Od kilku dni drugi pod względem ludności kraj na świecie przoduje, jeśli idzie o liczbę wykrywanych przypadków zakażenia wirusem.
W weekend padł niechlubny rekord – infekcję zdiagnozowano u prawie 80 tys. osób. To znaczy, że w ciągu jednego dnia odnotowano w Indiach niewiele mniej infekcji niż podczas całej pandemii w sąsiednich Chinach. Kraj znajduje się na najlepszej drodze, żeby jeszcze w tym tygodniu przekroczyć poziom czterech milionów zakażeń. Dotychczas miało to miejsce wyłącznie w Stanach Zjednoczonych (gdzie wykryto ich już ponad 6 mln); lada moment w tym gronie znajdzie się również Brazylia. Jeśli pandemia w tym kraju nieco osłabnie, to Indie niebawem zepchną największy kraj Ameryki Łacińskiej na drugie miejsce pod względem liczby osób, u których zdiagnozowano infekcję.
Co jest szczególnie niepokojące to fakt, że pandemia w Indiach wciąż nabiera tempa. Przekroczenie bariery miliona przypadków trwało trzy miesiące. Dojście do dwóch milionów zajęło już tylko miesiąc, a trzech – niewiele ponad dwa tygodnie.
Pandemii nie udało się opanować pomimo wprowadzenia w marcu przez rząd w New Delhi jednego z najbardziej restrykcyjnych lockdownów na świecie. Jego efekty gospodarcze dało się w pełni oszacować dopiero w tym tygodniu, kiedy opublikowano statystyki za II kw.: hinduski PKB skurczył się wówczas o 23,9 proc. w ujęciu annualizowanym (tzn. że gdyby taka dynamika się utrzymała, to spadek za cały rok wyniósłby właśnie 23,9 proc.; w ujęciu kwartał do kwartału lub rok do roku, bardziej powszechnym w Europie, wartość spadku byłaby znacznie mniejsza). Łącznie analitycy przewidują, że PKB w 2020 r. skurczy się o 7–10 proc.
Dla premiera Narendry Modiego oznacza to, że nie ma już odwrotu z obranego w maju kursu na rozmrażanie gospodarki, nawet z szalejącym na subkontynencie wirusem. Dlatego wczoraj rząd ogłosił czwartą fazę luzowania obostrzeń – dla przykładu w przyszłym tygodniu wznowione zostanie kursowanie składów metra w całym kraju; zniesione zostaną także ograniczenia w ruchu towarów i osób między poszczególnymi stanami. Władze lokalne wciąż będą mogły wprowadzać w zależności od sytuacji dodatkowe restrykcje na podległym sobie terenie, ale tylko po uzyskaniu zgody od władz krajowych.
W kraju pogarsza się sytuacja w służbie zdrowia. Przeciążone szpitale nie są w stanie obsłużyć nie tylko pacjentów chorych na COVID, lecz także tych, którzy zgłaszają się z innymi dolegliwościami. Opinię publiczną wzburzyła niedawna historia kobiety, która zmarła w taksówce na rękach męża po tym, jak odesłano ją z kwitkiem z ośmiu placówek.
Jakimś pocieszeniem jest to, że pomimo olbrzymiej liczby infekcji śmiertelność z powodu koronawirusa w Indiach jest na niższym poziomie niż w innych krajach – ok. 2 osób na milion mieszkańców. Łączne w kraju mającym ponad 1,3 mld mieszkańców na COVID-19 zmarło już ponad 65 tys. osób. Pod tym względem Indie niedawno przeskoczyły Meksyk, zajmując trzecią pozycję na świecie.
Pandemiczny bagaż spada na premiera Modiego. Chociaż szef rządu nie musi obawiać się o swoje stanowisko – jego partia w ub.r. wygrała wybory parlamentarne, więc lider ma przed sobą jeszcze ponad cztery lata rządzenia – to jednak zaczął obawiać się o swój wizerunek. Krytycy wytykają mu, że podczas pandemii popełnił kilka błędów, przede wszystkim zbyt pospiesznie wprowadzając lockdown, który z dnia na dzień pozbawił pracy rzesze robotników najemnych (według niektórych statystyk pracę straciło wówczas 140 mln ludzi); a potem zbyt szybko zaczął znosić restrykcje, doprowadzając do rozprzestrzenienia się wirusa.
Z tego względu Modi zaczął w ostatnich dniach dystansować się od pandemii. W ostatnim odcinku swojego comiesięcznego programu radiowego „Mann Ki Baat” („Przemyślenia”) wyemitowanym w ten weekend o pandemii nie można było usłyszeć za wiele; Modi pominął fakt, że Indie pobiły ponury rekord liczby odnotowanych dziennie przypadków. Zaapelował jednak do słuchaczy o to, żeby przestrzegali dystansowania społecznego i nosili maseczki ochronne.
Podstawowym przesłaniem, jakie ostatnio premier zdawał się nieść współobywatelom, było: wytrzymajcie, lada moment będziemy mieli szczepionkę. I faktyczne, Indie nie chcą odstawać od globalnej stawki pod tym względem. Własne preparaty testują już dwie firmy: Bharat oraz Zydus Cadila (oba znajdują się w drugiej fazie badań klinicznych). Dostęp do szczepionki gwarantuje także fakt, że inna firma – Serum Institute – zawarła kontrakt na produkcję 0,5 mld dawek szczepionki opracowanej przez naukowców z Oksfordu.
– Nie jesteśmy w tyle za żadnym krajem w naszych staraniach o szczepionkę przeciw COVID-19. Mam nadzieję, że do końca roku będziemy dysponowali skutecznym preparatem – powiedział wczoraj minister zdrowia Indii Harsh Vardhan.
Niektórzy eksperci są jednak zdania, że taktyka rządu oparta na tym, żeby przeczekać do czasu, kiedy dostępna będzie szczepionka, jest chybiona. „Szczepionki nie odgrywają na razie żadnej roli w kontroli pandemii w Indiach. Co więcej, musimy założyć, że skuteczny preparat nie będzie dostępny w najbliższej przyszłości – aby uniknąć fałszywego poczucia nadziei, że panaceum czeka tuż za rogiem” – napisali wczoraj w liście otwartym do premiera lekarze skupieni w Stowarzyszeniu Epidemiologów Indii.
Indie wprowadziły jeden z najbardziej restrykcyjnych lockdownów