Robert Mueller prowadzi postępowanie w sprawie rosyjskich wpływów w kampanii w sposób bardzo drobiazgowy, co może przynieść efekty
Wbrew składanym na Twitterze zapewnieniom Donald Trump powinien się obawiać efektów prowadzonego przez prokuratora Roberta Muellera śledztwa w sprawie domniemanych rosyjskich prób wpływania na wynik zeszłorocznych wyborów prezydenckich. Były szef FBI zamierza dojść do prawdy, badając wszystkie poboczne wątki, nawet jeśli na pierwszy rzut oka nie mają związku z głównym tematem.
W poniedziałek 12 zarzutów – w tym spiskowanie na szkodę USA i pranie brudnych pieniędzy – usłyszeli Paul Manafort, znany lobbysta, który przez dwa miesiące był szefem kampanii prezydenckiej Trumpa, oraz jego wspólnik w interesach Rick Gates. Nie dotyczą one jednak tego okresu, lecz ich wcześniejszej pracy dla ówczesnego prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza. Również w poniedziałek Mueller poinformował, że doradca Trumpa ds. zagranicznych w okresie kampanii George Papadopoulos przyznał się do kłamstwa w sprawie kontaktów z Rosjanami. Kontaktował się on ponoć z pośrednikiem, który miał dostarczyć materiały obciążające Hillary Clinton.
Trump zbagatelizował obie sprawy, pisząc, że pierwsza nie ma z nim żadnego związku, zaś druga – niewielki, bo Papadopoulos był szeregowym doradcą bez znaczącego wpływu na jego decyzje. Formalnie jedno i drugie jest prawdą, ale tak naprawdę obie kwestie mogą mieć znaczenie. A w każdym razie dużo mówią o strategii przyjętej przez Muellera. Dostał szerokie kompetencje do prowadzenia śledztwa i może nie ograniczać się tylko do tego, co dotyczy bezpośrednio zeszłorocznej kampanii prezydenckiej, lecz badać wszystkie wątki, które uzna za stosowne. I to właśnie robi.
Mueller najprawdopodobniej przyjął hipotezę, że najbliższe otoczenie Trumpa miało kontakty z Rosjanami w celu zaszkodzenia kampanii Clinton – czemu obecny prezydent zaprzecza – i stara się małymi krokami to udowodnić. Znacząca jest zwłaszcza sprawa Papadopoulosa. O jego fałszywych zeznaniach poinformowano w poniedziałek, ale został on zatrzymany już w lipcu i niedługo potem poszedł na współpracę z prokuraturą. Groziło mu pięć lat więzienia i 250 tys. dol. grzywny, ale w zamian za zeznania obciążające wyżej postawionych ma otrzymać najwyżej półroczny wyrok lub w ogóle uniknąć więzienia.
Zbieżność w czasie zarzutów dla Manaforta i Gatesa oraz ujawnienia sprawy Papadopoulosa raczej nie była przypadkowa. To sygnał dla dwóch pierwszych, że mogą liczyć na łagodniejsze traktowanie, jeśli pójdą na współpracę w głównym temacie, czyli powiązań Trumpa z Rosją. Bo pracując dla Janukowycza, który miał dobre kontakty z Kremlem, mogą coś na ten temat wiedzieć. Ludzie związani ze śledztwem już w lipcu sugerowali, że Mueller zamierza sięgnąć głęboko w przeszłość, np. zbadać sprzedaż obywatelom rosyjskim apartamentów w nieruchomościach Trumpa, uczestnictwo przyszłego prezydenta wraz z rosyjskimi partnerami w inwestycji budowlanej w nowojorskiej dzielnicy SoHo czy jego zaproszenie na konkurs Miss Universe w Moskwie.
Nawet jeśli Manafort i Gates nie pójdą na współpracę, Mueller liczy, że badając różne wątki, dojdzie do Trumpa. Czy mu się to uda, zależy jednak nie tylko od jego determinacji i współpracy świadków. Teoretycznie Trump może doprowadzić do odwołania Muellera (nie może tego zrobić bezpośrednio, ale może odwołać zastępcę prokuratora generalnego, który powierzył mu śledztwo), co jednak byłoby faktycznym przyznaniem się do winy i groziłoby wszczęciem procedury impeachmentu. Ale mimo powagi zarzutów wcale nie jest powiedziane, że republikanie poparliby odsunięcie prezydenta od władzy.