Podczas swojego orędzia o stanie unii prezydent USA nie pozostawił wątpliwości: „America first” wciąż jest osią polityki 45. lokatora Białego Domu.
– Nasza gospodarka stanowi obiekt zazdrości całego świata, nasza armia jest najpotężniejsza na świecie, a Ameryka znów wygrywa, każdego dnia – tak podsumował sytuację Donald Trump. Przemawiał przez 82 minuty. Tegoroczne „state of the Union” było trzecim co do długości w historii najnowszej (dłuższe były tylko wystąpienia Billa Clintona w latach 1995 i 2000). Tradycyjnie orędzie jest poświęcone głównie amerykańskiej polityce: podsumowuje osiągnięcia administracji i zapowiada najważniejsze posunięcia na przyszłość. Nie zabrakło jednak ważnych z polskiego punktu widzenia wątków związanych z polityką zagraniczną.
W tym roku, inaczej niż w ubiegłym, Trump poświęcił jej znacznie więcej miejsca. Powtórzył, że ma ona „stawiać interes Ameryki na pierwszym miejscu”. Z polskiej perspektywy w związku z tym ważne są dwa wątki, które budziły nad Wisłą obawy od początku kadencji obecnego prezydenta USA. Pierwszy to stosunek do sojuszników z Europy – którzy są przecież naszymi najbliższymi, a przez to strategicznymi partnerami. Drugi to relacja z Rosją.

Ostrzej wobec Moskwy

Na pierwszym froncie sytuacja nieco się uspokoiła. Trump już od dawna nie oskarżał Europy o nieuczciwe praktyki handlowe czy inne występki, które miały rzekomo szkodzić Ameryce (w orędziu pojawiła się wzmianka o polityce handlowej, ale w kontekście Chin). Prezydent stwierdził natomiast z satysfakcją, że sojusznicy Stanów Zjednoczonych z NATO wreszcie wydają więcej na obronę – „chociaż mówili, że tego nie da się zrobić” – przeszacowując jednak poważnie ten wzrost. Brak zaburzeń w stosunkach transatlantyckich to dobra wiadomość dla Polski.
Prezydent USA – oskarżany często o zbyt miękką postawę względem Rosji – zapowiedział przyjęcie bardziej konfrontacyjnego podejścia w stosunkach z Moskwą. Chodzi o wycofanie się USA z podpisanego jeszcze w czasach zimnej wojny traktatu, który zakazywał obu stronom budowy i posiadania w arsenale odpalanych z lądu rakiet zdolnych do przenoszenia głowic atomowych o zasięgu 0,5–5,5 tys. km (traktat INF). Zdaniem amerykańskich ekspertów Rosja łamała jego postanowienia.
„Być może jesteśmy w stanie wynegocjować inne porozumienie, włączając w to Chiny i inne kraje, a być może nie – w tym drugim wypadku wydamy więcej pieniędzy i będziemy bardziej innowacyjni [w budowie rakiet balistycznych – red.] niż wszyscy inni razem wzięci”. Trump postanowił więc pogrozić Moskwie palcem – i to akurat w dziedzinie, w której Rosjanie są historycznie dotknięci (to wyścig zbrojeń był jedną z przyczyn załamania gospodarczego ZSRR).
Trump dał do zrozumienia, że polityka handlowa wciąż będzie stanowiła centralny punkt jego polityki zagranicznej – zwłaszcza w przypadku konfrontacji z Chinami. Prezydent wyciągnął jednak w kierunku Pekinu gałązkę oliwną, choć w w charakterystyczny dla siebie sposób. – Nie winię Chin za to, że nas wykorzystywały. Winię naszych liderów i przedstawicieli, którzy pozwolili, aby doszło do tej farsy. Bardzo też szanuję prezydenta Xi – powiedział Trump, wyrażając jednocześnie nadzieję na konstruktywne zakończenie rozmów z Pekinem mających na celu wymuszenie większego otwarcia chińskiej gospodarki na świat.
„Commander-in-chief” zadeklarował po raz kolejny przywiązanie do idei wycofania wojsk amerykańskich z Syrii i Afganistanu. Podkreślił konieczność prowadzenia polityki powstrzymywania względem Iranu i ponowił wyrazy wsparcia dla Juana Guaidó, uznanego przez USA i wiele innych krajów (w tym Polskę) za prezydenta Wenezueli. Zapowiedział także, że niedługo spotka się ponownie z przywódcą Korei Północnej Kim Dzong Unem.

Współpraca, kompromis i wspólne dobro

Jeśli idzie o amerykańskie podwórko, to state of the Union można uznać za bardzo wczesne, pierwsze salwy przed wyborami prezydenckimi (początek listopada 2020 r.). Trump zamierza iść przetartym już szlakiem: wiele miejsca poświęcił w orędziu kwestii imigracji – zarówno legalnej, jak i nielegalnej. Podkreślił wagę tej pierwszej dla różnorodności i rozwoju gospodarczego Stanów Zjednoczonych; przestrzegał przed tą drugą. W tym kontekście po raz kolejny apelował do Kongresu o przyznanie środków na budowę fizycznej bariery na granicy z Meksykiem.
Kwestia pieniędzy na budowę muru stała się zaczynem ostrego konfliktu politycznego na linii Biały Dom – kontrolujący Izbę Reprezentantów demokraci. Doprowadził on do zakończonego niedawno i najdłuższego w historii zawieszenia działalności przez niektóre ministerstwa i agencje federalne. Z tego względu nawoływania Trumpa do politycznej zgody i działania ponad partyjnymi podziałami dla wielu komentatorów zabrzmiały nieszczerze.
– Musimy odrzucić politykę zemsty, oporu i odwetu, a przyjąć bezgraniczny potencjał, jaki niosą ze sobą współpraca, kompromis i wspólne dobro. Razem możemy pokonać polityczny impas, zasypać wszystkie podziały, uleczyć stare rany, zbudować nowe koalicje, wypracować nowe rozwiązania i uwolnić niezwykłą obietnicę amerykańskiej przyszłości – mówił prezydent.
Przy okazji tego najważniejszego orędzia w roku prezydent po raz kolejny udowodnił, że wystąpienia publiczne to jego żywioł. Trump co chwila wtrącał coś do szykowanego od kilkunastu dni tekstu. Kiedy kongresmeni odśpiewali „Happy Birthday” Judzie Sametowi (przeżył masakrę w synagodze w Pittsburghu, do której doszło w październiku ub.r., w czasie II wojny światowej został wyzwolony z obozu koncentracyjnego Bergen-Belsen), stwierdził z uśmiechem: – Mnie by tego nie zaśpiewali, Judah.
Znów udowodnił, że wystąpienia publiczne to jego żywioł