Wchodzące w życie po wyborach zmiany konstytucyjne oznaczają, że kontrola prezydenta nad pozostałymi instytucjami państwowymi zostaje sformalizowana.
Dziennik Gazeta Prawna
Wraz z zaprzysiężeniem Recepa Tayyipa Erdoğana na nową kadencję Turcja przechodzi na ustrój prezydencki. Choć zwolennicy tej zmiany wskazują na przykłady Francji czy Stanów Zjednoczonych, uprawnienia tureckiego prezydenta będą jeszcze większe, a możliwości kontrolowania jego poczynań – znacznie mniejsze niż w tych krajach.
Wbrew sondażom, które wskazywały, że w wyborach prezydenckich możliwa będzie druga tura, a w parlamentarnych Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) może nie uzyskać bezwzględnej większości, zwycięstwo obozu władzy okazało się przekonujące. Erdoğan ostatecznie uzyskał prawie 53 proc. głosów, zaś koalicja AKP z mniejszą, skrajną Partią Ruchu Nacjonalistycznego (MHP) będzie miała 344 mandaty w 600-osobowym parlamencie.
– Wynik wyborów oznacza umacnianie się hegemonii samego Erdoğana i jego AKP, a opozycja nie wykorzystała ostatniej szansy, by odwrócić ten trend. Wprawdzie kandydat głównej siły opozycyjnej, Republikańskiej Partii Ludowej (CHP), Muharrem İnce mimo porażki odniósł pewien sukces osobisty, wychodząc poza elektorat swojego ugrupowania, jednak to – jak widać – nie wystarczyło – mówi DGP Mateusz Chudziak, analityk ds. Turcji w Ośrodku Studiów Wschodnich.
Faktycznie była to prawdopodobnie ostatnia szansa na zmianę układu sił, bo zgodnie ze zmianami konstytucyjnymi zatwierdzonymi w zeszłorocznym referendum uprawnienia prezydenta znacząco wzrastają. Do tej pory jego kompetencje były formalnie niewielkie, gdyż władza wykonawcza znajdowała się w rękach premiera, choć to Erdoğan w rzeczywistości podejmował kluczowe decyzje. Teraz ten problem kompetencyjny znika, bo prezydent będzie jednocześnie szefem rządu.
– Prezydent Erdoğan w całości będzie mianował członków rządu, swoich zastępców, zyska władzę wykonawczą i umocni osobistą kontrolę nad większością instytucji państwowych. Wprawdzie i tak była ona do tej pory duża, ale Erdoğan musiał w tym celu uciekać się do swojego autorytetu, a teraz jego kontrola staje się sformalizowana. Ale to oznacza dużą niepewność, bo cały aparat państwowy będzie się opierał na jednym człowieku i zależał od jego woli – wylicza Mateusz Chudziak.
Zwolennicy Erdoğana podkreślają, że ustrój z silną władzą prezydencką nie jest w świecie niczym wyjątkowym i chętnie wskazują na przykłady Stanów Zjednoczonych i Francji. Nie są to jednak trafne analogie, bo w obu tych krajach system wzajemnej kontroli pomiędzy władzą wykonawczą, ustawodawczą i sądowniczą jest znacznie mocniejszy. Natomiast w Turcji pozycja tej pierwszej staje się wyraźnie dominująca. Na przykład parlament wprawdzie ma prawo odsunąć prezydenta od władzy, ale potrzeba do tego większości dwóch trzecich. A później tę decyzję i tak musi zatwierdzić Trybunał Konstytucyjny, w którym większość członków powołuje sam prezydent.
Z drugiej strony, zdaniem Mateusza Chudziaka, gdyby w Turcji zdarzyło się – tak jak czasem zdarza się to we Francji czy w USA – że prezydent i większość parlamentarna wywodzą się z innych obozów – byłby wielki kłopot. Tam jest to traktowane jako zabezpieczenie przed uzurpowaniem władzy przez prezydenta. Natomiast – jak zauważa ekspert OSW – problemem Turcji jest to, że ani społeczeństwo, ani klasa polityczna nie są zdolne do tego, by proces polityczny odbywał się w formie kohabitacji. W Stanach Zjednoczonych albo we Francji często mamy do czynienia z sytuacją, że prezydent nie ma za sobą większości parlamentarnej i wówczas musi brać pod uwagę jej głos. Gdyby Erdoğan nie miał poparcia parlamentu, dochodziłoby do poważnych napięć, bo parlament blokowałby prezydenckie dekrety.
Erdoğan sprawuje realną władzę od 15 lat. W latach 2003–2014 był premierem, potem został prezydentem. Jego nowa kadencja potrwa do 2023 r., będzie mógł raz ubiegać się o reelekcję.