualistą i fatalnym prezydentem.
Można też być wysublimowanym i znienawidzonym. Woodrow Wilson był profesorem prawa, wykładał na świetnych uczelniach, został rektorem jednej z najlepszych, Princeton, a pod koniec swojej drugiej kadencji był powszechnie znienawidzony. Pogrążył demokratów tak, że republikanie mogliby wystawić osła, a wygrałby.
Wróćmy do Trumpa, którego hejtowały miliony Amerykanów.
Owczy pęd plus emocje wywołały ten efekt. Skoro elity nie są po stronie Trumpa, to nam też nie wypada. A elity nie mogły być po jego stronie, bo pokonał ich ulubienicę Hillary Clinton.
Elity rozumiem, ale normalni Amerykanie? Czemu oni nim gardzili?
Ale czy aż tak bardzo gardzili? Dostał prawie 50 proc. głosów, był akceptowany przez znaczną część społeczeństwa, tę milczącą większość, której głos nie przedziera się do mediów. Oni uważali go za swojaka właśnie dlatego, że mówił tak, jak mówił i zachowywał się tak, jak się zachowywał. Był jednym z nich.
Jednak opinię o prezydentach wyrabia nie milcząca większość, a komentatorzy. Richard Nixon doczekał się pierwszych, nieśmiałych pochwał 30 lat po odejściu w niesławie.
Nigdy nie krytykowano jego polityki zagranicznej, to był, wraz z Kissingerem, wybitny specjalista od polityki międzynarodowej.
Czarna legenda nie dopuszczała żadnych pochwał.
Bo to właśnie była legenda, a przecież Nixon był świetny w polityce zagranicznej, w wewnętrznej też miał wielkie sukcesy, tylko zdarzyło mu się popełnić przestępstwo… (śmiech)
Drobiazg zupełny.
Bo co to jest jedno przestępstwo jak na prezydenta?
Na jednym dał się złapać.
Nie, jego kompromituje właśnie to, że w ogóle dał się złapać! Wszystko przez to nieprawdopodobne zapatrzenie w siebie, przecież gdyby nie nagrywał swych rozmów, to o nic nie mogliby go oskarżyć.
Wypisz wymaluj Trump.
On jednak nie nagrywał swoich rozmów.
Chyba nie.
A jak nagrywał, to głęboko chował dyski.
Trump kochał siebie, ale nie tylko siebie. Trzy żony, dziesiątki pań, z którymi był łączony, organizowanie konkursów Miss America i otaczanie się młodymi dziewczętami…
O tym, że jest babiarzem, wiedziano, zanim go wybrano.
Epatował tym.
I na tym polegała różnica, bo John Kennedy był znacznie bardziej zainteresowany paniami i to w bardzo specyficzny sposób, o czym wiemy z książki jednej z jego kochanek. Tyle tylko, że Kennedy to ukrywał, a Trump się tym chełpił. On w ogóle chciał się chwalić wszystkim, co miał. Może przez kompleksy?
Zmieniły się też czasy.
Właśnie. Mamy XXI wiek, nie wypada mieć kochanek, nie wypada uwodzić sekretarek, nie wypada flirtować z młodymi dziewczętami. A Trump nie wszedł w XXI wiek, pozostał pod tym względem w ubiegłym stuleciu.
Jak go będą oceniać za 30 lat?
Sądy współczesnych rzadko pokrywają się z opiniami potomnych. Jeśli będą brali pod uwagę to, czego naprawdę dokonał, czyli obniżenie podatków czy wielką pracę, jaką włożył w zmniejszenie napięcia na Bliskim Wschodzie, to naprawdę będą musieli go chwalić. Pamięta pan prezydenta Trumana?
Naturalnie, ulubiona figura propagandy stalinowskiej, zrzucał na nas stonkę!
