Obóz demokratyczny odniósł przygniatające zwycięstwo w wyborach lokalnych w Hongkongu, traktowanych jako plebiscyt dotyczący trwających od marca protestów. Opozycja przejęła 17 z 18 rad dzielnic, a jej stan posiadania wzrósł ze 124 do 388 mandatów na 452 możliwe do zdobycia w niedzielnym głosowaniu. Partie prochińskie zdobyły tylko 62 mandaty, o 236 mniej niż dotychczas.
Do urn poszło 71 proc. uprawnionych, o 24 pkt proc. więcej niż w 2015 r. – Rząd na pewno uważnie wysłucha opinii obywateli i poważnie je przemyśli – oświadczyła Carrie Lam, mianowana przez Pekin szefowa lokalnego rządu. – Wyborcy wykorzystali najbardziej pokojowy sposób, by powiedzieć rządowi, że nie zaakceptują przekształcenia Hongkongu w państwo policyjne i reżim autorytarny – mówił Wu Chi-wai, lider Partii Demokratycznej.
Protesty w Hongkongu – podległym Chinom terytorium o specjalnym statusie, zagwarantowanym w ramach umowy z Londynem o przekazaniu kontroli nad tą dawną brytyjską kolonią – zaczęły się w marcu, gdy lokalne władze opublikowały projekt ustawy umożliwiającej ekstradowanie podejrzanych o przestępstwa do Chin kontynentalnych. Demokraci obawiali się, że w ten sposób Pekin może tylnymi drzwiami ograniczyć hongkońską wolność.
Pod presją manifestantów, chętnie korzystających z doświadczeń ukraińskiego Majdanu, 23 października rząd wycofał się z kontrowersyjnych przepisów. Ale demonstranci żądają kolejnych koncesji, np. rezygnacji Lam i bezpośrednich wyborów jej następcy. Zdaniem ekspertów wyniki niedzielnego głosowania mogą dodać im wiatru w żagle.