Polska Marynarka Wojenna idzie na dno w szybkim tempie. Niedługo nie pozostanie po niej nic. No, może atrakcja dla płetwonurków, którzy będą mogli zwiedzać wraki. Nie zmieni tego przeniesienie dowództwa do Gdyni, co w ubiegłym roku zapowiedział premier Mateusz Morawiecki. Nie zmieni tego też zwalnianie dowódców, którzy publicznie mówią o zapaści, co również w ubiegłym roku czynił minister obrony Mariusz Błaszczak. Jak pisał Stefan Kisielewski, od samego mieszania herbata nie stanie się słodsza.
Problem w tym, że brakuje cukru, i że polska flota jest w opłakanym stanie. W ubiegłych dwóch latach służbę zakończyły dwa okręty podwodne typu Kobben. Do końca przyszłego ten sam los spotka dwie kolejne jednostki. Z okrętów podwodnych pozostanie nam jeszcze będący wiecznie w remoncie Orzeł, którego pod koniec lat 80. dostaliśmy „w prezencie” od ZSRR. Z okrętów nawodnych tak naprawdę mamy dwie mocno wiekowe fregaty. Za rok do służby powinien wejść patrolowiec Ślązak, ale to radykalnie naszych zdolności bojowych nie zwiększy. Budujemy również dwie mniejsze jednostki – niszczyciele min. No i ratownika, czyli wyspecjalizowany okręt do pomocy w razie wypadku na łodziach podwodnych. To, że ich zaraz nie będziemy mieć, nie wydaje się specjalnym problemem dla decydentów.
Jeszcze niedawno w kierownictwie resortu były głośne plany zakupu jednostek podwodnych – program Orka i nawodnych – programy Miecznik i Czapla. Obecnie jest to pieśń dalekiej przyszłości. Wiadomo, że w najbliższych latach nic nie kupimy. Za to gorączkowo poszukujemy możliwości pożyczenia/wyleasingowania OP. Mowa o Niemcach, Francuzach, ale w środowisku można usłyszeć też tak niecodzienne plotki, jak to, że mielibyśmy taki okręt nabyć od… Brazylii. Nie podejmę się wyrokowania, czym to się skończy.
Pozostało
71%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama