Polityka europejska, razem z Konradem Szymańskim, może z powrotem wrócić do MSZ. To jeden z możliwych scenariuszy jesiennych zmian w rządzie. Nazwisko szefa resortu nie jest jeszcze znane.
Szykowana rekonstrukcja rządu może doprowadzić do sporego przetasowania w polityce zagranicznej. Nie chodzi tylko o zmianę na stanowisku ministra spraw zagranicznych i likwidację resortu funduszy zajmującego się wydawaniem pieniędzy z europejskiego budżetu. Jak się dowiadujemy, są plany, by wydzielone z MSZ sprawy europejskie po niecałym roku przenieść tam z powrotem.
Nasze źródło w rządzie podkreśla, że celem nadrzędnym przemeblowania w gabinecie Mateusza Morawieckiego jest zmniejszenie liczby ministrów konstytucyjnych. – Z punktu widzenia premiera obsłużenie tej całej machiny, w której są 23 równorzędne sobie osoby (21 ministrów konstytucyjnych i dwóch bez teki – red.), to duże utrudnienie, jeśli chodzi o sprawność rządu. Ministrowie się czasem spierają, nie potrafią czegoś rozwiązać i potem przychodzą z tym do premiera – słyszymy.
Decyzja o wydzieleniu spraw europejskich i przeniesieniu ich z Szucha do kancelarii premiera zapadła w listopadzie zeszłego roku. W ten sposób polityka unijna trafiła pod bezpośrednią pieczę szefa rządu, wzmacniając jego pozycję, a odpowiedzialny za nią Konrad Szymański z wiceministra spraw zagranicznych awansował do rangi ministra konstytucyjnego. To miało sens z dwóch powodów. Po pierwsze, to premier – a nie minister spraw zagranicznych – odpowiada za prowadzenie polityki europejskiej. Zgodnie z postanowieniem Trybunału Konstytucyjnego z 2009 r. to szef rządu ma prawo reprezentowania Polski na szczytach europejskich, a to przecież tam zapadają kluczowe decyzje.
Po drugie, chodziło o ułatwienie pracy Konradowi Szymańskiemu, który będąc w MSZ każdą decyzję musiał konsultować z ministrem spraw zagranicznych. A są to rozstrzygnięcia czasami bardzo daleko odbiegające od spraw, jakimi zajmuje się to ministerstwo i jako kwestie sektorowe wymagają uzgodnienia z innymi resortami. Teraz po przeniesieniu pionu europejskiego z powrotem do MSZ miałoby to funkcjonować na innych zasadach. Odpowiedzialny za Unię Europejską wiceminister nie musiałby konsultować każdego rozstrzygnięcia ze zwierzchnikiem MSZ, lecz cieszyłby się większą autonomią.
Podobnie działa to w Niemczech, gdzie sprawy europejskie znajdują się co prawda w MSZ, ale odpowiadający za nie sekretarz stanu bierze udział w posiedzeniach rządu, a departament europejski samodzielnie koordynuje politykę wobec UE pomiędzy innymi resortami.
Inny rozmówca w rządzie uważa jednak, że wydzielenie spraw europejskich powoduje dziś czasami komplikacje natury logistycznej, ale generalnie dobrze działa. W jego ocenie powrót do MSZ byłby sprzeczny z potrzebą konsolidacji, która legła u podstaw szykowanej rekonstrukcji.
Natomiast źródło w UE podkreśla, że to, gdzie znajduje się pion europejski, jest kwestią drugorzędną z punktu widzenia Brukseli. – Po zmianach w listopadzie zeszłego roku i wydzieleniu polityki europejskiej z Ministerstwa Spraw Zagranicznych ludziom w pionie zmieniła się jedynie końcówka w adresach mailowych. Cała reszta pozostała bez zmian, oni nadal siedzą nawet w tym samym budynku – podkreśla rozmówca. Jak dodaje, w prowadzeniu i koordynowaniu polityki europejskiej najistotniejszy jest Komitet do Spraw Europejskich (KSE), a nim od pięciu lat kieruje minister Konrad Szymański, niezależnie od tego, w którym gmachu ma gabinet. – Powrót do poprzedniego porządku nie będzie miał negatywnych skutków dla relacji z Brukselą. To kwestia czysto administracyjna – zauważa.
