Paul Manafort to pierwsza osoba, która trafiła pod sąd w wyniku prowadzonego przez Federalne Biuro Śledcze dochodzenia w sprawie związków otoczenia prezydenta z Rosją. Od wyniku tej rozprawy zależą losy innych.
Paul Manafort był szefem sztabu wyborczego Donalda Trumpa od 20 czerwca do 17 sierpnia 2016 r. Z drużyny wtedy już oficjalnego kandydata na prezydenta odchodził w atmosferze skandalu. Okazało się bowiem, że mógł otrzymywać pod stołem pieniądze od swojego ukraińskiego pracodawcy, byłego prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza. Przez wiele lat doradzał jemu i kierowanej przez niego Partii Regionów.
Dlatego Manafortem zainteresowali się śledczy z FBI. Ponieważ jednak śledztwo prowadzone przez Roberta Muellera ma bardzo szeroki mandat – może dotyczyć dowolnego przestępstwa, jakie zostanie odkryte w trakcie prac – Manafort nie stanął przed sądem za współpracę z Rosjanami, ale za przestępstwa skarbowe. Akt oskarżenia zawiera 18 zarzutów, głównie związanych z fałszowaniem lub zatajaniem dochodów przed fiskusem i bankami (celem otrzymania większych kredytów). Gdyby został uznany za winnego każdego zarzutu, grozi mu 270 lat więzienia.
Proces, który rozpoczął się 31 lipca, będzie prawdopodobnie trwał około trzech tygodni. Jest tutaj wszystko, co polska publiczność zna z dramatów sądowych kręconych za Atlantykiem: wysoka stawka, ława przysięgłych, a także zgryźliwy sędzia. 78-letni Thomas Selby Ellis III jeszcze jako prawnik miał ksywkę „Taz”, diabeł tasmański (w nawiązaniu do charakteru), i nie boi się rugać przedstawicieli stron za najmniejsze nawet uchybienie. A ponieważ teraz świadków powołuje oskarżenie, najbardziej dostaje się reprezentującym FBI prawnikom z Gregiem Andersem na czele.
– Niech pan uważa, to nie jest nieformalne przesłuchanie – usłyszał Anders, kiedy na zadane przez sędziego pytanie odpowiedział „yup” albo „yeah” (odpowiednik naszego niedbałego „ta”). A kiedy chwilę później znów się zapomniał, Ellis, wyraźnie poirytowany, warknął: „Słucham?!”. – Tak, wysoki sądzie – odparł Anders. To niejedyny przypadek, gdy sędzia – mający dyplomy Oxfordu, Harvardu i Princeton – ustawiał przedstawicieli oskarżenia jak uczniaków. – Proszę na mnie patrzeć. Jeśli spuszcza pan wzrok, to tak jakby chciał pan mi powiedzieć: g… prawda, nie chcę już więcej tego słuchać – powiedział w którymś momencie do Andersa, waląc pięścią w pulpit.
Gdyby został uznany za winnego każdego zarzutu, grozi mu 270 lat więzienia
Biorąc pod uwagę stawiane Manafortowi zarzuty, oskarżenie skupia się na dowodzeniu, że świadomie i celowo fałszował oświadczenia podatkowe oraz ukrywał pieniądze w rajach podatkowych. W tym celu oskarżenie powołało na świadka nawet syna właściciela nowojorskiego butiku, u którego Manafort namiętnie kupował garnitury. Zeznał on, że oskarżony w ciągu czterech lat zostawił tam prawie 900 tys. dol., a płacił głównie przelewami od firm w rajach podatkowych. Otrzymane od butiku faktury fałszował, aby przekonać doradców podatkowych, że były to prawdziwe wydatki związane z działalnością biznesową.
Głównym świadkiem oskarżenia jest Rick Gates, wieloletni współpracownik Manaforta, który zgodził się współpracować w zamian za nadzwyczajne złagodzenie kary. Zeznał, że na polecenie swego szefa wielokrotnie fałszował zeznania podatkowe albo żeby pomniejszyć dochody przełożonego (i odprowadzić mniejszy podatek), np. przedstawiając część zarobków jako zagraniczne kredyty (a nie zarobek), albo też je powiększyć, jeśli akurat Manafort starał się o pieniądze w banku i chciał zwiększyć swoją zdolność kredytową. W każdym z tych wypadków, jak wspomniał Gates, chodziło o kwoty rzędu „kilkuset tysięcy dolarów”.
Choć obrońcy Manaforta nie wzywali jeszcze swoich świadków, to dał się już dostrzec zarys ich strategii. W skrócie polega ona na tym, żeby zdyskredytować Gatesa jako osobę niewiarygodną, która ma tyle za uszami, że zrobi wszystko, by uniknąć kary. Nie jest to zresztą trudne. Gates sam zeznał, że popełnił tyle przestępstw podatkowych, że gdyby miał trafić przed sąd, dostałby „pewnie ze 100 lat”. Wykorzystał to główny obrońca Thomas Zehnle, wskazując, że Gates przyznał się do wielu stawianych mu zarzutów o przestępstwa skarbowe.
– A teraz chcą, żebyście mu zaufali – zwrócił się do ławy przysięgłych Zehnle. Obrona nie pominęła także faktu, że w trakcie pracy dla Manaforta Gates miał przynajmniej cztery romanse (co wzmacnia tezę o jego niewiarygodności) i okradał swojego szefa (do czego też się przyznał).
Wynik procesu jest ważny także dla samego Muellera, którego dochodzenie pochłonęło kilkadziesiąt milionów dolarów i nie wiadomo, kiedy się skończy. Na swoją obronę specjalny doradca i były szef FBI w jednej osobie może się pochwalić oskarżeniem kilkunastu osób, w tym 12 pracowników rosyjskiego wywiadu, którzy włamali się na serwery sztabu wyborczego Hillary Clinton, a także byłych współpracowników Trumpa – w tym eksdowódcę wywiadu wojskowego generała Michaela Flynna, który przez krótki czas był doradcą prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego. Flynn przyznał się, że skłamał FBI co do swoich kontaktów z Rosjanami, zatajając spotkanie z rosyjskim ambasadorem w USA.