Wciąż więcej dzieli, niż łączy Waszyngton i Pekin, ale po objęciu władzy Donald Trump złagodził antychińską retorykę.
Chiny są dla USA kluczowym partnerem / Dziennik Gazeta Prawna
Donald Trump podczas kampanii wyborczej obwiniał Chiny, na równi z Meksykiem, za większość problemów Ameryki. Dziś będzie miał pierwszą okazję, by osobiście porozmawiać o tym z Xi Jinpingiem w swoim prywatnym ośrodku golfowym na Florydzie. W przededniu dwudniowego spotkania przywódców obu państw więcej jest spraw, które ich dzielą, niż łączą, choć zarazem widać wolę znalezienia wspólnego mianownika. Lista punktów spornych jest długa:

wysuwane przez Trumpa zarzuty zaniżania przez Pekin kursu juana, by poprawiać konkurencyjność swojego eksportu; wstawianie barier dla amerykańskich produktów, czego efektem jest potężny deficyt Stanów Zjednoczonych w handlu z Chinami; pomysły na utemperowanie reżimu Kim Dzong Una w Korei Północnej; bezpieczeństwo na Morzu Południowochińskim, gdzie Pekin buduje sztuczne wyspy; chińskie spory terytorialne z Japonią, którą USA są zobowiązane bronić; szpiegostwo przemysłowe i nieprzestrzeganie przez Pekin zasad własności intelektualnej; łamanie praw człowieka w Chinach.

Do tego dochodzą odmienne temperamenty oraz doświadczenie obu polityków. To, co ich łączy – retoryka nawiązująca do przywracania swoim krajom wielkości – nie ułatwi porozumienia.
Wszystkich z wymienionych kwestii spornych zapewne przywódcy nie zdążą poruszyć. Biały Dom zapowiada wprawdzie, że prawa człowieka na świecie pozostaną w centrum jego polityki zagranicznej, ale Trump na razie nie dał żadnego sygnału, by faktycznie tak miało być – zwłaszcza w odniesieniu do Chin. Z jego ostatnich wypowiedzi można wywnioskować, że priorytetem podczas spotkania z Xi Jinpingiem będą dwie sprawy – gospodarka oraz Korea Północna.
„Spotkanie z Chinami będzie bardzo trudne, bo nie możemy dłużej mieć takiego dużego deficytu handlowego” – napisał w zeszłym tygodniu Trump na Twitterze. W kwestii północnokoreańskiej przedstawiciele amerykańskiej administracji coraz bardziej otwarcie wyrażają irytację rakietowymi testami Pjongjangu, które uważają obecnie za największe zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju, i przyznają, że rozważane są wszystkie opcje.
Trump chciałby, żeby Pekin wykorzystał gospodarcze środki nacisku i zmusił Kim Dzong Una do bardziej przewidywalnego zachowania, a najlepiej do zrezygnowania z broni jądrowej.
Dla Korei Północnej Chiny są najważniejszym partnerem handlowym (odpowiadają za ok. 90 proc. handlu zagranicznego) i głównym odbiorcą węgla, którego sprzedaż stanowi podstawowe źródło dochodów reżimu. – Jeśli Chiny nie rozwiążą problemu, my to zrobimy – zadeklarował Trump w rozmowie z „Financial Timesem”.
Dla Xi Jinpinga trzy kluczowe kwestie, które chciałby załatwić z Trumpem, to:

uznanie „polityki jednych Chin”, czyli uznanie ich zwierzchności nad Tajwanem; prezydent USA już kiedyś to zrobił podczas rozmowy telefonicznej z Xi; symboliczne zaakceptowanie, że Chiny również są światowym mocarstwem; obietnica, że Waszyngton powstrzyma się od jednostronnych działań, które mogłyby doprowadzić do wojny handlowej między obu państwami.

Władze w Pekinie niepokoi nieprzewidywalność zachowań Trumpa. Obawiają się, by nie postawił Xi Jinpinga w kłopotliwej sytuacji, jak Angeli Merkel (unikał podania jej ręki) czy premiera Australii Malcolma Turnbulla (odłożył słuchawkę w czasie rozmowy telefonicznej). W Chinach takie gesty postrzegane są jako utrata twarzy.
Wbrew retoryce Trumpa z okresu kampanii wyborczej teraz może być łatwiej o porozumienie w niektórych sprawach. Za złagodzenie stanowiska Waszyngtonu odpowiada Jared Kushner, zięć prezydenta i jeden z jego głównych doradców, który utrzymuje dobre kontrakty z chińskim ambasadorem w USA. Najwyraźniej rozumie on, że nałożenie 45-procentowych ceł na import nie rozwiąże problemów amerykańskich przedsiębiorstw.
– Komunikacja z Kushnerem przebiega sprawnie. Jest kluczowym członkiem zespołu Trumpa i ma bardziej pragmatyczny stosunek do Chin – mówi dziennikowi „South China Morning Post” Wu Xinbo, dyrektor studiów amerykańskich na uniwersytecie w Fudan.
Dla Chińczyków dobrym sposobem na ugłaskanie nowej administracji mogłaby być jakaś inwestycja w USA, która przyczyniłaby się do powstania nowych miejsc pracy.
Dla amerykańskiego prezydenta priorytetem jest infrastruktura. Zapowiedział przeznaczenie biliona dolarów na jej modernizację. Największy chiński producent sprzętu kolejowego CRRC podpisał w zeszłym tygodniu kontrakt o wartości 650 mln dol. na dostawę wagonów dla metra w Los Angeles, które będą produkowane w Massachusetts. Tego typu inwestycje przeczą tezie – wygłoszonej niedawno przez Trumpa – że Chińczycy jedynie niszczą amerykańskie miejsca pracy. Miniony rok był pierwszym w historii, w którym to Chińczycy wydali więcej u Amerykanów niż odwrotnie.
Od początku tego stulecia zainwestowali w USA 109 mld dol. i zatrudniają obecnie 140 tys. osób. Wydaje się, że jeśli nie Trump osobiście, to przynajmniej jego otoczenie dostrzega, iż rzeczywistość gospodarcza jest bardziej skomplikowana i wywoływanie wojny hand- lowej nie jest dobrym pomysłem.
Trudno natomiast powiedzieć, czy w kwestii Korei Północnej Trump i Xi Jinping dojdą do jakiegoś porozumienia. Nieprzewidywalność Pjongjangu nie jest na rękę Pekinowi, ale ewentualny upadek tamtejszego reżimu jeszcze bardziej. Na pewno Chiny nie będą chciały pozwolić, by Amerykanie na własną rękę próbowali rozwiązać problem Kim Dzong Una. Chyba że obiecają coś w zamian, np. przestaną mówić o zbyt tanim juanie czy grozić wprowadzeniem ceł importowych.
Współpraca: Łukasz Wilkowicz