Premier Japonii Shinzo Abe ostrzegł w piątek północnokoreańskiego przywódcę Kim Dzong Una, że jego kraj nie otrzyma żadnej znaczącej pomocy japońskiej, dopóki nie rozwiąże problemu Japończyków porwanych wiele lat temu.

W wywiadzie dla telewizji Fuji szef japońskiego rządu podkreślił, że Kim powinien zrozumieć, iż porozumienia ze Stanami Zjednoczonymi i Koreą Południową dotyczące denuklearyzacji i poprawy stosunków nie wystarczą, by uzyskać pomoc japońską - najpierw uwolnieni muszą zostać porwani obywatele japońscy.

Decyzja leży w gestii północnokoreańskiego przywódcy - zaakcentował Abe, wskazując na wielkie znaczenie, jakie dla Korei Północnej ma normalizacja stosunków z Japonią.

Według Tokio służby północnokoreańskie uprowadziły co najmniej 17 obywateli japońskich w latach 70. i 80., by szkolili północnokoreańskich agentów w zakresie języka i kultury japońskiej. Pjongjang przez wiele lat zaprzeczał tym zarzutom, ale w 2002 roku przyznał się do porwania 13 Japończyków; pięciu z tych osób pozwolono odwiedzić Japonię i nie wróciły już one do Korei Północnej. Strona północnokoreańska twierdzi, że pozostałych ośmiu uprowadzonych zmarło, ale ich rodziny ani władze Japonii nie ufają tym informacjom.

Abe oświadczył, że jest gotów na rozmowy z Kimem tylko pod warunkiem, że kwestia uprowadzonych Japończyków zostanie ostatecznie wyjaśniona. "Nie ma mowy o tym, żebyśmy zaoferowali (Korei Północnej) znaczną pomoc, jeśli kwestia uprowadzonych nie zostanie rozwiązana" - podkreślił.

Prezydent USA Donald Trump ma się spotkać z Kim Dzong Unem w Singapurze 12 czerwca.

Abe zaznaczył, że sankcje międzynarodowe wobec Korei Północnej powinny zostać utrzymane, dopóki Kim nie odstąpi w pełni od programu nuklearnego i rakietowego. Do tego czasu Pjongjangu nie powinno się też w żaden sposób nagradzać. Według szefa japońskiego rządu dotychczasowe starania o denuklearyzację Korei Północnej kończyły się fiaskiem z powodu "pochopnych nagród", więc nie należy powtarzać tego błędu.

Zarazem Abe pozytywnie ocenił najnowsze "dynamiczne posunięcia" Kima, wskazując na jego dwie podróże do Chin i decyzję spotkania się z Trumpem.