Znów nam się Rzeczpospolita rozwaliła jak domek z kart. Tym razem trzecia. W przeciwieństwie do drugiej nawet nie musieli zabierać się do niej sąsiedzi. III RP zbudowano na takich fundamentach, że krach był po prostu nieuchronny.
Kiedy przez ostatnie dni narastała fala protestów przeciwko wysadzeniu w powietrze Krajowej Rady Sądownictwa oraz Sądu Najwyższego (dlaczego PiS nazywa to reformą?), uderzało to, jak bardzo są bezradne elity do niedawna rządzące Polską. Bezradne i samotne. Wprawdzie udało się wyprowadzić na ulice miast sporo ludzi zaniepokojonych rozwojem sytuacji, lecz na spotkania z Williamem i Kate, brytyjską parą książęcą, która w tych samych dniach gościła w Polsce, przychodziły większe tłumy.
Suweren, choć nie lubi awantur i nie marzy mu się dyktatura PiS, nie poparł dyżurnych autorytetów. Być może dlatego, że same zdyskredytowały się dużo wcześniej. Kiedy Adam Michnik grzmi z trybuny, że wszyscy próbujący narzucić Polsce dyktaturę zostaną rozliczeni, najżyczliwszą na to reakcją pozostaje chichot. Choć śmiać się nie ma z czego, bo do rozliczania dyktatury pretendują ci, co mieli obowiązek sprawiedliwego osądzenia czynów Jaruzelskiego, Kiszczaka czy Urbana. Osób ponoszących polityczną odpowiedzialność za reżim, który nawet w latach liberalizacji, choćby za Gierka, miał na sumieniu kilkaset zamordowanych osób i zniszczenie życia dziesiątkom tysięcy.
Jeśli „autorytety moralne” mają na myśli takie rozliczanie, to kierownictwo PiS powinno oszaleć z radości. Członków partii, tak jak dawnych komunistów, czekają w przyszłości kariery medialne, milionowe majątki, luksusowe życie i wygodne emerytury. Aż dziw bierze, że nikt wcześniej nie próbował wprowadzić w III RP krwawej dyktatury, bo późniejsze bycie rozliczanym naprawdę się opłaca.
Tyle że Jarosław Kaczyński nie będzie miał tego szczęścia, bo jego starania nie wiodą w stronę dyktatury, lecz kupy gruzów. Jeśli reforma KRS i SN przebiegnie tak jak Trybunału Konstytucyjnego, to podstawowe organy wymiaru sprawiedliwości ulegną delegitymizacji. Tak jak to się stało w przypadku TK. A Prawo i Sprawiedliwość, po wprowadzeniu do ustaw poprawek prezydenta Andrzeja Dudy, nawet nie będzie w stanie obsadzić tych instytucji wiernymi nominatami. Wielka awantura przyniesie mizerne profity polityczne. Praca sądów w niczym nie zostanie usprawniona, wymiana kadrowa zawiśnie w powietrzu, ale za to wyborcy będą kojarzyć, że gdy zapadnie niesprawiedliwy wyrok, odpowiedzialność ponoszą „pisowskie sądy”. Po czym, gdy w końcu PiS straci władzę, następcy będą czuli, iż mają mandat do rozprawienia się z tymi upolitycznionymi instytucjami. Oczywiście, by obsadzić je po kolejnej reformie swoimi nominatami – miernymi, ale wiernymi.
Tak będzie rosnąć kamieni kupa, na szycie której Kaczyński będzie mógł co najwyżej zatknąć karteczkę z napisem „Brat pomszczony”. Po czym rodząca się rzekomo IV RP wywali się jak domek z kart.
Niestety przy okazji zapłacą za to wszyscy jej mieszkańcy. Wojny na górze mają już taki urok, że płacą za nie ci, co są na dole. Dlatego trzeba w końcu zacząć rozmawiać o budowie fundamentów państwa. A są nimi zasady, czyli coś w Polsce tak abstrakcyjnego, że chcąc zrozumieć, o co chodzi, warto sięgnąć po materiał pomocniczy z innego obszaru kulturowego.
Takowym może być, kręcony po części we Wrocławiu, film Stevena Spielberga „Most szpiegów”. Uchodzący za lewaka (wedle amerykańskich standardów) reżyser nakręcił kolejny krytyczny film o swoim kraju, który tak naprawdę jest gloryfikacją fundamentów amerykańskiego państwa. Grany przez Toma Hanksa prawnik James B. Donovan podejmuje się obrony sowieckiego szpiega Rudolfa Abela (ekranizowana historia rzeczywiście wydarzyła się na przełomie lat 50. i 60.) Donovan nie robi tego z przekonania, bo wina Abela jest bezsporna, lecz w imię zasad. Ponieważ wierzy, że one – oraz prawo – obowiązują wszystkich i muszą być respektowane. Z racji przekonań, a także uporu, ryzykuje wszystko, co wartościowe w swoim życiu. Na koniec okazuje się, że miał rację, bo gdyby złamano prawo i zasady, konsekwencje tego byłyby katastrofalne dla amerykańskiej polityki.
Film Spielberga emanuje typową dla Amerykanów wiarą w reguły nieodzowne do porządkowania życia publicznego. Kluczową sceną jest rozmowa Donovana z agentem CIA Hoffmanem, który chce zmusić adwokata, by zdradził klienta. „Pan ma niemieckie nazwisko, ja noszę irlandzkie. Stamtąd pochodzili moi rodzice. Ja jestem Irlandczykiem, a pan Niemcem. Ale co czyni nas Amerykanami? – pyta Donovan oponenta. – Tylko jedno. Nasz kodeks zwany »Konstytucją«. Właśnie to, że go uznajemy, czyni nas Amerykanami. Nie gadaj, Hoffman, że nie istnieje, i nie potakuj, ty s...u”. Ta konstytucja stanowi, że każdy ma prawo do sprawiedliwego procesu, więc tak być musi.
I to jest źródło naszych nieszczęść. Polska ma konstytucję; książeczka, o której wspominał Jarosław Kaczyński, nie nosi śladów używania, bo mało kto do niej zaglądał. Przypomniano sobie o jej istnieniu dopiero wtedy, kiedy PiS zabrał się do Trybunału Konstytucyjnego. Przy czym nie wiadomo, po co w ogóle zabierał się do TK, zamiast wzorem poprzedników ignorować jego orzeczenia i stopniowo obsadzać swoimi ludźmi. Widać nikt z kierownictwa partii nie zadał sobie trudu, by zajrzeć do raportu Piotra Radziewicza, sporządzonego w ramach projektu badawczego sfinansowanego przez Fundację im. Stefana Batorego. Dotyczył on wykonania 173 orzeczeń TK podjętych między 19 października 2005 r. a 31 grudnia 2008 r. Otóż wykonano ich aż 53 proc. Reszty się nie dało lub nie chciało, bo i po co skazywać się na niewygody? Tyle że wśród prominentnych działaczy PO nikt nie miał tyle radosnej chęci zabłyśnięcia w mediach co poseł Marek Suski, który na namolne przypominanie dziennikarki TVN24, że przecież w kraju obowiązuje konstytucja, oznajmił: „To pani tak twierdzi”. Co jest szczerą prawdą, bo w III RP konstytucja obowiązywała wtedy, gdy rządzącym było to na rękę. Jednak w przeciwieństwie do działaczy PiS politycy SLD czy PO nie afiszowali się z tym w telewizji.
Skoro konstytucją, kluczowym składnikiem fundamentów państwa, mało kto się przejmował, to z resztą nie mogło być lepiej. Co stwarzało wielkie możliwości działania najbardziej bezwzględnym oraz przebojowym sitwom. To, ile warte są polskie prawo oraz aparat sprawiedliwości, najlepiej pokazuje warszawska reprywatyzacja. Wielki skok na kasę w majestacie prawa, który zniszczył życie 40 tys. lokatorom. To tyle w kwestii fundamentów i zasad obowiązujących w Rzeczpospolitej.
Końcowym efektem tego stanu rzeczy stał się wykwit w postaci rządów PiS. Wedle ambicji prezesa Kaczyńskiego miały one być początkiem IV RP, lecz wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że doświadczymy jedynie agonii III RP. I nic więcej.
Stanie się tak z bardzo prostego powodu. Fundamentem nowego państwa jest zdanie prezesa. Wszystkie inne zasady czy reguły są płynne i do używania wedle partyjnych potrzeb. Niczego stałego, co mogłoby dać oparcie zwykłemu obywatelowi. O poczuciu bezpieczeństwa nie wspominając. W Polsce Prawo i Sprawiedliwość może zdobyć ogromną władzę, lecz wszystko rozpadnie się jak domek z kart, gdy tylko wódz nie będzie miał dość sił, by trzymać za twarz podwładnych. Dlatego już teraz należy zacząć stawiać pytanie: co po PiS? A przede wszystkim jak zbudować państwo mające stabilne fundamenty, w którym będzie obowiązywało choć kilka niezmiennych reguł dla wszystkich.
Trudno podejrzewać, by takie cele przyświecały Andrzejowi Dudzie, kiedy rzucił pomysł referendum konstytucyjnego, chcąc przypomnieć wyborcom, że Polska ma prezydenta. Jednak faktycznie, po obecnej dewastacji należałoby zacząć od stworzenia nowej ustawy zasadniczej. Po czym obudować ją instytucjami zdolnymi egzekwować wykonywanie zapisanych w niej reguł, bez żadnych wyjątków. To byłoby dobrym początkiem.
Magazyn 21.07.17 / Dziennik Gazeta Prawna
Niezbadane wyroki opatrzności sprawiły, że dziś wszystkie potrzebne atuty, by zainicjować budowę nowoczesnego i demokratycznego państwa, posiada prezydent. Jego polityczny promotor jest właśnie na etapie zakiwania się na śmierć (co Kaczyńskiemu zawsze najlepiej w życiu wychodziło), z kolei obóz liberalny ma takich liderów (także moralnych), że jedynie strach przed „Kaczorem – dyktatorem” sprawia, iż jeszcze ktokolwiek, poza krewnymi, chce na nich głosować. Coraz bardziej tym przytłoczony, neutralny w swojej większości suweren znów tęskni za świętym spokojem. Takim, by móc bez szkodliwych dla żołądka wzburzeń nerwowych konsumować gospodarczą prosperity. Dysponując jedynie wetem, Duda ma w obecnej sytuacji możność wymuszenia na macierzystej partii, co zechce. Uczynienie z PiS prezydenckiego zakładnika stało się sprawą banalnie prostą.
Prawo i Sprawiedliwość nie ma w praktyce możności obalenia prezydenckiego weta. Choć może oczywiście uciec do przodu przez doprowadzenie do przedterminowych wyborów. Tyle że wówczas wystarczy, żeby prezydent stworzył własną partię i żegnaj, większości parlamentarna. Duda może bez oporów żądać uchwalania jego ustaw, nominowania na stanowiska w kluczowych resortach jego ministrów, a w razie oporu tresować macierzystą partię wetami. Fakt, że twardy elektorat PiS zawyłby ze zgrozy i wściekłości.
Jednak już partyjny aparat wie, że Kaczyński dobiega siedemdziesiątki, a otacza go wianuszek zer, które w polityce nie przetrwają bez niego nawet miesiąca. Nie ma następcy dającego gwarancję bezpieczeństwa za kilka lat. Opozycja zaś dyszy żądzą zemsty za to, jak ją przeczołgano. Choć i tak najważniejszy jest tu suweren. A ten jak zawsze najbardziej potrzebuje poczucia bezpieczeństwa oraz nadziei na lepszą przyszłość. Co mógłby mu gwarantować zdecydowany w działaniach prezydent.
W tej całej układance najlepsze jest to, że realną władzę Andrzej Duda mógłby przejąć w imię zasad. Wymuszając na rozedrganej klasie politycznej ich przestrzeganie. Niestety postaje jeden szkopuł tyczący się tej szalonej wizji. Ów prezydent musiałby chcieć i potrafić być prezydentem.
PiS może zdobyć ogromną władzę, lecz wszystko rozpadnie się jak domek z kart, gdy tylko prezes nie będzie miał dość sił, by trzymać za twarz podwładnych. Dlatego już teraz należy zacząć stawiać pytanie: co po PiS? A przede wszystkim jak zbudować państwo mające stabilne fundamenty, w którym będzie obowiązywało choć kilka niezmiennych reguł dla wszystkich