Obcięcie pensji parlamentarzystom przyspieszy polityczną ewolucję od przedstawiciela wyborców do szabli u boku lidera ugrupowania. Lub wywoła erozję w PiS. Każdy dziennikarz bywający w Sejmie słyszał narzekania na poziom parlamentarzystów.

Oczywiście zawsze można uznać to za tzw. zespół oldtimera: kiedyś trawa była bardziej zielona, ludzie mądrzejsi, chleb lepiej smakował, a wódka była – jak pisał poeta – zimna i pożywna. W ciągu kilkunastu lat zawód posła stawał się coraz mniej atrakcyjny. Najpierw w czasach SLD, a potem rządów PiS i PO parlament przestawał być miejscem ucierania politycznych decyzji. Te zapadały tam, gdzie był lider – w KPRM (w czasach SLD i PO) oraz na Nowogrodzkiej i w KPRM (w trakcie rządów PiS). Ucinana była również wewnętrzna dyskusja. Partie zaczęły przypominać zdyscyplinowane armie, a posłowie element maszyny do głosowania. Spadał też materialny status zawodu deputowanego. Sam lider PiS przypomniał, że w ciągu 20 lat relacja pensji posła czy senatora do przeciętnego wynagrodzenia spadła z sześciokrotności do nieco ponad dwóch.
Propozycja lidera PiS obcięcia pensji posłom i senatorom tylko ten proces przyspieszy. Pewnie większość z nas pamięta z lekcji historii, co mówiono o I Rzeczypospolitej. Posłowie wiązani instrukcjami sejmików nie mieli swobody decyzji. Swobody decyzji nie miała także władza. Teraz mamy proces odwrotny – posłów wiążą nie instrukcje wyborców, a wola prezesa. Im ich status materialny będzie niższy, tym wola lidera będzie znaczyła więcej.
Jeśli PiS wprowadzi proponowane rozwiązania, posłowie jeszcze bardziej staną się szablą, a mniej przedstawicielami wyborców. Obcięcie pensji zniechęci też do starania się o miejsca w Sejmie osoby o bardziej niezależnej pozycji, a zwiększy dopływ BMW, czyli biernych miernych, ale wiernych. To tylko może nasilić zjawisko, które rozpowszechniło się w czasie rządów PiS, a które wynika między innymi z modelu gorszej legislacji i większej arbitralności.
W czasie II wojny światowej w przypływie czarnego humoru Amerykanie mówili o masowo budowanych przez siebie statkach typu Liberty. Dwa tygodnie trwało ich projektowanie, dwa budowa i w ciągu dwóch tygodni były one zatapiane przez niemieckie u-booty. W legislacji podobne standardy wprowadza PiS. Ustawy projektów powstają nagle, zawierają kontrowersyjne rozwiązania, są uchwalane szybko, a potem natychmiast muszą być korygowane, bo okazuje się, że w tym ekspresowym tempie ktoś nie pomyślał o możliwych negatywnych konsekwencjach poszczególnych rozwiązań.
U stawa zmniejszająca wynagrodzenia może mieć jeszcze jeden skutek, dotkliwy zwłaszcza dla opozycji. Już dziś marszałek Sejmu otrzymał nadzwyczajne uprawnienia do karania posłów przez zabieranie im nawet połowy pensji. Jeśli będą one jeszcze mniejsze, nacisk przez posługiwanie się takim instrumentem stanie się skuteczniejszy.
Dlatego w kontekście zapowiedzi prezesa PiS powstaje ważne pytanie. Czy zmiana zasad w trakcie kadencji nie ingeruje w swobodę sprawowania mandatu posła i senatora? Moim zdaniem ingeruje. Jeśli jesteśmy w trakcie kadencji, można się pokusić o stwierdzenie, że obowiązuje zasada praw nabytych. W przeciwieństwie do wielu innych sytuacji czy profesji tu jest ona precyzyjnie określona. Mandat posła czy senatora jest rodzajem kontraktu z wyborcami na czas kadencji. Wszelkie istotne zmiany jego warunków, a czymś takim jest obniżka uposażeń o 20 proc., powinny być dobrze uzasadnione. Można je uzasadnić kryzysem czy załamaniem gospodarczym, ale nie potrzebami sondaży. Tym bardziej że w naturalny sposób obniżka uderzy najbardziej w opozycję. Nie ma ona takiej materialnej bazy jak obóz rządzący w administracji czy państwowych spółkach, a także subwencje na partie polityczne otrzymuje mniejsze niż PiS. Dysproporcja materialnych sił i środków na kampanię wyborczą tylko się powiększy. A PiS także będzie kiedyś opozycją.
PiS chce przeprowadzić te zmiany, by odrobić wizerunkowe straty, jakie wywołały kilkudziesięciotysięczne nagrody dla ministrów rządu Beaty Szydło. Projekt utarcia przy okazji nosa opozycji wcale takiej pewności nie daje. Pójście za głosem ludu wcale nie przesądza o politycznych zyskach z operacji. – W marcu 200 4 r . rząd Leszka Millera zniósł trzynastki dla parlamentarzystów. To nie pomogło SLD – przypomina jeden z polityków rządzącego obozu. Wiara w cięcie pensji jako cudowny lek na sondaże nie jest w nim wcale tak powszechna, jak wynikałoby z wypowiedzi czołowych polityków PiS. Przeciwnie, może się okazać, że forsowanie projektu zacznie podkopywać spoistość całego obozu. Można się odwoływać do gotowości i poświęceń. Ale trudno zmuszać ludzi, by swoimi pensjami – często obciążonymi kredytami – spłacali cudze polityczne rachunki. To może wywołać w szeregach PiS demoralizację tuż przed startem kampanii wyborczej.