Manifestują niezgodę czy po prostu im się nie chce?
Nienoszenie maski to grzech – mówi ksiądz z miejscowości położonej na obrzeżach Puszczy Kampinoskiej. Na pytanie, dlaczego wierni w kościołach czasem zapominają o zachowaniu dystansu i zasłanianiu twarzy, odpowiadać nie chce. – To sprawa ich duszpasterza i tego, co przekazuje zgromadzonym. Ja w każdą niedzielę przypominam, że najważniejszymi przykazaniami dla chrześcijanina są miłość do Boga i bliźniego. I że przez taki pryzmat należy patrzeć na obostrzenia. A nawet więcej. Jeśli ktoś świadomie stawia na szali zdrowie innych, to łamie piąte przykazanie: nie zabijaj.
Na temat maseczek pada wiele wzniosłych słów, bo ich noszenie lub nie stało się rodzajem manifestu. Na szali kładzione są mocne argumenty. Z jednej strony obawa o zdrowie słabszych i starszych, poczucie współodpowiedzialności. Z drugiej – swobody obywatelskie. Ale są też bardziej przyziemne. Z jednej strony ostrzeżenia lekarzy o tym, jak wielkie szkody w organizmie może wyrządzić koronawirus, z drugiej – kwestionowanie doniesień naukowych i narzekanie na niewygodę. Na wszystko nakłada się wątpliwość: jak to jest, że jedni muszą się stosować, a inni nie? Ci inni to zwykle politycy, których oglądamy na konferencjach czy sejmowych briefingach. I tak oto spór o maseczki stał się nową osią podziału, która szybko nie zniknie. Bo jak mówią naukowcy, z zasłanianiem ust i nosa będziemy musieli liczyć się nawet do 2022 r., a minister zdrowia ogłosił kilka dni temu politykę „zero tolerancji” dla osób nienoszących maseczek.
Kryj ryj? Weź się!
– W dobie eskalacji pandemii nie ma miejsca na egoizm. To wchodzenie w strefę bezpieczeństwa drugiego człowieka – stwierdził Adam Niedzielski podczas wspólnej konferencji prasowej z szefem Komendy Głównej Policji. Komendant Jarosław Szymczyk podkreślał, że kara ma być nieunikniona, a niesubordynacja skończy się mandatem w wysokości 500 zł. W przypadku odmowy jego przyjęcia sprawa będzie kierowana do inspekcji sanitarnej, gdzie kary administracyjne zaczynają się od 5 tys. zł.
Pod tymi informacjami w mediach błyskawicznie pojawiły się komentarze: „Jak kogoś dopadną bez *kryj ryj* to dla nich miód na serducho i finansowy zastrzyk do ziejącej pustką kasy”, „Na podstawie jakiego prawa te restrykcje? Sprawy obywateli ukaranych mandatami są teraz masowo umarzane w sądach, bo nie mają żadnych podstaw w przepisach. Ostrzejsze działania policji spowodują wzrost i tak już piramidalnego bałaganu”. Głosy w stylu: „Jak masz osobę starszą w rodzinie, to się zastanów i lepiej maseczkę załóż” – były w zdecydowanej mniejszości.
– Niestety mnie to nie dziwi – mówi Adam Pawłowski i relacjonuje niedawne zdarzenie. Sobotni poranek, stoi w kolejce do piekarni. Za nim do sklepu wchodzi młody mężczyzna bez maseczki. – Myślałem, że się zapomniał i za chwilę się zreflektuje. Sam kilka razy byłem w podobnej sytuacji. Ale gdzie tam! Wyciąga telefon, coś tam w nim przegląda. Kolejka była na kilka osób, czas płynął, więc ekspedientka zwróciła mu uwagę. Zero reakcji. Powtórzyła prośbę, by zasłonił nos i usta. „Odwal się ode mnie, kobieto”, odparował. Ponieważ nikt inny nie zareagował, postanowiłem ją wesprzeć. Usłyszałem to samo, ale słowami, których nie da się zacytować. „Zasłoń ryj albo wyp…”, rzuciłem nieźle już rozeźlony. Nie miałem ochoty na awanturę, ale nie rozumiem, skąd się biorą ludzie, którzy nie potrafią się zastosować do prostego zalecenia. Nawet nie ze względu na siebie, ale innych.
