Wojna podjazdowa między resortem obrony a Pałacem Prezydenckim weszła w nową fazę. Od drobnych afrontów, takich jak spóźnianie się na oficjalne imprezy czy upublicznianie korespondencji między Krakowskim Przedmieściem a Klonową, doszliśmy do gry informacjami o szkoleniach wysokiej rangi oficerów w akademiach ZSRR i Federacji Rosyjskiej. Obie strony konfliktu podsyłają dziennikarzom kolejne życiorysy.
O ile epizodu w Wojskowych Służbach Wewnętrznych nie da się obronić, szkolenia na akademii pancernej w Moskwie owszem. W cywilnych służbach specjalnych mieliśmy po upadku PRL do czynienia z mniej lub bardziej udaną weryfikacją. Do wywiadu przeszła większość szpiegów z epizodem w dawnym ustroju, ale w tym wypadku argumentem za takim ruchem było stanowisko USA i fakt, że szpiedzy mieli własną szkołę oficerską na Mazurach i nie musieli latać na kursy do Moskwy. Wojskowe służby oparły się procesom weryfikacyjnym. Stąd przeszłość w WSW może budzić poważne wątpliwości. Co innego kurs w radzieckiej akademii w CV, a potem praca w wojsku III RP. Jeśli ktoś jest w służbie przez trzy dekady, przez te lata był niemal stale kontrolowany na różne sposoby dziesiątki razy. Zwalnianie go dziś z powodu kursu w Moskwie jest niepoważne.
Przypomnijmy: w konflikcie Macierewicz – Duda oficjalnie chodzi o różnice zdań w kwestii systemu kierowania i dowodzenia Wojska Polskiego. I resort, i prezydent zgadzają się, że powinniśmy skończyć z trójpodziałem władzy (obecnie mamy trzech ważnych dowódców: operacyjnego, generalnego i szefa sztabu) i w ramach reformy utworzyć centrum operacyjne. Pytanie, gdzie je umieścić? Przy odrobinie dobrej woli rozwiązanie kompromisowe można znaleźć w kilka dni. Ale obecnie emocje i poziom niechęci między głównymi graczami, jest tak duży, że trudno się spodziewać szybkiego zakończenia konfliktu. Będąc z natury pesymistą, uważam, że w tej kadencji nie doczekamy się już żadnej reformy systemu dowodzenia. Ze szkodą dla Polski.
Główny problem leży w tym, że konflikt prezydent – resort obrony jest wszystkim stronom na rękę. I ministrowi obrony Antoniemu Macierewiczowi, i prezydentowi Andrzejowi Dudzie, i prezesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu. Poprzez brak reformy SKiD (systemu kierowania i dowodzenia) szef resortu cały czas bezpośrednio ma wpływ na Wojska Obrony Terytorialnej. Przypomnijmy, że takie rozwiązanie miało być tymczasowe i zmienić się po reformie. Jeśli reformy nie ma, WOT jest ministra. Kolejnym powodem może być to, że minister, który w wywiadzie przed wyborami opowiadał mi, jak istotna jest reforma systemu dowodzenia, zrozumiał, że z trzema ważnymi generałami i z niejasnością, który z nich jest najważniejszy, może ich doskonale rozgrywać. I ręcznie sterować armią. Jeden oficer na szczycie hierarchii wojskowej miałby znacznie silniejsze umocowanie i możliwość wyrażenia własnego zdania bez obawy o to, że jego pozycja osłabnie. Minister jest niejako silny słabością instytucjonalnego umocowania podległych mu generałów.
Z kolei dla Andrzeja Dudy konflikt jest wygodny, bo może przedstawiać się jako anty-Macierewicz. Budować podział na zasadzie: spokojny, stateczny prezydent i nieprzewidywalny minister. Do tego jakiekolwiek ustępstwo ze strony pałacu może być traktowane jako polityczna porażka.
Jest wreszcie trzeci aktor w tej grze – Jarosław Kaczyński. Prezes może zacierać ręce. Jeśli konflikt na linii prezydent – minister zręcznie połączy się ze zmianami w sądownictwie, Nowogrodzka może tylko zyskać. Polityczna wymiana: wojsko za sądy nie wydaje się nierealnym pomysłem.
W tym sporze ciekawy jest również inny aspekt. Jak wynika z informacji DGP, jeszcze przed wyborami parlamentarnymi Antoni Macierewicz starał się o nominację na wiceszefa BBN dla Piotra Bączka, swojego bliskiego współpracownika, a dziś szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Jako doświadczony gracz polityczny najpewniej od początku wiedział, że będzie ministrem obrony, i zakładał napięcie z Pałacem Prezydenckim. Dlatego chciał mieć w tym miejscu swoich ludzi.
Wszystkie te ruchy są ciekawe z punktu widzenia analizy dziennikarskiej. Jednak z perspektywy wojska mają dewastujący wpływ. Niepotrzebnie sami wyjaławiamy swoje kadry. Stan ciągłej niepewności co do przyszłości najważniejszych stanowisk dowodzenia deprymuje oficerów, a ich morale słabnie. Wreszcie z konfliktem prezydent – minister związane są również nominacje generalskie. A raczej ich brak. Zakładam, że w najbliższych dniach przeczytamy jeszcze w gazetach o tym, że niektórzy niedoszli kandydaci do gwiazdki generalskiej mieli epizody w wojskowej bezpiece PRL. Obecnie w Wojsku Polskim mamy 67 generałów. Jeśli odliczymy tych w rezerwie kadrowej i na stanowiskach międzynarodowych, w służbie mamy ich około 50. Zakładając, że w czasie pokoju armia liczy ok. 100 tys. żołnierzy, a w czasie wojny ma liczyć ich kilka razy więcej, to tych generałów powinniśmy mieć dwa razy więcej. W ciągu dwóch lat kadencji ministra Macierewicza odeszło wielu żołnierzy w mundurach z lampasami. Wojsko – jako duża i skomplikowana organizacja – powinno mieć szansę i czas, aby wychowywać następców. Z powodu konfliktu polityków – nie ma.
Spór na linii Duda – Macierewicz obniża bezpieczeństwo Polski. Nie dotyczy tylko trzech osób. Dotyczy 38 milionów. I zasadniczo nieważne staje się, kto zaczął, kto pierwszy krzywo spojrzał i kto komu podłożył pinezkę na krzesło. Nawet posłowie potrafili się porozumieć ponad podziałami partyjnymi w kwestii zwiększenia budżetu na obronność. Warto, by politycy – z ponoć jednego obozu politycznego – w kwestii tak istotnej, jak nasze bezpieczeństwo, również przestali się zachowywać jak dzieci w piaskownicy.
Minister jest silny słabością instytucjonalnego umocowania podległych mu generałów.