Hindusi obchodzą na przełomie lutego i marca wielkie święto boga Śiwy - Mahaśiwaratri. W Nepalu, gdzie hinduizm wyznaje 80 proc. mieszkańców, świątynie w Paśupatinath odwiedzi ponad milion pielgrzymów i tysiące ascetów. Wieczorem króluje alkohol i haszysz.

Gęsty tłum tańczących ludzi na chwilę rozrzedza się i Sushil Manandhar, trzydziestolatek z Katmandu, rozpoznaje swojego guru. Demarugu Baba siedzi razem z innymi sadhu, wędrownymi ascetami, wokół ogniska na platformie z widokiem na świątynię w Paśupatinath w zespole miejskim Katmandu. Takich ognisk są już tysiące, swąd palonego drzewa zatyka płuca.

Demarugu, jak przystało na czarnego ascetę, który żywi się padliną i ludzkimi szczątkami, ubrany jest na czarno.

Dla wyznawców Śiwy jest to najważniejsze święto w roku, obchodzone co roku na przełomie lutego i marca, tuż przed nowiem księżyca. Pości się wtedy cały dzień, modli, recytuje odpowiednie mantry i trwa na czuwaniu aż do świtu.

„Wreszcie dotarłeś!” - uśmiecha się Demarugu na widok ucznia. Chociaż stara się, żeby nie dać nic po sobie poznać, trzyma się prosto i dostojnie, to widać już przekrwione oczy. „Jeszcze cała noc czuwania, tańczenia i wielbienia Śiwy, siadaj z nami” - zachęca. Asceta siedzący obok częstuje papierosem wypełnionym haszyszem.

Podczas Mahaśiwaratri nad ghaty - stopnie schodzące ku rzece, gdzie stoją też stosy pogrzebowe - przybywa ponad milion pielgrzymów. „To jest jak festiwal rockowy” - emocjonuje się Sushil. „Na to święto z całej Azji, z Indii, nawet ze świętego Waranasi przyjeżdżają najsłynniejsi asceci” - zapewnia.

W tym roku ma być 4 tys. wędrownych mędrców. Niektórzy chodzą nago i ciało pokrywają popiołem. Ma być odporne na zimno, wciąż dotkliwe w nocy o tej porze roku. Inni przekłuwają szpikulcami lub obciążają kamieniami genitalia. Mają być odporne na cielesne żądze. Wszystko po to, by skupić się wyłącznie na medytacji, studiowaniu świętych tekstów i poszukiwaniu boga Śiwy.

„Haszysz też w tym pomaga. Śiwa palił haszysz, my idziemy jego drogą” - tłumaczy Demarugu Baba. „Mój obrządek nazywa się agori. Żywimy się padliną z szacunku dla żyjących zwierząt” - tłumaczy przy tym, że jest to jedna ze ścieżek dotarcia do prawdy, do Boga. Ale nie jedyna. Jest jednym z bardziej poważanych ascetów, ma oddane grono uczniów i wbrew pozorom na co dzień jest całkiem wesoły, lubi żartować.

„Niestety, w Paśupatinath pozostało niewielu prawdziwych ascetów” - profesor Govinda Tandom, jeden z członków komitetu zarządzającego kompleksem świątynnym, kręci głową. „A na to wspaniałe święto przybywa teraz wielu lipnych ascetów. Ci najwięksi niestety przestali tu przyjeżdżać” - wskazuje na fantazyjnie umalowanych ascetów, którzy sprzedają haszysz turystom i młodym Nepalczykom.

„W tym święcie nie chodzi o to, żeby się upić i napalić. Podczas tego święta powinniśmy głęboko przeżywać wiarę poprzez medytację i introspekcję. A taniec i nawet haszysz, odpowiednio traktowany może być pomocnym narzędziem” - tłumaczy zasępiony. Tandon jest religioznawcą i wykłada na lokalnym uniwersytecie. Paśupatinath jest całym jego życiem.

Kompleks świątynny położony nad brzegami rzeki Bagmati, przytulony do wzgórza pełnego dzikich zwierząt, to jedna z 12 najważniejszych świątyń (mandirów) w całym hinduizmie. Szczególnie ważna dla wyznawców boga Śiwy czczonego w formie Paśiupatiego - Ojca czy też Pana Zwierząt. Jego świątynia, pokryta złoconym dachem, wpisana jest na listę dziedzictwa kultury UNESCO.

„Dla niektórych, mniej świadomych znaczenia święta, podczas którego pokonujemy ciemność i ignorancję, to tylko dobra zabawa, sposób na rozładowanie emocji. Przekroczenie tabu w konserwatywnym społeczeństwie” - tłumaczy Yom Hampu, antropolog kultury z Katmandu.

„Oczywiście w domu przed rodzicami nie mogę pojawić się nagle z haszyszem, nawet picie alkoholu i palenie tytoniu nie jest mile widziane” - dodaje Sushil, który mówi, że chociaż przekroczył trzydziestkę, to czuje się w obecności rodziców jak dziecko. „Ale w naszej kulturze nie mamy prawa do sprzeciwu, nie ma żadnej dyskusji z ojcem. On nie pyta nas o zdanie, tylko oznajmia swoją wolę” - wyjaśnia.

Wcześniej w ciągu dnia w Paśupatinath panuje zupełnie inna atmosfera. Ponieważ jest to dzień wolny, przychodzą całe rodziny. Cierpliwie stoją w kolejce do świątyni, żeby złożyć ofiary z mleka i owoców. W zamian otrzymują prasad, błogosławieństwo w formie płatków kwiatów i ryżu.

Do świątyni mają wstęp tylko wyznawcy hinduizmu. Profesor Tandom tłumaczy, że to akurat taki obrządek. Do innych świątyń każdy ma wstęp. Jego zdaniem w Indiach i Nepalu coraz bardziej popularna staje się radykalna odmiana hinduizmu, która zamyka się na obcych, rości sobie prawa do wyłącznej interpretacji wiary i zaczyna stosować prozelityzm wobec wyznawców innych wiar.

„Jest szczególnie popularny wśród młodych ludzi, którzy nie mają ochoty wchodzić w szczegóły hinduizmu, w całe jego bogactwo” - tłumaczy.

Wieczorem w czasie święta nie ma już rodzin. Kompleks świątynny przejmują młodzi mężczyźni. „Nie czułam się tam dobrze. Chłopcy zaczęli zachowywać się agresywnie w stosunku do kobiet. A to przecież takie wspaniałe miejsce i święto. Może to alkohol?” - wspomina Anttu Rantala z Finlandii, która przez kilka lat mieszkała w Katmandu.

„Mahaśiwaratri jest radosnym świętem. Nie powinno być w nim przemocy. Paśiupati, bóg Śiwa, troszczy się o nas i jakakolwiek przemoc, wobec kogokolwiek, jest niedopuszczalna” - zapewnia Demarugu Baba.

Z Katmandu Paweł Skawiński (PAP)