Tamto zdarzenie ostatecznie miało pokojowy finał. Mężczyzna wyciągnął z kieszeni chustę, którą zawiązał wokół twarzy. – Chodzi o coś innego – ocenia Andrzej Kucharski po tym, jak usłyszał skróconą relację z piekarni. On sam dotąd maseczek niemal nie nosił. Wyjątek robił tylko podczas nielicznych wizyt w przychodni, gdzie zjawiał się np. na pobranie krwi. – Rozumiem, gdyby chodziło o profesjonalne maski. Ale my tu mówimy o kawałkach materiału, często niedopranych, zakładanych niedbale. Jak mogą nas uchronić przed czymkolwiek?
Cytuje żart, który w mediach społecznościowych krąży od miesięcy: Polacy to niezwykle wytrzymały naród. Bo kto inny wytrzymałby w maseczce jednorazowej przeszło pół roku?
– Moja mama ją pierze, z oszczędności. I na nic zdają się moje tłumaczenia, że rzecz jednorazowa jest rzeczywiście jednorazowa. Widziałem już na ulicy osoby w maskach z koronki, rajstop. To idiotyzm, który kłóci się ze zdrowym rozsądkiem – podkreśla Andrzej. Czy dobowy przyrost zakażeń na poziomie 4 tys. nowych przypadków nie robi na nim wrażenia? Do tego niepokojąco rosnąca liczba zgonów. – Maseczki nie mają tu nic do rzeczy. Weźmy naszych polityków. Mam wrażenie, że zakładają je tylko do kamery, a i to nie zawsze. Skoro oni się nie boją, że zakażą w ten sposób innych, to dlaczego ciężar odpowiedzialności za tych innych ma spoczywać na mnie?
Zdaniem dr. Rolanda Zarzyckiego, który w Collegium Civitas zajmuje się m.in. odpowiedzialnością i ideologią w życiu społecznym, nienoszenie maseczek stało się manifestem. Na pewno przeciwko stylowi, w jakim władza zarządza pandemią, kiedy już raz, przed wyborami prezydenckimi, niemal ją odwołała. To też manifestacja swobód obywatelskich. Ograniczono nam je, podając jako argument opinie lekarzy i naukowców. Ale ludzie mówią: żyjemy w wolnym kraju i to ode mnie zależy, jak dbam o własne bezpieczeństwo. – Proszę zwrócić uwagę, że na początku pandemii do jednego worka wrzucani byli koronasceptycy i płaskoziemcy. To klasyczne w prowadzeniu sporów zagranie. Powiązanie oponenta z kimś, kogo racje są powszechnie kwestionowane – mówi dr Zarzycki. Dlatego jego zdaniem dziś już trudno o jasny podział, kto nosi maseczki, a kto nie. – Do tego dochodzi prosta kalkulacja, że dziś coraz mniej osób ma interes w utrzymywaniu zamaskowanego społeczeństwa. Zasłanianie ust jest uciążliwe dla przedsiębiorców, bo utrudnia prowadzenie biznesu, odstrasza część klienteli. Z kolei osoby starsze są, nazwijmy to, zbyt słabym lobby.
Szmalcownicy i kac po PRL
O tym „słabym lobby” myśli Katarzyna Chwila. – Wracałam wczoraj do domu ul. Dąbrowskiego na Mokotowie. W kawiarniach tłum, ludzie siedzą obok siebie, bez maseczek. Śmieją się i dyskutują w najlepsze – opowiada. Jej zdaniem świadczy to o lekceważącym stosunku do zdrowia innych. – W końcu oni później rozchodzą się do domów, gdzie są rodzice, dziadkowie. Ryzykują ich życiem.
