- Ani w krajach arabskich, ani w Afryce w zasadzie nie ma sierot, bo dziećmi zajmuje się dalsza rodzina. Jaka społeczność muzułmańska zgodzi się oddać dzieci, sieroty, w ręce chrześcijańskie? Przecież oni sami uznaliby to za zdradę religii, to byłoby dla nich dziecko stracone - mówi muzyk Dariusz „Maleo” Malejonek .
Słyszałeś apel o przyjęcie dziesięciu sierot?
To straszne, ale w Polsce wszystko jest polityką, nawet to.
Dlaczego?
A o czym ty mówisz? Spytaj Janki Ochojskiej, spytaj każdego, kto tam był. Ani w krajach arabskich, ani w Afryce w zasadzie nie ma sierot, bo dziećmi zajmuje się dalsza rodzina.
Można im pomóc.
Jaka społeczność muzułmańska zgodzi się oddać swoje dzieci, sieroty, w ręce chrześcijańskie? Przecież oni sami uznaliby to za zdradę religii, to byłoby dla nich dziecko stracone!
Papież nic nie rozumie?
Dlaczego?
Bo wzywa do tego, by przyjmować uchodźców.
Robert Mazurek / Dziennik Gazeta Prawna
Nie można nikogo odtrącać i trzeba pomagać, ale tam, na miejscu.
Dlatego nie powinniśmy przyjąć uchodźców?
Ale kogo? Pytam, bo moje rozmowy z ludźmi w Syrii i w Iraku pokazują, że oni nie chcą tu przyjeżdżać. Potrzebują pomocy, to prawda, ale tam, nie tutaj. Nie oczekują luksusów, chcą dachu nad głową, pracy i szkoły dla dzieci. To możliwe do zorganizowania i według wszelkich analiz na miejscu dziesięciokrotnie tańsze niż tutaj.
OK, część nie chce wyjeżdżać, ale ponad milion już trafiło do Europy.
Zrozummy tych ludzi – część z nich wyjeżdża nie dlatego, że chcą łatwego chleba, choć są i tacy, ale dlatego, że nie chcą walczyć w tej wojnie. Że uważają, iż to nie jest ich wojna. Nie są ani po jednej, ani po drugiej stronie. Zwłaszcza tamtejsi chrześcijanie nie mają swojej armii. Tyle że to wciąż mniejszość. Mówimy o pomocy uchodźcom w Europie, a powinniśmy też pamiętać o Syryjczykach w Syrii.
Jak?
Choćby tak, jak w Iraku, gdzie byłem z Kościołem w Potrzebie i widziałem, że 6 tys. rodzin dostało mieszkania. Kiedy przyjechałem, to oddawano kolejne 50 domów i następne 150 rodzin miało gdzie mieszkać. To jest niesamowita pomoc Kościoła, to są fakty.
Po co tam pojechałeś, po co jeździsz do Afryki?
Jak się dostaje coś takiego jak wiara, to nie można milczeć, zachować tego tylko dla siebie. To jak z lekiem na raka – przecież podzieliłbyś się tym z innymi, nie schowałbyś do tylnej kieszeni, by nie dać nikomu. Gdybym teraz nie jeździł po świecie i nie głosił Ewangelii, to wołałoby to o pomstę do nieba.
Wiara nie każe od razu jechać do Aleppo.
Każdy ma swoją drogę, a ta jest moja. Nie chcę udawać bohatera, ja się tam naprawdę bałem. Cała sztuka nie polegała na tym, żeby się temu strachowi nie poddać. Nauczyłem się, że tam, gdzie największe zło, tam też wyzwala się największe dobro. To są sytuacje skrajne, ale to one pozwalają ludziom wydobyć z siebie pokłady niebywałego heroizmu.
Dzięki za taką próbę...
Ludziom się wydawało, że podróż do Aleppo to wyjazd do jakiegoś kręgu piekielnego, że trafiam do centrum zła. