Jest rok 1984, Europę Środkową ogarnął marazm. Po sierpniu 1980 r. i trwającym ponad rok festiwalu wolności polska Solidarność jest zmarginalizowana, podzielona oraz zepchnięta do podziemia. W Czechosłowacji żelazną ręką rządzi Gustáv Husák, kultura znalazła się pod kontrolą zamordystycznej frakcji partii komunistycznej, w radiu dominują kiczowate piosenki Karela Gotta. Na Węgrzech panuje gulaszowa stabilizacja – dzięki lekkiemu otwarciu gospodarki w sklepach pojawiły się zachodnie produkty, a trwające w stanie zbiorowej depresji społeczeństwo zajęło się konsumpcją.
Zachodnia Europa nie odróżnia już Europy Środkowej od Związku Sowieckiego. W świadomości Zachodu staliśmy się częścią przestrzeni, w której nie ma tradycji demokracji i ducha obywatelskiego, społeczeństwo pozostaje zacofane, a jedynym lekarstwem na wszechobecną depresję społeczną są wódka, piwo i palinka. I właśnie wtedy, w 1984 r., Milan Kundera publikuje swój esej „Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej”. „Zniknięcie środkowoeuropejskiego ogniska kultury było niewątpliwie jednym z największych wydarzeń stulecia dla całej cywilizacji zachodniej. Europa Zachodnia bez Środkowej jest porwana, na tym polega prawdziwa tragedia” – pisze.
W 1989 r., kiedy odwróciły się wiatry historii, nowa geopolityka regionu została określona mianem powrotu do Europy. Ale na Zachodzie nasz entuzjazm był przyjmowany ambiwalentnie lub wręcz sceptycznie. W tamtejszej percepcji dominował stereotyp, w którym Europa Środkowa należała kulturowo do Wschodu i była bliższa Rosji. Tych argumentów używano zresztą w batalii o rozszerzenie UE, w której zachodni przeciwnicy przyjęcia nowych państw powoływali się na rozmycie kulturowego trzonu Wspólnoty, opartego na tradycjach rzymskiej i oświecenia – ich zdaniem obcych Europie Środkowej.