Alternatywny lewicowiec, japoński nacjonalista, milioner pochodzący ze Słowacji – władzę u naszych sąsiadów przejmują antysystemowcy.
Niemal 30 proc. głosów zyskał były minister finansów, zwany czeskim Trumpem czy Berlusconim – Andrej Babiš. Daje mu to 78 miejsc w 200-osobowej Izbie Poselskiej. Na drugim miejscu, z o wiele niższym wynikiem – 11,3 proc. – znalazła się Obywatelska Partia Demokratyczna, a zaraz za nimi Piraci. Niemal identyczny wynik – 10,6 proc. zyskało skrajnie nacjonalistyczne ugrupowanie czeskiego Japończyka Tomiego Okamury.
Na socjaldemokrację obecnego premiera Bohuslava Sobotki głosowało 7,2 proc. Czechów. Podobne wyniki mieli komuniści oraz socjaldemokraci (dla tej ostatniej partii to najniższy wynik od 1989 r.).
W sumie do sejmu dostało się dziewięć partii – to rekordowa liczba. W takim układzie największym wyzwaniem będzie stworzenie koalicji.
Andrej Babiš – kandydat na premiera – deklaruje, że jego partia będzie rozmawiać ze wszystkimi. Jednak najpierw chce się zwrócić do obecnych koalicjantów rządowych partii, czyli socjaldemokratów i chadeków. Układanka nie będzie prosta: Piraci i ODS nie chcą rozmawiać z Babišem, a ten – jak deklarował przed wyborami – nie chce z Okamurą.
– Wydaje się, że w obecnych wyborach brak jakiejkolwiek logiki – napisał w komentarzu Marek Švehla z czasopisma „Respekt”. – W bezpiecznym państwie, z rekordowo niskim bezrobociem i dobrymi wynikami gospodarczymi, wybory stały się rozliczeniem ze wszystkimi, którzy do tej pory tworzyli ten system – dziwi się.
I choć wygrani mają skrajnie różne pomysły na to, jak ma wyglądać państwo, łączy je jedno: ma być inaczej.
Tomio Okamura, pół Czech pół Japończyk, całą kampanię partii Demokracja Bezpośrednia oparł na ksenofobicznych hasłach, zachęcających do walki z imigrantami, muzułmanami, a także deklaracjami wyprowadzenia Czech z Unii Europejskiej. Przed głosowaniem na niego ostrzegał jego brat, zarzucając mu, że jest sterowany przez Rosjan.
Piraci, których poglądy znacząco odbiegają od partii Okamury, wejdą do parlamentu, pomimo że nie mieli żadnej profesjonalnej kampanii wyborczej, a promowali się głównie w mediach społecznościowych. Wyborców miał do nich przekonać – jak twierdzą – program oparty na „liberalnych i demokratycznych wartościach, otwartości i możliwości kontrolowania polityki”.
Zdaniem ekspertów Czesi chcieli zobaczyć nowe twarze w polityce. I choć Babiš był w poprzedniej rządzącej koalicji, nadal się kreuje jako osoba, która ma wnieść nową jakość. Jednym z jego haseł jest to, że państwem trzeba kierować jak firmą. Pomimo że był oskarżany m.in. o oszustwa z dotacjami z UE i ciążą nad nim podejrzenia o współpracę z tajnymi służbami z czasów przed 1989 r. Ale mimo to Czesi mu zaufali.
Jako wicepremier negatywnie wypowiadał się o Unii Europejskiej. Ale po wyborach ogłosił, że Czechy są integralną częścią UE oraz NATO, a jego partia nie jest ukierunkowana na Wschód.
Uprawnionych do głosowania było ponad 8 mln Czechów. Do urn poszło ponad 60 proc. z nich.