Pierwszą rzeczą, jaka przychodzi na myśl przy tak postawionym pytaniu, jest oczywiście związek z Partią Republikańską. Trump z jej ramienia został prezydentem; sympatii do GOP (Grand Old Party; zwyczajowa nazwa ugrupowania) nie krył też nigdy Eastwood. Do tego stopnia, że na krajowym zjeździe partyjnym w 2012 r. wystąpił nawet jako jeden z głównych mówców, przeprowadzając legendarny już wywiad z wyimaginowanym Obamą (złośliwi powiedzą po prostu: „z krzesłem”).
Ale panów łączy też coś innego: film „Władza absolutna”. Ten polityczny thriller z 1997 r. obsadza Eastwooda w roli włamywacza, który niechcący staje się świadkiem morderstwa kochanki prezydenta USA – zdarzenia, które po wyjściu na jaw przeorałoby scenę polityczną w Waszyngtonie. Sprawa kryminalna staje się pretekstem do zadania pytań o charakter prezydenckiej władzy w USA, jej granice i o to, czym jest sprawiedliwość.
I to właśnie te pytania łączą poprzez film Eastwooda z Trumpem. Wiele bowiem wskazuje na to, że wokół nich wkrótce będzie się toczyć w USA wielka debata, a może nawet polityczna wojna.
Pierwsze uwertury (wystrzały?) już słyszeliśmy. Commander-in-chief zwolnił bowiem swojego ministra sprawiedliwości, czyli prokuratora generalnego Jeffa Sessionsa. Niby nic wielkiego; Trump wywalił już z administracji kilka osób.
Problem polega na tym, że w resorcie podległym Sessionsowi toczy się bardzo ważne śledztwo: w sprawie wpływu Rosji na wybory prezydenckie w 2016 r. Gdzieś w polu zainteresowania prowadzącego je byłego szefa FBI jest także prezydent. Trump o tym wie, w związku z czym wielokrotnie nazywał dochodzenie polowaniem na czarownice, a Biały Dom aż przeciekał od plotek, że prezydent na poważnie rozważa jego zamknięcie. Odwołanie prokuratora generalnego – który zresztą nie nadzorował tego dochodzenia – widziane jest przez niektórych jako pierwszy krok na drodze do tego, żeby ukręcić mu łeb.
To byłaby tragedia. Oznaczałoby to, że w najstarszej demokracji świata, która zresztą uwielbia stawiać się za wzór dla innych – nie jest możliwe, aby władza wykonawcza sama sobie spojrzała na ręce. Oczywiście Ameryka zna też polityczne trybunały i nie powinno być na nie zgody. Trump nie powinien jednak w imię doraźnego, politycznego interesu grzebać śledztwa, które postawiło świat na nogi, jeśli idzie o podburzanie nastrojów przez Kreml za pomocą niewinnie wyglądających, nowoczesnych technologii.
W najstarszej demokracji świata nie jest możliwe, by władza wykonawcza sama sobie spojrzała na ręce?