Istnieje wiele odmian kina science fiction, ale jedną z najbardziej popularnych jest wielokrotnie powtarzana historia o inwazji złych kosmitów. Gdy obcy przypuszczają pierwszy atak, ludzie są zaskoczeni i bezbronni. Wydaje się, że nie ma dla nich nadziei. Aż w końcu jednoczą się w walce ze wspólnym wrogiem, zagrzewani do działania przez charyzmatycznego lidera – np. prezydenta USA z „Dnia niepodległości”.
DGP
Problemem opozycji jest to, że myśli o swoich zmaganiach z PiS właśnie w takiej konwencji. Stąd pomysł zjednoczonej opozycji, w której wszyscy – od PO po Razem – stają do walki ze wspólnym wrogiem. Stąd takie gorączkowe poszukiwanie lidera (ilu ich już mieliśmy? – Kijowski, Schetyna, Tusk, Petru, Frasyniuk). Stąd przekonanie, powtórzone ostatnio przez Dariusza Rosatiego, że absolutnym priorytetem opozycji jest odparcie Kaczyńskiego, a cała reszta to później, później, później. Gdy zjednoczone siły ludzkości stają do ostatecznej bitwy z kosmicznymi najeźdźcami, nikt się przecież nie zastanawia nad systemem podatkowym czy prawami kobiet?
Na nieszczęście dla zwolenników takiego podejścia – PiS nie przyleciał z Marsa. Nie zagarnął Polski za pomocą laserów, lecz wygrywając w demokratycznych wyborach. Siłą Kaczyńskiego jest skuteczność w przekonywaniu wyborców, a nie większa armia bądź zaawansowanie techniczne. Oczywiście, po zwycięstwie w 2015 r. jego możliwości perswazji uległy zwiększeniu. Nikt rozsądny nie wątpi, że TVP w obecnej postaci ma tylko jeden cel – propagować światopogląd PiS. Niemniej jednak dopóki w Polsce jest nadzieja na demokratyczne wybory, a opozycja ma możliwość komunikowania się ze społeczeństwem, dopóty stawką jest przekonywanie wyborczyń i wyborców do głosowania na określoną wizję Polski.
Jak z tej perspektywy prezentuje się pomysł zjednoczonej opozycji? Pierwszym sygnałem ostrzegawczym powinno być to, że osobą, która bardzo lubi przedstawiać przeciwników PiS jako jednorodną masę, jest sam Kaczyński. Co zresztą nie dziwi. Odwoływanie się do retoryki wojennej, w której wszystko sprowadza się do starcia wrażych sił, stanowi mocną stronę prezesa PiS. Dlatego zasadne staje się pytanie: czy zjednoczona opozycja potrafiłaby wygrać takie starcie? Wątpliwe. Tym bardziej że na jej czele siłą rzeczy będzie stał Grzegorz Schetyna. Publicyści mogą snuć fantazje o tym, że w ramach frontu jedności antypisowskiej do głosu zostaną dopuszczone postaci ze świeżymi pomysłami, czy to z Nowoczesnej, czy z Razem, ale niestety nie tak to działa. Największa partia opozycyjna może mówić o potrzebie obrony demokracji, ale mało prawdopodobne, aby w akcie poświęcenia zdecydowała się zejść ze sceny i pomóc w promocji politycznej konkurencji. Zresztą wielu z nich jest święcie przekonanych o słuszności własnej strategii i już snuje plany o dokończeniu prywatyzacji Polski po objęciu władzy. Nie miejmy złudzeń – to będzie kolejna bitwa PiS z PO, polski prawicowej z polską centroprawicową. Bitwa, która może się zakończyć ostatecznym zwycięstwem tej pierwszej.
Przypuśćmy jednak, że zjednoczona opozycja wygrywa. I co wtedy? Trybunał Stanu dla Kaczyńskiego, Ziobry, Macierewicza? Nawet jeśli, to i tak rozprawa z PiS będzie się ciągnąć, a Kaczyński zacznie budować sobie wizerunek męczennika. Należy nieustannie przypominać prostą prawdę: siłą skrajnej prawicy jest poparcie wyborców. Ci zaś nie znikną z dnia na dzień, tak jak to czynią obcy na końcu większości filmów. Będziemy mieli rząd utworzony ze sztucznie złączonych partii oraz silną opozycję z Kaczyńskim i Kukizem (bądź którymś z ich zamienników). Co gorsza, po wyborach nie da się już dłużej udawać, że antykaczyzm jest receptą na całe zło. Z antykaczyzmu nie zbuduje się bowiem ani budżetu na przyszły rok, ani odpowiedzialnej polityki edukacyjnej. Bycie lewicowo-liberalno-konserwatywno-ludowym ugrupowaniem jest o wiele łatwiejsze w opozycji niż u władzy. Stanie się zatem jedna z dwóch rzeczy. Albo bieżącą polityką będzie sterowało najsilniejsze ugrupowanie, czyli Platforma Obywatelska, albo dojdzie do paraliżu decyzyjności. Obydwa rozwiązania zwiastują rychły kryzys. A PiS z Kukizem będą gotowi wrócić do gry w każdej chwili.
Jeśli nie zjednoczona opozycja i ostateczne starcie z PiS, to co w takim razie? Aby odpowiedzieć na to pytanie, raz jeszcze trzeba odrzucić pokusę sięgnięcia po konwencję wojennego kina science fiction. Tak jak PiS nie jest rasą kosmitów, tak też nie są nimi ich wyborcy. Niestety liberalna opozycja nie potrafi powstrzymać się przed przedstawianiem ich w taki właśnie sposób. Jako jednorodną masę, której poszczególni przedstawiciele niewiele się od siebie różnią, jeśli w ogóle, i którą da się opisać za pomocą kilku prostych cech: nienawiść, głupota, ślepe oddanie wodzowi. „Dali się przekupić za 500 plus. Nienawidzą wszystkiego, co inne. Są beznadziejnymi kołtunami”. Bardzo wygodnie jest myśleć o wyborcach PiS za pomocą kilku prostych regułek. Bo przyjęcie takiego rozumowania zwalnia z odpowiedzialności komunikowania się z nimi. Wszystkie propozycje, aby to zrobić, są zbywane ironicznym uśmiechem oraz opowieściami o twardym elektoracie otumanianym przez Kaczyńskiego.
A co gdyby przyjąć „śmiałe” założenie, że wyborcy PiS są różni? Jedni głosują na nich, bo odpowiada im ksenofobiczne przesłanie Kaczyńskiego, inni, bo nienawidzą Platformy Obywatelskiej i Tomasza Lisa, jeszcze inni, bo dojrzeli w Prawie i Sprawiedliwości szansę na poprawę własnego losu. Zgoda na to ostatnie może być szczególnie trudna, bo wymagałaby przyznania, że polska transformacja, oprócz sukcesów, miała też znaczące porażki, a decyzje niektórych wyborców PiS są racjonalne. Ale podobno stawką jest demokracja i przyszłość Polski, więc chyba warto się przemóc? Idąc dalej tym tropem: co, gdyby zamiast przekonywać po raz tysięczny ludzi dawno już przekonanych, spróbować nawiązać kontakt zarówno z niektórymi wyborcami PiS, jak i osobami zazwyczaj niechodzącymi na wybory? Słowem, zróżnicować przekaz. I najśmielsza propozycja: co, gdyby zamiast antykaczyzmu zaproponować Polkom i Polakom jakiś program?
Prawda jest taka, że jak dotąd o swojej wizji Polski najwięcej mówią małe lewicowe ugrupowania pozaparlamentarne: Razem i Zieloni. Natomiast opozycja parlamentarna, a za nią niestety duża część mediów, jest skupiona niemal wyłącznie na przesłaniu antypisowskim. I z mieszanką zdziwienia oraz irytacji obserwuje lewicę, która chce przedstawiać własną wizję Polski zamiast ograniczyć się do okrzyków „Precz z dyktaturą”. Jasne, prezentowanie programu komplikuje wizję zjednoczonej opozycji. Bo nagle okazuje się, że ta ma jednak zupełnie inne pomysły na Polskę popisowską. Ale jeśli tylko przestawimy się z konwencji wojennego science fiction na konwencję polityczną, nie znajdziemy w tym ani nic dziwnego, ani niepokojącego. Tak właśnie wygląda polityka w demokratycznym kraju.
Opowieść o potrzebie zjednoczenia przeciwko Kaczyńskiemu trwa już od dwóch lat, mniej więcej od powstania Komitetu Obrony Demokracji. Nie zmieniła absolutnie nic w układzie sił. Wystarczy spojrzeć na sondaże, aby się o tym przekonać. Może nadszedł w końcu czas, aby zaryzykować hipotezę, że jest nieskuteczna, i spróbować czegoś innego? Zamiast publikować kolejny artykuł o potencjalnym liderze opozycji, zacząć pisać o pomysłach tejże na politykę socjalną? Zamiast konsekwentnie promować w telewizji Romana Giertycha i inne gwiazdy przeszłości, zacząć zapraszać regularnie młode polityczki: od Agnieszki Dziemianowicz-Bąk z Razem, po Weronikę Paszewską z Akcji Demokracja? Zamiast wyśmiewać się z „naiwnych lewicowych dzieciaków”, wysłuchać, co mają do powiedzenia o Polsce? Zważywszy na to, jak bardzo zawodzi obecna strategia, opozycja ma niewiele do stracenia.