On za swojej kadencji był fatalnie odbierany, związki zawodowe przysięgały, że go w wyborach 1948 r. zniszczą, był obśmiewany jako niewykształcony handlarz pasmanterią. Wtedy jeszcze udało mu się zwyciężyć, choć wszystkie sondaże pokazywały, że przegra, gazety zdążyły nawet wydrukować zawczasu nagłówki „Wygrał Dewey”.
Co się odwlecze, to nie uciecze.
Właśnie, w 1952 r. Truman nie ubiegał się nawet o kolejną kadencję, bo zupełnie nie miał szans. Odchodził znienawidzony. A spójrzmy na jego dorobek: NATO, plan Marshalla, doktryna Trumana – wszystko to uważamy dzisiaj za historyczne dokonania. Klasyczny przykład docenienia po śmierci – był odbierany fatalnie, a my uważamy go za wybitnego prezydenta.
Tylko że Trump rządził krótko, nie zdążył przeprowadzić wielu swych pomysłów.
Użył pan trafnego słowa „rządził”, którego Amerykanie nie znoszą. Oni nie znają pojęcia rządu, jest administracja, bo przecież Amerykanami nikt nie rządzi, a prezydent co najwyżej zarządza. Tymczasem Trump tę regułę złamał.
Rządził?
Zachowywał się jak ktoś, kto ma prawo rządzić, bez słowa jednych wyrzucał, jak teraz, już po wyborach, sekretarza obrony, a innych przyjmował. To było niewątpliwie wbrew tradycji amerykańskiej. Trump nie uszanował tego, że Ameryka nie jest jego firmą, którą może dowolnie ustawiać. I to był jego wielki błąd, za który słono zapłacił.
On potrafił zmienić politykę zagraniczną USA kilkoma nocnymi wpisami na Twitterze.
Na którym też usuwał ministrów bądź bliskich współpracowników. Zrozummy jednak przyczyny, otóż Trump zaczął używać Twittera jeszcze przed wyborem na prezydenta, bo to był jedyny sposób na dotarcie do ludzi bez pośrednictwa dziennikarzy. Doskonale wiedział, że cała prasa jest mu przeciwna, filtruje wiadomości o nim i nie przebije się przez nią ze swoimi komunikatami. Miał rację.
Ale doprowadziło to do absurdu.
To, że tego nadużył i wysyłał potem setki tweetów, z których niektóre były poważne, a inne zupełnie niepoważne, to inna sprawa. Ale to właśnie cały Trump, który jak już coś sensownego znalazł, to prze do ściany.
Jedzie po bandzie.
Absolutnie.
Wszyscy powtarzają, że Trump obniżył Amerykanom podatki…
…I zwiększył pulę funduszy emerytalnych.
A oni, uznając w sondażach sprawy gospodarcze za najważniejsze, i tak głosowali przeciw niemu.
Bardzo ciekawa była wypowiedź jednego z Amerykanów, który powiedział, że owszem, ma więcej pieniędzy niż cztery lata temu i na funduszu emerytalnym zgromadził więcej, ale on go i tak nie lubi. I z tym nie ma jak walczyć.
To są emocje, ale wróćmy do dorobku Trumpa, nie tylko jego osobowości. Nie wywołał żadnej wojny, co w USA jest rzadkością.
Dużo więcej, to on wycofał lub zapowiedział wycofanie amerykańskich wojsk z takich regionów jak Irak, Syria czy Afganistan. Co oczywiście – zgodnie z przewidywaniami – pogorszyło tam sytuację, ale jednocześnie było spełnieniem postulatów wyborców i elit. I zauważmy – Trump zrobił to, czego chciała opinia publiczna, czego domagały się media. I cóż się stało? Był obarczany odpowiedzialnością za to, co potem działo się w państwach, które amerykańska armia opuściła. Zostałby tam – źle, opuścił – jeszcze gorzej. Trump zawsze był w takich sytuacjach krytykowany.
Za dialog z Koreą Północną go doceniano.
