Wiceprezydent USA Mike Pence udał się wczoraj do Bogoty, by spotkać się z liderem wenezuelskiej opozycji Juanem Guaidó, który przez większą część Zachodu jest uznawany za legalnego prezydenta tego kraju. W sobotę władze dotychczasowego prezydenta Nicolása Madury krwawo spacyfikowały wjazd pomocy humanitarnej.
W nadzwyczajnym szczycie tzw. Grupy Limeńskiej, liczącej 13 państw Ameryki Łacińskiej i Kanadę, bierze udział prezydent Kolumbii Iván Duque. Pence w niedzielę zapowiadał, że USA nałożą na reżim Madury kolejne sankcje. Z kolei sekretarz stanu Mike Pompeo, w reakcji na spalenie ciężarówek z pomocą humanitarną, nazwał go chorym tyranem, uznając jego działania za pogwałcenie prawa międzynarodowego.
– Amerykańska administracja już zapowiadała, że wszystkie opcje są na stole, nie wykluczając interwencji militarnej, choć takie rozwiązanie mogłoby być tragiczne w skutkach. Po sobotnich wydarzeniach taka możliwość staje się coraz bardziej prawdopodobna – mówi DGP prof. Luis Salamanca, politolog z Universidad Central de Venezuela.
Patrząc na wypowiedzi Guaidó i jego ludzi, też można odnieść wrażenie, że ta perspektywa nieuchronnie się przybliża. Guaidó napisał na Twitterze, że „musimy być otwarci na wszystkie opcje, aby osiągnąć wyzwolenie”. Rozwiązanie siłowe jest też popierane przez część zmęczonego konfliktem politycznym i biedą społeczeństwa.
W mediach społecznościowych coraz więcej pojawia się opinii nawołujących Guaidó do stanowczego rozwiązania konfliktu. Zgodnie z konstytucją prezydent ma prawo wyrazić zgodę na interwencję zagraniczną. W weekend, mimo zapowiedzi opozycji, pomoc humanitarna nie wjechała na terytorium Wenezueli. Próbę dostarczenia jej przez setki wolontariuszy krwawo spacyfikowały bojówki i siły bezpieczeństwa wierne Nicolásowi Madurze.
Pomoc humanitarna miała wyruszyć z leżącej przy granicy z Wenezuelą kolumbijskiej Cúcuty, z Brazylii, a także przypłynąć z Portoryko. W Cúcucie, aby okazać poparcie opozycji, pojawiło się trzech latynoskich prezydentów: Ivan Duque (Kolumbia), Sebastián Piñera (Chile) i Mario Abdo (Paragwaj).
Kiedy część ciężarówek dojechała do mostów łączących Wenezuelę z Brazylią i Kolumbią, sytuacja zaczęła się zaogniać. Na kolumbijsko-wenezuelskim moście im. Simóna Bolívara trzech żołnierzy Gwardii Narodowej staranowało przeszkody, mające zapobiec wjazdowi konwoju, wypowiedziało posłuszeństwo Madurze i uciekło do Kolumbii. Zapewnili że są lojalni wobec Guaidó.
Na moście granicznym im. Francisca de Pauli Santandera wydarzenia potoczyły się już krwawo. Kiedy ciężarówki z pomocą nadjechały z Kolumbii, wenezuelska policja podłożyła pod nie ogień. Wolontariusze uratowali część ładunku, ale trzy wozy spłonęły, a incydent wywołał starcia między bezpieką a cywilami, żądającymi wpuszczenia pomocy.
Sceną krwawych wydarzeń stało się też miasteczko Ureña. Władze, chcąc powstrzymać ciężarówki przed mostem, zwiozły tam colectivos, bandy prorządowych bojówkarzy na motorach. Wenezuelczycy wysyłali sobie filmik, na którym widać, jak szefowa więziennictwa Iris Valera zbiera w jednym z zakładów karnych rekrutów, mających wstąpić w szeregi colectivos, a później wydaje im rozkazy na moście.
Do zamieszek doszło też na granicy brazylijsku-wenezuelskiej. Mieszkający w pasie granicznym Indianie z plemienia Pemón starali się powstrzymać wozy bojowe wenezuelskiej armii, co wywołało zamieszki. Wielu Indian zostało rannych. Do Wenezueli płynął też statek z Portoryko, ale kiedy jego kapitan spostrzegł zbliżające się jednostki wenezuelskiej marynarki wojennej, zawrócił.
Marco Ponce, koordynator wenezuelskiego Obserwatorium Konfliktów Społecznych, mówi DGP, że w wyniku zajść życie straciły cztery osoby, a 295 zostało rannych. – Niektórzy opozycyjni deputowani mówią, że ofiar może być 25, ale nie możemy potwierdzić tych informacji. Władze wysłały colectivos do dziewięciu stanów – dodaje.
Maduro uznał, że próba wjazdu pomocy humanitarnej to atak imperialistów, podsycany przez Kolumbię. Zerwał stosunki z Bogotą i wydalił jej dyplomatów. Od soboty już 160 żołnierzy różnych formacji wypowiedziało posłuszeństwo Madurze. Uciekli do Kolumbii i Brazylii.
Luis Salamanca ocenia, że reakcja wojska wskazuje na to, iż reżim zbliża się ku upadkowi. – 160 wojskowych, którzy w tak krótkim czasie oddali się do dyspozycji Guaidó, to już nie jest garstka. Ruch pokazuje, że władza jest bardzo słaba – mówi Salamanca. Na granicy z Wenezuelą pojawiły się kolumbijskie wojska, a część oficerów i urzędników wywiozła rodziny z kraju.