Opowiada też inne zdarzenie sprzed kilku dni, kiedy podróżowała pociągiem z zasłoniętą twarzą. Była w mniejszości i teraz żałuje, że nie zwróciła reszcie uwagi, ale bała się reakcji. Choćby takich, o których w mediach społecznościowych piszą inni. – Kobieta wezwała konduktora do pasażera, który nie miał maseczki i nie chciał jej założyć. Opisała sytuację w sieci. Owszem, byli tacy, którzy gratulowali jej odwagi i obywatelskiej postawy, ale gros sugerowało, że z takim nastawieniem sprawdziłaby się w komunistycznej esbecji, a w czasie okupacji pewnie by Żydów wydawała.
Z niedawnych badań CBOS wynika, że 61 proc. ankietowanych popiera karanie mandatami osób nieosłaniających nosa i ust w okolicznościach przewidzianych przepisami. Przeciwko jest 36 proc. Największymi zwolennikami restrykcji finansowych są najstarsi respondenci. Najmniejszymi – osoby w wieku 25–34 lata.
Osoby z wykształceniem podstawowym częściej są przekonane, że maseczki chronią przede wszystkim ich samych, a te z wyższym wiedzą, że chodzi przede wszystkim o otoczenie. CBOS spytał też, jak odnosimy się do argumentów ruchów antymaseczkowych, że zakrywanie twarzy jest szkodliwe dla zdrowia, a dłuższe wdychanie powietrza przez maseczkę może prowadzić do chorób dróg oddechowych. 54 proc. badanych podziela ten argument. Przeciwnego zdania jest 36 proc.
– Jestem w tej pierwszej grupie – mówi Maria (prosi o niepodawanie nazwiska). Pracuje w rejestracji dużej przychodni i, jak przekonuje, nie jest to miejsce, w którym dobrze widziane są najmniejsze przejawy koronasceptycyzmu. – Trwa eksperyment społeczny, a my jesteśmy królikami doświadczalnymi. Nikt tak naprawdę nie wie, jak groźny jest to wirus. Owszem, jedni przechodzą go ciężko, ale inni zupełnie bezobjawowo. Zmuszanie do noszenia maseczek to temat zastępczy, który odwraca uwagę od realnych problemów. Ludzie chorują i umierają na różne inne choroby, ale dziś nie mogą się dostać do lekarza, bo COVID. Telefon się urywa, słyszę w słuchawce historie, jedna gorsza od drugiej. Z powodu tej całej pandemii kolejne osoby tracą pracę, wpadają w długi, cierpią na depresję i proszą o coraz mocniejsze leki. To spirala, która systematycznie się nakręca.
Profesor Andrzej W. Nowak, filozof z Uniwersytetu Adama Mickiewicza, zajmuje się badaniem kontrowersji społecznych i zjawiskiem kontestowania wiedzy. – Widzę tu dwa wątki, które się splatają. Jeden to funkcjonowanie ekspertyzy naukowej w społeczeństwie. Drugi: typ spójności społecznej i solidarności. Na przykład na Tajwanie z powodu uwarunkowań kulturowych ta spójność i solidarność jest silna. Podobnie w Wietnamie, choć podobny efekt uzyskano dzięki odwołaniom do komunizmu. Różne drogi doprowadziły jednak do wytworzenia podobnego wspólnotowego myślenia, które przydaje się teraz w walce z koronawirusem – mówi. – A wracając do ekspertyz naukowych… Nigdy nie wiszą one w próżni. To jak z podatkami płaconymi np. gminie. Gdy widzimy wokół porządek i nowe inwestycje, dostrzegamy też sens ponoszenia opłat. Nasze poczucie odpowiedzialności za dobro wspólne jest nagradzane. Gdy nic się nie dzieje, a płacić i tak musimy, narasta w nas korwinistyczne myślenie, że podatki to kradzież w biały dzień.
Zdaniem filozofa z nauką jest tak samo. Jeśli traktujemy ją w oderwaniu od powiązań społecznych, jawi się jako czysta opresja. Dostrzegamy tylko rygory: noś maseczkę, trzymaj dystans, zaszczep się. – To podejście splata się z faktem, że jesteśmy bardzo zatomizowanym społeczeństwem. Wciąż na kacu po PRL, przeorani reformami lat 90. ubiegłego wieku, co dało efekt niskiego zaufania do instytucji publicznych. Część osób, które maseczek nie noszą, próbuje w ten sposób walczyć o swoją wolność. Ale chyba nie o tak rozumianą wolność tu chodzi. Tym bardziej że te z pozoru niewinne postawy są kolonizowane przez, nazwijmy ich, siewców wątpliwości. Dziś pomagają im media społecznościowe i internet, ale siewcy zaistnieli mocno już w latach 50. XX w. Od kiedy naukowe doniesienia coraz mocniej pokazywały związek między paleniem tytoniu a rakiem, koncerny zaczęły domagać się 100-proc. pewności, niezaprzeczalnych dowodów w każdej sprawie. A tego akurat odpowiedzialny naukowiec dać nie może, bo nauka zastrzega, mówi o okolicznościach, warunkach, które muszą zaistnieć.
Dziś, jak przekonuje prof. Nowak, „siewcy” również chcą „twardych danych”: czy maseczka chroni bezwzględnie, jaki dystans daje gwarancję, czy szczepionka zapewni bezpieczeństwo każdemu i stuprocentowo… – Na sianiu wątpliwości zbija się polityczny kapitał. I noszeniu maseczek polityka właśnie zaszkodziła – mówi. W marcu, jeszcze w kwietniu widział wzrost zainteresowania naukowymi doniesieniami. Ludzie stosowali się do nich, myli ręce, kupowali płyny, zasłaniali twarze. A potem to się zmieniło.
Na łokciu, nadgarstku, brodzie
Doktor Agnieszka Nietza-Makowska z Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Zrównoważonego Rozwoju Collegium Civitas podkreśla, że stosunek do maseczek nie jest efektem wyłącznie bieżącej polityki, ale ma podłoże znacznie głębsze, kulturowe, a nawet ideologiczne. – Z badań międzynarodowej firmy badawczej YouGov wynika, że najwyższy odsetek osób zakładających maseczki w miejscach publicznych odnotowano w Malezji, Chinach. Było to odpowiednio 90 i 81 proc. ankietowanych. Owszem, z jednej strony można to tłumaczyć komunistycznym reżimem, jednak w całej Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej bardziej do głosu dochodzą wartości. Mieszkańcy tego regionu świata kierują się dobrem mniejszej lub większej społeczności i dla niej są gotowi poświęcić interes jednostki. Na drugim biegunie jest umowny Zachód, gdzie na pierwszym planie jest obywatel i jego konstytucyjne prawa – mówi. Przypomina też, że tamten region świata ma wciąż w pamięci żywe wspomnienie lat 2002–2004 i epidemii SARS. – Noszenie maseczek nie jest więc czymś nowym i wydumanym. My się tego uczymy – podkreśla.
Inaczej sytuacja wygląda w azjatyckich krajach muzułmańskich. – Do zakrywania twarzy podchodzi się tam… genderowo. Od wieków było to domeną kobiet, co prowadzi do wniosku, że maseczka jest czymś niemęskim – mówi badaczka. – Ukuto tam nawet nienaukową teorię, że skoro kobiety równie często zarażają się koronawirusem, to znaczy, że zasłanianie twarzy nie działa. Na nic zdają się kontrargumenty, że te same kobiety w swoich domach czy na spotkaniach z bliskimi występują już bez osłony. Liczby mówią wyraźnie, że domorosłe teorie znajdują podatny grunt. W Arabii Saudyjskiej tylko 66 proc. ankietowanych potwierdziło, że zakłada maseczkę w miejscu publicznym. Skoro około połowa populacji to kobiety, które chodzą tam osłonięte, należy przypuszczać, że męska część traktuje te zalecenia bardzo swobodnie.
Tę swobodę widać również w Indiach. – Mimo apeli o zakrywanie twarzy na ulicach pełno jest osób noszących maseczki nonszalancko na łokciu, nadgarstku, brodzie czy uchu. Niczym w polskich tramwajach – ironizuje Agnieszka Nietza-Makowska.