A skąd. Nawet tu mu wytykano, że nie doprowadził sprawy do końca, tak jakby po dwóch spotkaniach Korea miała ogłosić, że się rozbraja, kończy stan wojny z Południem, a najlepiej jeszcze demokratyzuje się i liberalizuje. Nikt przed nim nie rozmawiał z Kimem, a przecież to Obama deklarował, że będzie rozmawiał z każdym bez warunków wstępnych. Gdyby taki sukces miał Obama, to daliby mu od razu drugiego Nobla.
Notabene, myśli pan, że Biden będzie to kontynuował?
Będzie, nie będzie, Biden w ogóle bardzo mało będzie. On nie ma ani energii, ani pomysłu, by zrobić coś choćby quasi-rewolucyjnego. Będzie trwał.
Trump zmienił politykę USA wobec Unii Europejskiej.
I oberwał za to od komentatorów europejskich, którzy go i tak nienawidzili. A za co? Otóż Ameryka, płacąc za bezpieczeństwo Europy, tak naprawdę finansuje programy socjalne Francji czy Niemiec, które zamiast na obronność wydają bardzo dużo pieniędzy na socjal, na płatne urlopy, płatne wakacje, czyli luksusy nieznane w Ameryce. Trump nie chciał się na to godzić, bo dlaczego miałby gwarantować bezpieczeństwo państwom Unii, które same nie chcą za to płacić?
Musiał też zmierzyć się z rosnącą potęgą Chin.
Ale nie był tu jednoznaczny, nie do końca wiedział, jak się za to zabrać. Tu ważna była sprawa Morza Południowochińskiego, przez które przechodzi kilkadziesiąt procent światowego handlu morskiego, a na dnie którego są nieprzebrane bogactwa. Chiny budują tam sztuczne wyspy, żeby powiększyć wbrew prawu wody terytorialne. Gdyby im się udało w pełni przejąć kontrolę nad tym morzem, byłaby to ogromna zmiana geopolityczna, której my, w Europie, nie zauważamy. Trump próbował to powstrzymać, ale to był dopiero początek batalii.
Ważniejsza była wojna handlowa.
Za duże słowo. USA mają bardzo niskie cła, Chiny – bardzo wysokie i Trump jako prezydent dążył do tego, by poziom tych ceł się zbliżył, bo to by poprawiło niekorzystny dla Ameryki bilans handlowy.
Jednym z wywołujących wielkie emocje tematów prezydentury Trumpa była polityka imigracyjna, której symbolem stał się wielki mur wzdłuż granicy z Meksykiem.
Mur, który zresztą istniał na wiele lat przed Trumpem, budowało go wielu prezydentów. To ciekawe, że ilekroć Trump obiecywał, że postawi mur, to go krytykowano. Teraz ci sami ludzie wypominają mu, że tej obietnicy nie spełnił. Nie żartuję, tak było naprawdę.
Mur stał się jednak symbolem.
Niezbyt oryginalnym, bo mury w różnej formie istnieją na kilkudziesięciu granicach świata. Prawdą jest jednak, iż Trump ograniczył nielegalną imigrację. To się w niektórych stanach podobało, a w innych, gdzie imigranci byli głównie tanią siłą roboczą, już nie. Brak nielegalnych imigrantów to dla amerykańskiej klasy średniej problem, bo kto będzie kosił trawniki, sprzątał w domu, pracował na budowie czy w restauracji na zmywaku?
Skoro nie murem, to czym Trump ograniczył imigrację?
Zdecydowanym usuwaniem nielegalnych imigrantów ze Stanów Zjednoczonych. W końcu kto może sobie pozwolić na masową nielegalną imigrację?
Przed tym problemem staje Europa.
W Unii jest ona częściowo zalegalizowana, ale my w Polsce widzimy ten dylemat wyraźnie. Czy my byśmy chcieli masowego napływu imigrantów?
Podobno jesteśmy jedynym narodem europejskim, który żałuje Trumpa?
Nie ma się czemu dziwić, on podbijał nasz bębenek, zapraszał, bywał, przemawiał, wynosił pod niebiosa powstanie warszawskie i bohaterstwo Polaków.
