Na wschodnioniemieckiej prowincji serca wyborców należą do partii, której program jest antytezą liberalnej demokracji. Sympatyzujący z AfD wyborcy proszą jednak, by nie nazywać ich faszystami
Na Starym Rynku w Dreźnie podwójny kordon policji odgradza od siebie dwie grupy. Demonstracja zajmująca większą część placu to PEGIDA, Patriotyczni Europejczycy przeciwko Islamizacji Zachodu. Oddolny ruch społeczny powstał w 2014 r. na znak sprzeciwu wobec polityki otwartych granic kanclerz Angeli Merkel. – 100 proc. tu zgromadzonych popiera Alternatywę dla Niemiec (AfD) – mówi z przekonaniem Siegfried, starszy mężczyzna, który już ponad sto razy uczestniczył w organizowanych w poniedziałki demonstracjach Pegidy. Pochodzi z Bischofswerda, miasteczka, które leży 33 km na wschód od Drezna. To już kilkuletnia tradycja, że po pracy w poniedziałkowe popołudnie czeka w umówionym miejscu na swoich przyjaciół: Hansa-Petera, Siegharda i Rudiego. W czwórkę jadą samochodem do miasta nad Elbą, aby przez następne dwie godziny być wśród swoich – niemieckich patriotów.
Ta czwórka wyglądem nie wyróżnia się na tle pozostałych demonstrantów: na głowie siwizna, jeansowe spodnie, do tego koszula w kratę i płowa kamizelka. 189. edycję Pegidy, która odbyła się w ubiegły poniedziałek, można by pomylić ze spotkaniem rencistów, gdyby nie akcesoria towarzyszące wydarzeniu: flagi Niemiec, antyrządowe plakaty i hasła na koszulkach niektórych uczestników: „Merkel muss weg” (Merkel musi odejść) czy „Rapefugees not welcome”, gdzie to pierwsze słowo to zbitka angielskiego „rape” – gwałt i „refugees” – uchodźcy.
Uczestnicy kontrdemonstracji to z kolei głównie młodzi ludzie. Kilka osób trzyma długi na kilkanaście metrów baner, na którym zacytowano laureata Pokojowej Nagrody Nobla Kofiego Annana: „Wszystko, czego zło potrzebuje do zwycięstwa, to milczenie większości”. Jedna z kobiet trzymająca płachtę wskazuje na Pegidę: – To rasiści. Na pytanie, czy wszyscy, odpowiada, że przynajmniej duża część. Protestująca nie chce podać swojego imienia. Boi się, że antyimigranckich haseł przybędzie w regionie po 1 września. W tym terminie w dwóch wschodnioniemieckich landach, Brandenburgii oraz Saksonii, której stolicą jest Drezno, odbędą się wybory do Landtagu, regionalnego parlamentu. W Niemczech landy posiadają daleko posuniętą polityczną autonomię.
W Saksonii od niemal 30 lat nieprzerwanie rządzi Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna. W trwającej jeszcze kadencji chadecy tworzą rząd koalicyjny z Socjaldemokratyczną Partią Niemiec (SPD). Ostatnie sondaże dają równe szanse partii Angeli Merkel i Alternatywie dla Niemiec na zwycięstwo. Protestująca przeciwko Pegidzie kobieta narzeka, że w Dreźnie sprzeciw wobec regularnych spotkań tej formacji jest niewielki. Kontrdemonstrantów jest kilkudziesięciu, sympatyków Pegidy ponad pół tysiąca. To, że tak wielu zwolenników Alternatywy dla Niemiec spotyka się w centrum dużego miasta, pozostaje specjalnością Drezna. Zazwyczaj politycy AfD organizują wiece wyborcze na głębokiej prowincji. Tam mogą liczyć na wiernych wyborców, ale także na spokój i bezpieczeństwo. W większych miastach działacze AfD muszą liczyć się z przemocą ze strony bojówkarzy Antify. Na portalu antyglobalistów Indymedia.org sami umieszczają kolejne działania wobec osób związanych z AfD w Saksonii. Lista tylko z ostatnich tygodni zawiera zdemolowane samochody, zniszczone mieszkanie, rozbite szyby w lokalu, gdzie odbywały się partyjne narady, pomazane fekaliami miejsca publiczne, gdzie politycy Alternatywy planowali występy wyborcze. Do tego dochodzą niszczone plakaty i billboardy wyborcze.