Profesor Dariusz Jemielniak, socjolog, cały zeszły rok akademicki spędził w Stanach Zjednoczonych. Rozwój pandemii, podejście do obostrzeń obserwował więc z amerykańskiej perspektywy. – Polskie postawy mają wiele wspólnego z tymi, które widziałem tam – mówi. – W czasie tamtejszej kampanii prezydenckiej maseczka także urosła do rangi symbolu. Akcentowali to szczególnie zwolennicy Donalda Trumpa, nie zakrywając twarzy. Na tym zbijali polityczny kapitał. Podobnie jak u nas próbują to robić posłowie Konfederacji.
Zdaniem prof. Jemielniaka niepokojące jest zachowanie Trumpa również po tym, jak stwierdzono u niego koronawirusa. – Konkurencja konsekwentnie oskarża go o fatalną politykę zdrowotną, która doprowadziła do fali zachorowań i zgonów. To dlatego jeszcze w szpitalu pokazywał się bez maseczki. Jakby chciał zakomunikować: zobaczcie, nic mi nie jest. Paradoks tej sytuacji polega na tym, że jako prezydent mocarstwa dostał prawdopodobnie najlepszą opiekę medyczną, jaką dysponuje dziś nauka i o której nie mogą marzyć jego wyborcy – ocenia.
Prawa i wartości
Profesor Jemielniak zwraca też jednak uwagę na prosty socjologiczny mechanizm: strach początkowo trzyma ludzi w ryzach i powoduje, że utrzymują dyscyplinę. Ale strach powszednieje i w żadnym demokratycznym kraju nie da się utrzymać ostrych reguł, zwłaszcza jeśli brakuje spójnego przekazu. – W Polsce najpierw mieliśmy zakaz wchodzenia do parków, a potem zachęcanie, by masowo ruszyć do urn. Podobnie było z maseczkami. Obecne zaostrzenie kursu, kiedy policja ma przede wszystkim karać, a nie pouczać, może przynieść efekt przeciwny do zamierzonego. Wzmocni w ludziach chęć buntu. Przekaz od początku powinien był być jasny: nosimy maski, by chronić innych. Koniec. Kropka.
Zdaniem socjologa upłynie jeszcze sporo czasu, zanim zaczniemy patrzeć na społeczeństwo jak na zbiór jednostek, ale takich, które łączy wspólny cel. – W Austrii bezpieczeństwo drogowe uznawane jest za wartość nadrzędną i na porządku dziennym jest powiadamianie służb, jeśli widzimy kogoś pijanego za kółkiem. U nas taka postawa nadal uznawana jest za donosicielstwo. Brak maseczek można by przyrównać do jazdy po pijanemu: taki człowiek stwarza zagrożenie dla innych. I wysyła im komunikat: jestem egoistą, mam was w nosie – mówi prof. Jemielniak.
– Gdy stanowiska naukowców są kwestionowane, zaczynamy się obracać w sferze opinii i doświadczamy dysonansu poznawczego. Polega na tym, że ludzie widzą coś innego, niż media i wspomniani naukowcy mówią – dodaje dr Roland Zarzycki. – Owszem, w szpitalach ludzie chorują i umierają, ale to wciąż za mała skala, by większość się przejmowała. Jednocześnie z ust do ust przekazujemy sobie historie. Ktoś słyszał, że daleki krewny przechodził koronawirusa bezobjawowo i nic mu nie było. Ktoś inny, że potraktował sprawę poważnie, poszedł do lekarza i został odesłany z kwitkiem. Wszyscy natomiast pamiętamy czas lockdownu. Widzimy przedsiębiorców, którzy zbankrutowali, i kolejne osoby, które straciły pracę. Dla socjologa jest zrozumiałe, że część ludzi mówi „dość”.
Rozsądek czy egoizm? Prawa obywatelskie czy obywatelska postawa? Punkt widzenia zależy tu wyjątkowo od zbioru własnych doświadczeń. Z przesłanych danych policji wynika, że od początku obowiązywania przepisów związanych z obowiązkiem zakrywania nosa i ust do września pouczonych zostało blisko 120 tys. osób, a w nieco ponad 17 tys. przypadków nałożono mandaty karne. Do sądów skierowano ok. 6,5 tys. wniosków o ukaranie. Teraz minister zdrowia zapowiedział odwrócenie proporcji, bo pandemia wyraźnie przyspiesza.