Wysunięcie przez nasz rząd kandydatury Jacka Saryusz-Wolskiego na szefa RE to element wewnątrzpolskiej walki politycznej - mówi PAP dr Agnieszka Łada, ekspertka ds. europejskich. Z kolei dr hab. Tomasz Grosse wskazuje, że może to być sposób na pokazanie polskiej wizji UE.

Eksperci, z którymi rozmawiała PAP, zgadzają się jednocześnie, że Saryusz-Wolski raczej nie ma szans na uzyskanie stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej.

Zdaniem Łady, która kieruje programem europejskim Instytutu Spraw Publicznych, głównym celem zgłoszenia przez rząd Beaty Szydło kandydatury Saryusz-Wolskiego jest najprawdopodobniej uderzenie w kandydaturę Donalda Tuska, co związane jest z porachunkami w polityce wewnętrznej. Zgoda Saryusz-Wolskiego na przyjęcie oferty rządu Szydło wynika z kolei - według ekspertki - z jego "prywatnej analizy korzyści".

"Zaskakuje mnie, że tak wytrawny europejski polityk wchodzi w takie targi, będąc doskonale zorientowany, jak działają unijne instytucje i na co w związku z tym może liczyć. Wydaje mi się, że stać za tym muszą jakieś prywatne powody związane z tym, że chce jeszcze osiągnąć coś, co obiecało mu PiS" - oceniła.

Natomiast Grosse, ekspert ds. europejskich związany z Instytutem Sobieskiego oraz Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego, pytany o to, jakie motywacje mogły stać za decyzją rządu o zgłoszeniu kandydatury Saryusz-Wolskiego, zwrócił uwagę, że wybór przewodniczącego Rady Europejskiej jest dla Polski okazją, aby pokazać swoją wizję przyszłości integracji europejskiej.

"To nie jest tylko konflikt personalny, ale też część bardzo ważnej dyskusji o przyszłości UE. Jesteśmy w tej chwili pomiędzy kolejnymi szczytami, które tego dotyczą. Polski rząd nie tylko mówi, czy lubi Donalda Tuska, czy ten kandydat jest dobry, czy niedobry, ale dodatkowo odczytuję to jako pewnego rodzaju konfrontację różnych wizji przyszłości integracji europejskiej, w szczególności, jak stanowiska w UE mają korespondować z polityką krajową i z rolą państw członkowskich Unii" - mówił Grosse.

W ramach wizji polskiego rządu - dodał - "osoby piastujące stanowiska w Unii nie są tylko przedstawicielami UE, ale mają w dużym stopniu kooperować z władzami narodowymi, są przedstawicielami władz narodowych przy instytucjach europejskich".

"Powołanie własnego przedstawiciela, który będzie korespondował z linią polityczną obecnego polskiego rządu, na funkcję przewodniczącego Rady Europejskiej jest konsekwencją tej wizji funkcjonowania UE i ma przełamać to, co nie jest zgodne z tą logiką, czyli Donalda Tuska, który wywodzi się z poprzedniego rządu i ma zupełnie inne podejście do integracji europejskiej i jej przyszłości" - przekonywał ekspert.

Jak dodał, wizja rządu jest "dość odległa" od tej podzielanej przez "przynajmniej większość elit europejskich". "Oficjalnie - czy o stanowisku komisarza, czy przewodniczącego Komisji, czy funkcjach w PE, czy gdzie indziej - mówi się, że to są przedstawiciele UE, a nie państw członkowskich. W ramach tej wizji oczywiście Donald Tusk nie jest przedstawicielem polskiego rządu, nie jest również instrumentem wpływu na UE ze strony aktualnych polskich władz" - mówił Grosse.

"Pytanie jest takie: czy rząd ma prawo proponować wizję polityczną, nawet jeśli ona jest niepopularna albo w obecnej sytuacji ma niewielkie szanse być przeprowadzona? Czy też ma chować głowę w piasek, udawać, że kryzysu w Europie nie ma i w związku z tym nie próbować przedstawiać pewnej odważnej, acz być może - póki co - mało popularnej wizji, jak te kryzysy i te problemy powinny być rozwiązane?" - zaznaczył ekspert ds. europejskich.

"Ja myślę, że jednak, mimo wszystko, szczególnie, że jesteśmy na etapie dyskusji, prawo do formułowania pewnej wizji chyba polski rząd ma" - dodał.

Oboje eksperci zgodzili się jednocześnie, że Saryusz-Wolski najprawdopodobniej nie zostanie szefem Rady Europejskiej.

"W obecnej sytuacji w UE po stronie państw członkowskich panuje nastawienie: +nie róbmy sobie dodatkowych problemów+, czyli nie szukajmy sobie teraz kandydata, skoro ten, który jest, nam nie przeszkadza, jest do zaakceptowania przez wszystkich" - podkreśliła Łada. Zwróciła też uwagę, że do sukcesu kandydatury niezbędna jest akceptacja ze strony największych państw członkowskich, takich jak Niemcy i Francja - m.in. tradycyjnie, choć i ze względu na wymóg uzyskania przez zwycięzcę większości kwalifikowanej.