I zostawił nam amerykańskie bazy, które z wdzięczności nazywaliśmy Fort Trump.
Mamy większą obecność militarną, co z pewnością wzmacnia nasze bezpieczeństwo. Za kadencji Trumpa zniesiono też wizy dla Polaków, o co zabiegaliśmy od ćwierć wieku. Oczywiście niektórzy nasi komentatorzy, którzy z przeglądów prasy amerykańskiej dowiadują się, co powinni myśleć o Trumpie, tego nie zauważyli, ale w Polsce moda na bezmyślne małpowanie Zachodu ma wielowiekową tradycję. A poza tym namnożyło nam się ostatnio amerykanistów, którzy rano przejrzeli internet, a wieczorem występują w telewizji gotowi skomentować wszystko.
Ameryka zatęskni za Trumpem?
To oczywiście zależy od tego, jakim prezydentem będzie Biden. Ja jestem nieobiektywny, ale uważam, że zatęskni. Z nim będzie jak w tym powiedzeniu: „Uważaj, o co się modlisz, bo twoje modlitwy mogą być wysłuchane”.
Amerykanie chcieli spokojnego, przewidywalnego prezydenta.
No to dostali Bidena, który co prawda też różne sekretarki uwodził, ale generalnie to porządny człowiek. Swoją drogą jemu nikt tych romansów nie wyciągał.
Bo się nimi nie chwalił.
Wyciszono to, bo to przecież kulturalny, dobrze wychowany starszy pan o nienagannych manierach.
I katolik.
Co w Ameryce wciąż jest minusem, choć nie tak poważnym jak kiedyś. Notabene w tej kampanii w ogóle nie pojawiła się kwestia religii, chyba zresztą po raz pierwszy. Tego nie podnoszono ani pozytywnie, ani negatywnie, jakkolwiek.
Bo Bidenowi mógłby zaszkodzić jego katolicyzm?
W niewielkim stopniu, ale tak. Gdyby o tym mówiono, to Amerykanie by się dowiedzieli, bo wielu nie słyszało, że Biden to – jak oni mówią – romanista, który będzie słuchał Rzymu, a nie amerykańskiego ludu… (śmiech)
Stawia pan dość odważną tezę, że Amerykanie zatęsknią za Trumpem…
Dodając, że zdecydowanie nie wszyscy. Obecne pokolenie komentatorów będzie go nienawidziło do śmierci, tu nie ma żadnych wątpliwości. Oni będą go pamiętali źle i będą utwierdzali siebie i innych w przekonaniu, że był to fatalny prezydent.
To weszło bardzo głęboko. Moja 15-letnia córka nie interesuje się polityką zagraniczną, ale wie, że Trump był zły.
Świetny przykład. Trump był zły, bo cały czas trąbiły o tym media. Pańska córka bez wiedzy własnej, bo jest zbyt młoda, by to zbadać, już wie, że to fatalny prezydent. Skąd to wie? Z przekazu medialnego powtarzanego potem w mediach społecznościowych. Ten przykład doskonale pokazuje problem Trumpa.
Który na to zapracował.
I tak, i nie. W październiku 2016 r., miesiąc przed amerykańskimi wyborami, w których zdobył władzę, na konferencję do Warszawy przyjechała wysoka rangą urzędniczka Pentagonu. Otwartym tekstem, publicznie deklarowała, że gdyby oni – tu z pogardą wydymała wargi, mówiąc o wyborcach – jednak wybrali Trumpa, to musimy od razu rozpocząć starania o impeachment. Jeszcze nie zdążył nic zrobić, ba, jeszcze nie zdążył zostać wybrany, a elita już wiedziała! Więc jak, Trump zasłużył na ten hejt czy nie? ©℗
Ameryka, płacąc za bezpieczeństwo Europy, tak naprawdę finansuje programy socjalne Francji czy Niemiec, które zamiast na obronność wydają bardzo dużo pieniędzy na socjal