Nieporozumienia między przywódcami USA i Wielkiej Brytanii mogą utrudnić potrzebne obydwu krajom porozumienie handlowe.
Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson odwołał na początku tygodnia planowaną na przyszły miesiąc oficjalną wizytę. To konsekwencja niedzielnej rozmowy telefonicznej, jaką szef rządu odbył z prezydentem Stanów Zjednoczonych Donaldem Trumpem. Według świadków miała się ona skończyć awanturą, a amerykański przywódca rzucił słuchawką. Jest kilka powodów rosnącego napięcia między obydwoma politykami.
Po pierwsze, nie mogą się porozumieć w sprawie ekstradycji Anne Sacoolas w związku z wypadkiem samochodowym z sierpnia 2019 r., w którym zginął 19-letni brytyjski moto cyklista. Do wypadku doszło w pobliżu używanej przez Amerykanów bazy lotniczej RAF Croughton w hrabstwie Northamptonshire. Jadący motocyklem Harry Dunn zginął po zderzeniu z autem prowadzonym przez Anne Sacoolas. 42-letnia kobieta jechała po niewłaściwej stronie drogi, a krótko po wypadku opuściła Wielką Brytanię, zasłaniając się immunitetem dyplomatycznym. W styczniu Londyn wysłał formalny wniosek o ekstradycję kobiety. W reakcji amerykański Departament Stanu oświadczył, że Sacoolas ma „immunitet od jurysdykcji karnej” i jej ekstradycja stworzyłaby precedens.
„Gdyby Stany Zjednoczone przychyliły się do wniosku Wielkiej Brytanii, oznaczałoby to praktyczną nieważność powoływania się na immunitet dyplomatyczny i stworzyłoby niezwykle niepokojący precedens” – napisano w oświadczeniu przygotowanym przez resort dyplomacji USA. Boris Johnson miał prosić Trumpa o załatwienie tej sprawy, ale podobno budzi to w prezydencie USA irytację. Spór dyplomatyczny między Londydnem a Waszyngtonem rośnie. Szef brytyjskiego MSZ Dominic Raab oświadczył na początku lutego, że teraz „pilnie roważa różne opcje”.
Drugą sprawą jest eskalacja napięcia na Bliskim Wschodzie po zabójstwie przez amerykańskie służby na bagdadzkim lotnisku irańskiego generała Ghasema Solejmaniego, osobę numer dwa w państwie rządzonym przez ajatollahów. Przez kilka dni brytyjski premier nabierał wody w usta. Jedynym, co Londyn miał do powiedzenia, było enigmatyczne oświadczenie Dominica Raaba, który napisał, że „Zjednoczone Królestwo zawsze uznawało za poważne zagrożenie irańskie jednostki Ghods”, której liderem był gen. Solejmani, ale jednocześnie zaapelował do wszystkich stron o „deeskalację konfliktu, który nie leży w niczyim interesie”.
Gdy narastało napięcie po zabójstwie wojskowego, Boris Johnson był na wakacjach. Po powrocie zabrał się do zacierania złego wrażenia. Oświadczył dziennikarzom, że Londyn „nie będzie opłakiwał” irańskiego generała. Na razie jednak rząd Johnsona nie chce zamykać sobie żadnej drogi. Wskazuje na to błyskawiczna reakcja Dominica Raaba na słowa amerykańskiego sekretarza stanu Mike’a Pompeo, który pod wpływem zirytowanego biernością Londynu Trumpa wprost skrytykował Brytyjczyków, wymieniając ich obok Niemców i Francuzów jako narody, których postawa „nie jest tak pomocna, jak można sobie życzyć”.
Natomiast kluczowym powodem konfliktu między Trumpem a Johnsonem jest stosunek do chińskiego giganta telekomunikacyjnego Huaweia. USA uznają korzystanie z elektroniki ich produkcji za poważne zagrożenie wywiadowcze i są wściekli, że ich sojusznicy z Londynu mają inne zdanie na ten temat. Tym bardziej że Wielka Brytania jest częścią Pięciorga Oczu, jak nazywa się sieć współpracy wywiadowczej pomiędzy Australią, Kanadą, Nową Zelandią, USA i Wielką Brytanią. Boris Johnson nie ma zamiaru całkowicie zrezygnować z elektroniki Huaweia, znacznie tańszej od konkurencji, przy budowie sieci 5G na Wyspach.
Niedawne wypowiedzi amerykańskich polityków i urzędników sugerowały, że Johnsonowi się to upiecze. Trump jednak w końcu nie wytrzymał. I – jak wspomnieliśmy – pod koniec ostatniej rozmowy z brytyjskim premierem rzucił słuchawką. Wszystko wskazuje na to, że obaj liderzy spotkają się najwcześniej w czerwcu podczas szczytu G7. Pełzająca zimna wojna szkodzi i Londynowi, i Waszyngtonowi. Borisowi Johnsonowi w ramach procesu wychodzenia z Unii Europejskiej zależy na zawarciu porozumienia handlowego ze Stanami Zjednoczonymi. Jednocześnie w USA trwa kampania wyborcza i sukces wizerunkowy w postaci podpisania takiego traktatu przydałby się bardzo Donaldowi Trumpowi, który mógłby przekonywać Amerykanów, że jego polityka w sprawach celnych odnosi właściwe skutki.