– W przeciwieństwie do innych części miasta, tutaj czujemy się bezpiecznie – mówi Matthias Bernhard, lokalny działacz AfD z Grünau, dzielnicy na zachodzie Lipska. To wybudowane w NRD blokowisko do 2014 r. zamieszkane było w dużej mierze przez emerytów i osoby biedniejsze, nierzadko bezrobotne. Od 2014 r. do mieszkań z wielkiej płyty zaczęto kierować czekających na decyzję o azyl. Tutaj, w przeciwieństwie do gęsto zaludnionego centrum Lipska i dzielnic zamieszkanych przez klasę średnią, było miejsce, a koszty zorganizowania lokum dla uchodźców niższe. Nowi mieszkańcy wzbudzili u starych gniew i frustrację obcymi zwyczajami i tym, że także w czasie oczekiwania na decyzję dotyczącą azylu otrzymują dach nad głową i pomoc finansową.
Główna kandydatka AfD do Landtagu w tym okręgu sama mieszka w Grünau od 1992 r. – Ostatnio znów musiałam wzywać policję, bo pod moimi oknami wieczorem siedziało i hałasowało kilkunastu mężczyzn pochodzenia arabskiego – mówi Petra Böhme. 58-letnia inżynier jeszcze w ubiegłym roku prowadziła własną firmę, ale ze względu na polityczną kampanię wzięła roczny urlop. Do AfD przystąpiła w 2017 r. Głównym impulsem był jasny program ugrupowania przeciwko migrantom. – Nie może być tak, że przyjeżdża do nas każdy, bez dokumentów, składa wniosek o azyl, a następnie żyje sobie z naszych podatków, bo procedura potrafi ciągnąć się latami – mówi. Kandydatka AfD twierdzi, że starsi mieszkańcy i kobiety boją się wieczorami wychodzić na ulicę. Politycy AfD najchętniej zamknęliby granicę i wrócili do kontroli paszportowych. Na jednym z ich plakatów widnieje hasło „Narody potrzebują granic”. Punktem programu w Saksonii jest zatrudnienie dużo większej liczby policjantów, którzy m.in. będą kontrolować tereny graniczące z Polską i Czechami.
W landowej kampanii AfD tematowi migracji tylko nieznacznie ustępuje kwestia transformacji energetycznej. – Odnawialne źródła nie wystarczą – Böhme nie zgadza się z rządowym planem odejścia od spalania węgla do 2035 r. W Saksonii, tak jak i Brandenburgii, znajdują się tradycyjne ośrodki górnicze. Trudno tam przekonać mieszkańców, że miliardy euro obiecane przez gabinet Angeli Merkel zamienią te tereny w centra zielonych innowacji. I tak jest z większością punktów programu Alternatywy dla Niemiec. Tam gdzie zieloni, socjaldemokraci, ale również i chadecy szukają nowych rozwiązań na coraz trudniejszą do przewidzenia przyszłość, tam AfD serwuje swoim wyborcom bezpieczny powrót do przeszłości: dalsze spalanie węgla zamiast nowych wiatraków, wsparcie dla samochodów typu diesel zamiast promowania aut elektrycznych, zamknięcie granic, gdy większość Niemców chce coraz głębszej integracji z Unią Europejską.
Różnice pomiędzy AfD a pozostałymi partiami widać podczas spotkań wyborczych. W Lipsku socjaldemokraci podejmują w piątek swoich sympatyków w parku na trawie. Spotkanie przypomina bardziej luźną popołudniową dyskusję znajomych. W ten sam dzień na spotkanie z Robertem Habeckiem, szefem i największą gwiazdą zielonych, przychodzi ok. 400 osób. Goście siedzą w kręgu, polityk stoi w centrum. Habeck bardziej moderuje głosy z publiczności, niż sam udziela politycznych recept. Wszystko przypomina konsultacje społeczne ruchów miejskich.
Dzień później szef Alternatywy dla Niemiec Alexander Gauland przemawia do mieszkańców Miśni (Meißen) nad Elbą na betonowym placu, który znajduje się za dworcem kolejowym z dala od centrum. Jest ok. 200 osób. Sam Gauland, były członek CDU rozczarowany liberalnym kursem Angeli Merkel, ma już 78 lat. Wśród słuchających dominują mężczyźni, u których siwizna również wskazuje na zaawansowany wiek. Gauland obiecuje mieszkańcom wschodnich Niemiec zatrzymanie napływu migrantów i wstrzymanie transformacji energetycznej. – Pozostańcie Niemcami – apeluje na koniec. Jeden ze słuchaczy po zakończeniu przemówienia przyznaje, że na pewno odda głos na AfD. Dzieli się swoją sytuacją rodzinną: – Moje dzieci angażują się na rzecz uchodźców. Żeby w ogóle rozmawiać, polityka musiała stać się tematem tabu – mówi emeryt mieszkający w 30-tysięcznej Miśni. Niezależnie od miejsca sympatycy AfD na koniec rozmowy mają tę samą prośbę: – Tylko nie piszcie, że jesteśmy faszystami.
AfD najchętniej zamknęłaby granicę i przywróciła kontrole paszportowe