"Wbrew temu, co mówi polski rząd, to nie jest tak, że kraje członkowskie Unii chcą coś robić na złość Polsce, albo wtrącać w polskie sprawy. Wręcz przeciwnie - są poirytowane, że muszą się tym zajmować, ale polski rząd sam sobie osłabia propozycję takimi zagraniami, bo w UE nie jest przyjęte, żeby tak nagle wychodzić z kandydaturą, tak mało i późno konsultowaną" - dodała.

Zwróciła uwagę, że do porozumienia w sprawie wyboru przewodniczącego Rady Europejskiej nie doszła nawet Grupa Wyszehradzka. "Czyli nawet w takim najbliższym gronie, o którym Polska mówi, że ściśle współpracuje i w którym prowadzi się częste konsultacje, jak się okazało nie było wspólnego stanowiska (...), co też już pokazuje, że ta pozycja wyjściowa polskiego rządu z jego kandydaturą jest naprawdę bardzo słaba" - zaznaczyła Łada.

Pytana, czy tych słabości nie da się "nadrobić" dzięki osobistej rozpoznawalności i szacunku, jakimi cieszy się w Brukseli Saryusz-Wolski, powiedziała, że choć słuszne jest założenie, iż "jest on osobą, z której zdaniem bardzo się liczą w całej UE, że to nie jest nazwisko, które trzeba dopiero reklamować", to "styl wprowadzenia tego nazwiska do gry może dziwić".

O tym, iż Jacek Saryusz-Wolski "nie będzie mocnym kandydatem, mającym duże szanse zwycięstwa" przekonany jest również Grosse. "Raczej wszyscy - włącznie z rządem Beaty Szydło, który wysunął jego kandydaturę - zdają sobie sprawę z tego, że szansa na to, żeby zrealizować ten konkretny pomysł polityczny i wprowadzić Saryusz-Wolskiego na przewodniczącego RE jest niewielki" - powiedział PAP.

Ekspert zastrzegł, że kandydaturze Saryusz-Wolskiego "w sensie personalnym nic nie można zarzucić". Jest on - jego zdaniem - "wytrawnym politykiem, bardzo doświadczonym, bardzo dobrze znającym się na sprawach europejskich i bardzo dobrze znanym również".

Przyczyną słabości kandydatury Saryusz-Wolskiego jest w pierwszym rzędzie niska pozycja polskiego rządu w UE - ocenił Grosse. "Jeżeli tutaj jest pewnego rodzaju problem, to jest to fakt, że zgłasza go ta, a nie inna partia, ten a nie inny rząd, który już takiej silnej pozycji wewnątrz i Rady Europejskiej, i wewnątrz Parlamentu Europejskiego nie ma" - mówił.

W związku z tym - według eksperta - trudno na tym etapie przesądzić, czy kandydatura Saryusz-Wolskiego zaszkodzi Donaldowi Tuskowi, czy raczej mu wręcz pomoże. "Donald Tusk jest wciąż mocnym, najmocniejszym kandydatem w tej rozgrywce. I teraz pytanie: czy ta demonstracja niechęci ze strony obecnego polskiego rządu, który ma jednak niskie stosunkowo notowania, póki co, wśród pozostałych państw członkowskich, raczej zaszkodzi Tuskowi, czy mu pomoże? Sądzę, że paradoksalnie może mu pomóc bardziej niż przeszkodzić" - uznał Grosse.

Łada uważa z kolei, że jeśli zgłoszeniu kandydatury b. europosła PO przyświecała chęć niedopuszczenia do przedłużenia kadencji Tuskowi, to działanie owo może się okazać skuteczne. Przypomniała, że gdyby nie wysunięcie kandydatury Saryusz-Wolskiego, Tusk byłby jedynym kandydatem na stanowisko przewodniczącego Rady i zostałby wybrany.

"Natomiast w momencie, kiedy polski rząd wszedł - bardzo późno, bo trzeba też pamiętać, że to jest tydzień przed szczytem, gdzie ma zapaść decyzja, to jest bardzo późno jak na warunki unijne - z nową kandydaturą, to wydaje mi się, że taka pewność, że będzie się popierało Tuska została zachwiana. Zwłaszcza niektóre kraje członkowskie nie będą chciały brać udziału w sporze polsko-polskim, nie będą chciały w jakiś sposób symbolicznie nawet przeciwstawić się polskiemu rządowi" - stwierdziła.

Pytana, czy wystawienie kandydatury Saryusz-Wolskiego może mieć na celu doprowadzenie do zwycięstwa jakiegoś innego, trzeciego kandydata, wynegocjowanego np. z socjaldemokratami, Łada oceniła ten scenariusz jako hipotetycznie możliwy, ale mało prawdopodobny. "Nie słyszałam nigdy, żeby PiS miał z socjalistami europejskimi jakieś bliższe kontakty, które umożliwiałyby zawarcie tego typu porozumienia; nikt o tym w kręgach eksperckich nie słyszał, więc wątpię" - wskazała.

Przyznała jednocześnie, że pośrednio polski rząd umożliwił "szeroko pojętym socjaldemokratom", którzy uważają, że "za dużo prestiżowych, ważnych stanowisk (w Europie) jest w rękach chadeków", wysunięcie własnej kandydatury. "Utworzono im szansę, zaburzono coś w tym systemie: skoro i tak już jest problem, to wydaje mi się, że socjaldemokraci mogą się teraz dogadać i na szybko wysunąć jakąś kandydaturę" - powiedziała ekspertka.