Są przeprosiny, publikacja informacji o odbytych lotach i wpłata 28 tys. zł.
Marek Kuchciński wreszcie zabrał głos w sprawie swoich licznych lotów na trasie Warszawa-Rzeszów, nierzadko z udziałem rodziny. Wczoraj wygłosił w tej sprawie oświadczenie, nie odpowiadając jednak na pytania dziennikarzy.
Jak tłumaczył, imponująca liczba lotów wynika z przyjętego przez niego „modelu pracy na tym stanowisku”. Przekonywał, że do korzystania z takiej formy transportu zmusza go duża liczba spotkań i wydarzeń z jego udziałem. – Takich spotkań od początku kadencji odbyło się ponad 900 – wyjaśnił Marek Kuchciński.
Przyznał też, że miał miejsce lot z Rzeszowa do Warszawy, w którym na pokładzie była jego żona, ale on sam już nie. – Nie był to lot zamawiany specjalnie, bo jak opuściłem pokład w Rzeszowie, samolot i tak musiał wrócić do Warszawy. Nie był to również lot o statusie HEAD – zwrócił uwagę Kuchciński i w związku z tym faktem poinformował o wpłaceniu 28 tys. zł na Fundusz Modernizacji Sił Zbrojnych. Marszałek przeprosił za całą sytuację, zdając sobie sprawę, że sprawa jego licznych lotów na koszt państwa może być źle odebrana przez opinię publiczną.
Przy okazji zapowiedziano publikację wszystkich informacji dotyczących lotów marszałka na stronach internetowych Sejmu.
Dyrektor Centrum Informacyjnego Sejmu Andrzej Grzegrzółka nie potrafił wyjaśnić, dlaczego Kancelaria Sejmu kilka miesięcy temu podała dziennikarzom nieprawdziwe informacje w sprawie lotów Marka Kuchcińskiego (twierdząc, że z rodziną nie latał). – W kwietniu przekazaliśmy taką informację, jaką wówczas mieliśmy dostępną – zasłaniał się wczoraj dyrektor CIS.
Dla opozycji przeprosiny to za mało. – Nie każdy lot pana Kuchcińskiego jest lotem marszałka Kuchcińskiego. Powinny być przeprosiny i dymisja. Będziemy domagali się wyjaśnienia każdego lotu z osobna pod kątem tego, jakaż to ważna oficjalna misja stała za koniecznością stosowania procedury HEAD – zapowiada poseł PO-KO Robert Kropiwnicki.
W samym PiS decyzja o pozostaniu Marka Kuchcińskiego na stanowisku budzi mieszane uczucia. Część działaczy oczekiwała, że poda się do dymisji jeszcze przed piątkową debatą w Sejmie dotyczącą jego odwołania (wniosek o wotum nieufności złożyła opozycja). – Najlepiej będzie, jak padną dwa słowa: „przepraszam” i „do widzenia” – powiedział nam jeden z polityków PiS na chwilę przed wczorajszą konferencją.
Ale nie brakuje działaczy broniących decyzji marszałka. – Nie ma potrzeby go odwoływać, to chciejstwo ze strony opozycji. Słowo „przepraszam” zamyka sprawę. Zwłaszcza że kwestie lotów z udziałem osób pełniących funkcje państwowe i ich rodzin zostały już w dużej mierze uregulowane na prośbę prezesa Jarosława Kaczyńskiego – przekonuje poseł Jan Mosiński.
Utrzymanie Kuchcińskiego na stanowisku oznacza, że PiS będzie musiał go bronić w trakcie kampanii wyborczej przed atakami opozycji. Czy partia zdecydowała się na najkorzystniejszy dla siebie scenariusz? Zdaniem politologa Antoniego Dudka doprowadzenie do dymisji marszałka na dwa miesiące przed wyborami byłoby dużo większym błędem niż to, co już się stało. – Oczywiście marszałek nie powinien tyle latać z rodziną, ale przede wszystkim nie powinien był tyle czasu milczeć, gdy mleko już się rozlało. Prawdopodobnie przekreślił swoją dalszą karierę polityczną na ważnych stanowiskach, co najwyżej będzie szeregowym posłem – ocenia politolog. – Oczywiście opozycja będzie podgrzewać temat, ale mimo szkód, jakie spowodował on po stronie PiS, wciąż nie jest to sytuacja, która spowoduje radykalną zmianę nastrojów społecznych. PiS z kolei będzie teraz grał kartą, że „przecież marszałek przeprosił”, a sprawa jest zamknięta – dodaje Antoni Dudek. Jego zdaniem jedynym zagrożeniem dla PiS jest sytuacja, w której okazałoby się, że skala nadużyć Kuchcińskiego była jednak większa niż to, co wiemy dziś.