Około 4 tysięcy pracowników spółek wchodzących w skład Grupy Kapitałowej Energa wzięło udział w piątkowej demonstracji w Gdańsku. Protestowali m.in. przeciwko - ich zdaniem - nieudolnemu zarządzaniu firmą i łamaniu praw pracowniczych.

Protest rozpoczął się od pikiety przed siedzibą zarządu Energi SA (spółka powołana do zarządzania Grupą Kapitałową Energa), a zakończył, po przemarszu ulicami miasta, przed miejscowym Urzędem Wojewódzkim.

Akcję zorganizowały związki zawodowe w Grupie Energa, tworzące Komitet Strajkowy (we wtorek we wszystkich spółkach Grupy Energa ogłoszono pogotowie strajkowe).

Związkowcy zarzucają kierownictwu Grupy Energa m.in. brak dialogu społecznego, nieprzestrzeganie zawartych porozumień, łamanie prawa pracy i praw związkowych oraz prowadzenie restrukturyzacji firmy bez uzgodnień ze związkami zawodowymi.

Działacze związkowi twierdzą też, że osoby zarządzające firmą nie znają się na energetyce. "Żeby kierować taką firmą jak Energa, trzeba mieć potężne doświadczenie w branży energetycznej. Wymówką dla braku kompetencji kadry kierowniczej jest teraz kryzys. Urządzenia energetyczne w spółce są w opłakanym stanie. Zabierane są finanse na modernizację i inwestycje" - mówił na konferencji prasowej poprzedzającej protest członek Komitetu Strajkowego w Enerdze Roman Rutkowski.

W czasie godzinnej pikiety przed siedzibą zarządu Energi SA, związkowcy spalili umieszczoną na taczce kukłę symbolizującą prezesa firmy, Mirosława Bielińskiego. "Chcieliśmy zabrać kukłę i taczkę na manifestację i pod Urząd Wojewódzki, ale nie dotrwała, koledzy spalili" - powiedział Rutkowski.

Przed gmachem Energi wybuchały też petardy, płonęły dziesiątki świec dymnych, a związkowcy rzucali jajkami w kierunku budynku zarządu. Słychać było syreny i gwizdki.

"Policja wystąpi z wnioskiem do sądu grodzkiego o ukaranie organizatorów protestu"

Jak poinformowała rzecznik prasowy gdańskiej policji Magdalena Michalewska, policja wystąpi z wnioskiem do sądu grodzkiego o ukaranie organizatorów protestu za zakłócanie spokoju i porządku publicznego. "Chodzi o petardy i jajka" - powiedziała Michalewska.

Związkowcy przynieśli też przed siedzibę Energi SA setki flag "Solidarności" i banery, na których napisali m.in. "Zarządzie, Marsjanie szukają menedżerów", "Żądamy dialogu, nie monologu", "Chcemy wodza a nie osła, by energetyka w siłę rosła" oraz "Dzika restrukturyzacja gorsza niż likwidacja".

Oprócz przedstawicieli 26 organizacji związkowych działających w 46 spółkach Grupy Energa, w pikiecie przed siedzibą firmy wzięli udział także związkowcy z "Solidarności" stoczniowej oraz górniczej.



"60 procent ceny energii elektrycznej to podatki, tylko 17 procent to nasze zarobki"

Do pikietujących przemówił m.in. jeden z liderów "S", przewodniczący Sekretariatu Górnictwa i Energetyki, Kazimierz Grajcarek.

"60 procent ceny energii elektrycznej to podatki, tylko 17 procent to nasza praca - nasze zarobki. Płacą nam grosze, ale nie przyszliśmy tutaj po pieniądze. Przyszliśmy, bo Energa jest nieudolnie zarządzana - to najgorzej zarządzana spółka ze wszystkich spółek energetycznych w Polsce" - mówił Grajcarek, którego przemówienie związkowcy przerywali, skandując: "Złodzieje, złodzieje!".

"Nieudolne zarządzanie narobiło już dosyć zła w tej firmie. Żądamy, aby przedsiębiorstwem zarządzali ludzie, którzy się na tym znają" - mówił Grajcarek.

Sprzed siedziby Energi protestujący przeszli ulicami Gdańska. Po drodze złożyli kwiaty pod Pomnikiem Poległych Stoczniowców. Przed miejscowym Urzędem Wojewódzkim także odpalono wiele petard i świec dymnych. Przedstawiciele związkowców weszli do budynku, by wręczyć petycję wojewodzie.

"Prosimy w niej o przyjazd do nas ministra skarbu oraz o to, aby wojewoda zweryfikował - przyjrzał się ludziom z zarządu Energi" - powiedział Roman Rutkowski.

Władze Energii odpierały zarzuty związkowców

Na konferencji prasowej zorganizowanej tuż przed pikietą przed siedzibą zarządu, władze Energii odpierały zarzuty związkowców. "W styczniu i w lutym tego roku w spółkach Grupy Kapitałowej Energa odbyło się 116 spotkań z różnymi organizacjami związkowymi" - powiedział prezes Energi SA, Mirosław Bieliński, komentując w ten sposób argument związkowców o braku dialogu społecznego w firmie.

Jednocześnie Bieliński wskazał, że głównym problemem, który stoi na przeszkodzie restrukturyzacji firmy, jest zapis z zawartej przed dwoma laty umowy społecznej, który mówi o konieczności konsultowania każdej decyzji ze wszystkimi związkami zawodowymi.

Zdaniem prezesa wystarczy, że jeden ze związków będzie przeciwny jakimś zmianom, i te stają się niemożliwe. Bieliński dodał, że poprzedni zarząd, który zgodził się na przywołany zapis w umowie społecznej, nie uzyskał absolutorium za 2007 rok i tym samym został odwołany.

W oświadczeniu wręczonym dziennikarzom w czasie konferencji zarządy Energi SA oraz spółki Energa-Operator SA (największa firma w Grupie) napisały, że "spełnienie wszystkich postulatów liderów związkowych oznaczałoby w praktyce zahamowanie wymaganego prawem i oczekiwanego przez rynek procesu zmian. Oczekiwania liderów związków zawodowych wychodzą zdecydowanie poza obszar ochrony praw pracowniczych i dotyczą przyznania sobie prawa do zatwierdzania wszelkich decyzji zarządczych".

"Dzisiejszą manifestację zarządy traktują jako próbę przeniesienia dyskusji merytorycznej na płaszczyznę emocjonalną, co nie ułatwia dialogu i nie przybliża stron do osiągnięcia kompromisu w zasadniczych kwestiach" - napisano w oświadczeniu.

Grupa Energa SA działa w północnej i środkowej części kraju. Dostarcza prąd do domów ponad 7 milionów Polaków oraz dla ponad 200 tys. klientów instytucjonalnych i biznesowych (ma około 17- proc. udział w rynku dystrybucji energii elektrycznej w Polsce). Jest jednym z czterech wielkich holdingów elektroenergetycznych w Polsce, ma siedzibę w Gdańsku. Należy do największych w kraju pracodawców, zatrudnia ponad 12,5 tys. osób.