Nadal otwarta pozostaje kwestia tego, kto zastąpi Jacka Czaputowicza na stanowisku ministra spraw zagranicznych. – Jednym z rozważanych scenariuszy po powrocie polityki europejskiej do resortu mogłaby być unia personalna – sugeruje źródło UE. W ten sposób Konrad Szymański pozostałby ministrem, ale nie spraw europejskich, lecz zagranicznych. Wówczas jednak dyplomata musiałby znacząco rozszerzyć swój obszar kompetencyjny, siłą rzeczy ze stratą dla polityki UE.
Z giełdy nazwisk raczej wypada Krzysztof Szczerski, szef gabinetu politycznego prezydenta Andrzeja Dudy. Kilkukrotnie typowany na stanowisko szefa MSZ, polityk sam uciął spekulacje oficjalnie, oświadczając, że woli pozostać przy prezydencie. Szczerskiemu odpowiada obecny system podziału kompetencyjnego w polityce zagranicznej, zgodnie z którym sprawami europejskimi zarządza premier, za kierunek amerykański odpowiada prezydent, a resort na Szucha realizuje decyzje podjęte w obu ośrodkach.
Krążyło również w obiegu nazwisko wiceministra spraw zagranicznych Pawła Jabłońskiego, ale on jest za młody i ma za małe doświadczenie. Do klucza metrykalnego nie pasuje również inny wiceminister – Szymon Szynkowski vel Sęk.
Ten warunek spełnia natomiast Zbigniew Rau, były wojewoda łódzki, który obecnie jako poseł PiS kieruje w Sejmie komisją spraw zagranicznych. Rau jako nauczyciel akademicki i profesor prawa reprezentuje środowisko naukowe, podobnie jak Jacek Czaputowicz, profesor nauk społecznych związany z Uniwersytetem Warszawskim. Kiedy obecny minister w styczniu 2018 r. był powoływany na szefa MSZ, prezes PiS Jarosław Kaczyński nazwał jego nominację eksperymentem. Okazało się jednak, że był to eksperyment udany, bo kiedy przed rekonstrukcją w zeszłym roku minister sugerował odejście, zatrzymano go, a kiedy przed miesiącem w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” znowu zapowiedział, że chciałby się wycofać, w PiS żałowano tego kroku. Dobrze oceniana praca Czaputowicza może oznaczać, że następca również będzie poszukiwany w środowisku naukowym. Tu pasuje również Zbigniew Lewicki, amerykanista i profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.
– Kwestia rekonstrukcji rozstrzygnie się dopiero we wrześniu, a nawet w październiku i wiele będzie zależało od rozmów z koalicjantami – podkreśla rozmówca bliski premierowi. Tyle że koalicjantom nie podoba się widziana przez premiera potrzeba zmniejszenia liczby ministrów, co powoduje tarcia w obozie Zjednoczonej Prawicy. Dlatego na razie nic nie jest przesądzone i sprawa nie posuwa się dalej.
Na sprawy europejskie wpływ może mieć również planowana likwidacja Ministerstwa Funduszy i Polityki Regionalnej, które w ramach resortowego odchudzania ma zostać przeniesione do Ministerstwa Finansów. – Nie chodzi przecież o to, żeby teraz ludzi z funduszy przenosić do finansów. Merytoryczna praca będzie wykonywana przez te same osoby w tych samych komórkach – podkreśla. Ale gdyby dochodziło do sporów pomiędzy obecnym Ministerstwem Funduszy a obecnym Ministerstwem Finansów, to po połączeniu będą one mogły być rozwiązywane na poziomie ministra, bez potrzeby interwencji na poziomie Rady Ministrów czy premiera. – To minister finansów otrzyma kompetencje do rozstrzygania sporów, ktokolwiek tym ministrem będzie, bo zobaczymy, jak nam pójdzie z wyborem Tadeusza Kościńskiego do Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju – podkreśla.
Następca Czaputowicza może pochodzić z kręgów naukowych