Polska szkoła dyplomacji to swoisty kodeks, którym kierują się kolejni ministrowie spraw zagranicznych. To jemu zawdzięczamy niską skuteczność naszego kraju na arenie międzynarodowej.





Dobro obywateli zamiast zbawiania świata
W lipcu Elżbieta Królikowska-Avis, doradca ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego, podkreśliła solidarność i przyjaźń z Turcją w pierwszą rocznicę nieudanego zamachu stanu w tym kraju. Informację o tym podał oficjalny profil resortu w serwisie społecznościowym Twitter. Sytuacja ta unaocznia w pełni zjawisko, które można określić jako „polską szkołę dyplomacji”.
Z politycznego punktu widzenia chciałbym wyraźnie podkreślić, że nie ma niczego zdrożnego w poparciu dla władz w Ankarze, które za nic mają sobie prawa człowieka, demokrację, a nawet – co jest dużo bardziej niepokojące – spuściznę Kemala Atatürka, a więc świeckość państwa. Pod jednym wszakże warunkiem – jeśli będzie to oznaczało wymierną korzyść dla państwa polskiego. Tę natomiast dostrzec trudno. Polityka, a już szczególnie zagraniczna, to tymczasem sztuka rządzenia państwem, której celem jest dobro wspólne (konkretnych obywateli), a nie zbawianie świata.
Pragmatyzm zamiast działań sentymentalno-emocjonalnych
Polska bardzo często wykonuje spektakularne gesty pod adresem konkretnych państw, licząc na wzajemność. Niestety, relacje międzynarodowe rzadko powielają wzorce z podwórka (no chyba że mówimy o chuligaństwie Władimira Putina z czasów leningradzkich, które kreatywnie zaimplementował do swojej prezydentury). Dlatego z ruchów Warszawy najczęściej nie wynika zupełnie nic, ponieważ w sferze symbolicznej i praktycznej należy w dyplomacji zaczynać od rzeczy drobnych i wykonywać kolejne gesty w zależności od reakcji partnera.
W Warszawie uprawia się niemal wyłącznie politykę sentymentalno-emocjonalną. Czasem przybiera ona karykaturalne formy, świadczące o tym, że pewnych działań strony polskiej nie poprzedzają nawet szczątkowe konsultacje dwustronne, ale są one wytworem gabinetowym. Jak inaczej rozumieć np. deklarację ministra Witolda Waszczykowskiego o zlikwidowaniu telewizji Biełsat (wyewoluowała ona pod naciskiem inteligencji w „zmianę modelu funkcjonowania stacji”) w zamian za emisję telewizji Polonia w białoruskich sieciach kablowych? Wkrótce po tej wypowiedzi władze w Mińsku zdementowały je, co wytworzyło kłopotliwą sytuację w ramach rzekomo postępującej odwilży politycznej pomiędzy Polską i Białorusią. Swoją drogą, czy reset wykroczył kiedykolwiek poza sferę deklaratywną? A może również stanowi jedynie żywy przykład polskiej szkoły dyplomacji?
Romantyzm ponad podziałami politycznymi
Niestety, jej elementy dają o sobie znać we wszelkich konfiguracjach politycznych i w pełnej rozciągłości czasowej. Jak inaczej traktować bowiem naiwne przeświadczenie polskiego MSZ z czasów ministra Radosława Sikorskiego o tym, że jednostronne gesty Polski przełożą się na pozytywne relacje z Rosją? Moskwa, opierająca swoje działania dyplomatyczne na realistycznej szkole stosunków międzynarodowych, regularnie próbuje przerzucać odpowiedzialność za relacje dwustronne na mniejsze podmioty. Polska, pozycjonująca się w Europie jako specjalistka od Rosji, dała się tu ograć jak dziecko.
Choć problemy polskiej szkoły dyplomacji dotyczą działań pod każdą szerokością geograficzną, to właśnie na przykłady takie, jak Recep Tayyip Erdogan, Alaksandr Łukaszenka czy Władimir Putin warto zwracać szczególną uwagę. Sfera emocjonalno-egzystencjalna w przypadku kontaktów z krajami autorytarnymi daje mocno o sobie znać i tworzy liczne dylematy. Przede wszystkim dylemat, czy współpracować? Odpowiedź na to pytanie powinna być uzależniona od bilansu zysku i strat, ale dużo szerszym aniżeli aspekt finansowy, co wykorzystują propagandy krajów niedemokratycznych. Jeśli odpowiedź jest pozytywna, to należy doprecyzować, w jakim zakresie powinna być prowadzona kooperacja. Banały? W realiach politycznego romantyzmu przy Szucha tylko teoretycznie tak.
Manicheizm polityczny
Nieodłącznym elementem polskiej szkoły dyplomacji jest również manicheizm polityczny, będący pochodną zaadaptowania polityki zagranicznej Polski na potrzeby wewnętrznych gier partyjnych. Ich zakładnikiem były relacje z Rosją (skoro PiS odnosił się do niej krytycznie, to PO przygotowała reset) czy kwestia przyjmowania uchodźców (skoro PO w jakimś wymiarze nie wykluczała ich przyjęcia, to PiS jest całkowicie przeciwko). To tylko garść przykładów sytuacji o głębokim kontekście międzynarodowym, do których MSZ powinno odnosić się w oparciu o zupełnie odmienne kryteria aniżeli polityczny hunwejbinizm. Chcę przy tym podkreślić, że abstrahuję tu od kwestii kadrowych, które w MSZ wołają o pomstę do nieba. Żeby uświadomić sobie powagę sytuacji, wystarczy porównać życiorysy np. ambasadorów Polski, Niemiec i Rosji w kilku newralgicznych stolicach.
Relacje z Kremlem czy kryzys migracyjny to skomplikowane układanki, w których należy uwzględniać polskie interesy wielotorowo, w szerokim kontekście. Chwilowa izolacja polityczna w Unii Europejskiej czy przyjęcie niewielkiej grupy uchodźców w zamian za polityczny spokój? Wylicytowanie korzyści w innych obszarach w zamian za ustępstwo w tym konkretnym? To pytania, które powinno stawiać MSZ. W ogóle dylemat przyjmować, czy nie przyjmować jest typowy dla polskiej szkoły dyplomacji. W nowoczesnych państwach Zachodu oficjalne opowiedzenie się za konkretną opcją (co ma miejsce w naszym kraju) wymusiłoby prezentację politycznego planu, w ramach którego nakreślono by plany, jak zrealizować postawiony przed sobą cel. W Warszawie strategiczne problemy nie są rozpatrywane na poziomie powyżej publicystycznego. Dyskusja i recepty są płytkie. Nikt nie zastanawia się nad tym, co trzeba będzie zrobić dla ochrony granic, gdy w stronę Europy Środkowej ruszy jeszcze większa fala ludzka, a wydaje się to kwestią czasu.
Jednotorowość
Skoro wspomniałem o wielotorowości działań politycznych MSZ, warto rozwinąć także ten wątek. Jednotorowość jest bowiem typowym produktem polskiej szkoły dyplomacji. Bardzo często wysiłek państwa na arenie międzynarodowej jest punktowy. Następuje koncentracja na wybranym temacie, na który przekierowuje się wszystkie siły, a następnie temat zamiera, ponieważ uwaga władz zostaje przekierowana na inny odcinek.
Wymownym przykładem jest tu np. sprawa walki ze szkodliwym dla Polski rosyjsko-niemieckim gazociągiem Nord Stream 2. Po początkowych efektownych działaniach Warszawy – jak list krajów środkowoeuropejskich do Komisji Europejskiej oprotestowujący inwestycję oraz jej chwilowe zablokowanie decyzją UOKiK – jej zapał osłabł. Można domniemywać, że było to spowodowane równoległym nasilaniem się sporu z Gazpromem w ramach gazociągu OPAL (to lądowa odnoga Nord Stream 1). Sprawa ta pokazuje, że MSZ ma problem z przeciwdziałaniem wymierzonym w Polskę inicjatywom, które dotyczą jednej płaszczyzny (w tym wypadku monopolu na rynku gazu), ale są samodzielne i wymagają odrębnych strategii. Rzecz dotyczy niestety wszelkich obszarów żywotnych interesów państwa, a nie tylko energetyki.
Niespokojne czasy wymagają przemyślanej polityki zagranicznej
Dynamika relacji międzynarodowych i związana z tym rosnąca nieprzewidywalność najbliższego otoczenia Polski wymagają profesjonalnej i przemyślanej polityki zagranicznej. Osłabienie UE związane m.in. z brexitem, rosnący rewizjonizm Rosji, popularyzacja skrajnie prawicowych partii politycznych na Zachodzie, które nierzadko współpracują z Moskwą, zmiana układu sił, której symptomem jest wzrost potęgi Chin, to tylko niektóre wyzwania stojące przed władzami w Warszawie. Skuteczna odpowiedź naszego państwa musi opierać się na odrzuceniu bagażu polskiej szkoły dyplomacji, której zasadami kierują się kolejni ministrowie spraw zagranicznych. Zawdzięczamy im niską skuteczność naszego kraju na arenie międzynarodowej, wynikającą z tendencji do prowadzenia polityki emocjonalno-symbolicznej, manichejskiej i realizowanej na użytek wewnętrzny, a nie zewnętrzny. Potrzebne są tu zmiany systemowe, ale przede wszystkim mentalne. Najwyraźniej uprawianie stosunków międzynarodowych to obszar, w którym Polacy jeszcze się nie zokcydentalizowali.
Dziennik Gazeta Prawna