Wyższe wynagrodzenia dla posłów i senatorów do rozpatrzenia jeszcze w piątek? Taki wariant jest poważnie rozważany w Sejmie przez kilka klubów, w tym PiS.
‒ Pierwotny plan zakładał ruszenie z tematem 7 sierpnia, ale wyszło, że senator PSL Jan Filip Libicki ma koronawirusa i trzeba było przesunąć posiedzenie ‒ zdradza nam jeden z polityków opozycji.
O tym, że PiS ‒ być może przy wsparciu klubów opozycyjnych ‒ będzie dążył do podwyższenia uposażeń parlamentarzystów, donosiły m.in. „Rzeczpospolita” i „Gazeta Wyborcza”. Obecnie posłowie dostają niecałe 6 tys. zł netto, do tego 2,5 tys. zł diety na wykonywanie mandatu posła i 14 tys. zł na utrzymanie biura poselskiego. Intencja jest taka, by odwrócić zmiany, jakie zaszły w 2018 r. To wtedy, po aferze nagrodowej w rządzie Beaty Szydło, ministrom nakazano przekazać premie na Caritas, a także zdecydowano o obcięciu wynagrodzeń parlamentarzystów i samorządowców o 20 proc.
Z naszych informacji wynika jednak, że zmiana może pójść dalej niż tylko przywrócenie stanu sprzed 2018 r. Mówi się o wprowadzeniu wskaźnika warunkującego wysokość pensji parlamentarzystów. ‒ Pytanie, na jakiej kwocie PiS zamierza się zatrzymać. Mowa jest np. o trzykrotności średniego wynagrodzenia, czyli ok. 15 tys. zł ‒ twierdzi osoba znająca kulisy negocjacji. Inny nasz rozmówca słyszał o pomyśle, by pensja parlamentarzystów była pochodną wynagrodzeń sędziów Sądu Najwyższego. Nie wiadomo jednak, co w tej sytuacji z pozostałymi elementami uposażenia. ‒ Słychać np. o skasowaniu 2,5 tys. zł diety i zostawieniu jakiejś kwoty na biura poselskie ‒ twierdzi nasz rozmówca.
Politycy obozu rządzącego przyznają, że rozmowy wciąż są prowadzone, ale jeszcze nie zapadła decyzja, czy poruszać temat już na najbliższym posiedzeniu Sejmu. PiS liczy, że któryś z klubów opozycyjnych, np. ludowcy, wyjdzie z projektem ustawy, a partia rządząca tylko go poprze. Choć to spore wymagania, bo chodzi o wzięcie na siebie niepopularnej decyzji o podwyżkach w czasach koronakryzysu.
Jak przekonuje nas polityk Zjednoczonej Prawicy, w kuluarowych rozmowach praktycznie wszyscy po stronie opozycji popierają ten kierunek. Mimo to cała operacja może być odwołana w ostatniej chwili, a to oznaczałoby, że na piątkowe posiedzenie nie zostanie wniesiony żaden projekt. ‒ Boimy się, czy opozycja nie próbuje zastawić na nas pułapki. Najpierw namówi nas na złożenie projektu ustawy, a potem poczuje krew i publicznie zacznie nas atakować. Dlatego wolelibyśmy, by był to projekt, pod którym podpiszą się wszyscy, by od razu było wiadomo, że intencje są czyste po każdej stronie ‒ mówi nasz rozmówca z obozu rządzącego.
Co o podwyżkach sądzi opozycja? Niektórzy politycy sądzą, że motywacja PiS do odkręcenia zmian z 2018 r. związana jest z szykowaną rekonstrukcją. ‒ Jej efektem ma być zwolnienie wielu wiceministrów w randze sekretarza stanu. Trzeba będzie im tę zmianę jakoś zrekompensować ‒ podejrzewa nasz rozmówca z opozycji.
Zazwyczaj jednak słyszymy pozytywne nastawienie do podwyżek. Politycy KO oficjalnie sprawy nie komentują. ‒ Raczej nie będziemy atakować PiS, jeśli wyjdzie z takim projektem ‒ przyznaje jednak poseł KO.
Lewica już zgłasza chęć do rozmów. ‒ Od początku zwracaliśmy uwagę na problem zbyt niskich zarobków parlamentarzystów, samorządowców i pracowników Sejmu. Sfera wynagrodzeń w administracji publicznej nie może być tematem tabu i dlatego jesteśmy skłonni rozmawiać o takich zmianach ‒ przyznaje Krzysztof Gawkowski, przewodniczący klubu Lewicy.
‒ To projekt firmowany przez PiS, dowodzący, że ostatnia obniżka pensji parlamentarzystów byłą grą pod publiczkę i nie wynikała z żadnych merytorycznych przesłanek o wysokich uposażeniach. Naszym zdaniem parlamentarzysta powinien godnie zarabiać. Do polityki nie idzie się dla pieniędzy, ale muszą tam trafiać także fachowcy ‒ mówi Miłosz Motyka, rzecznik PSL.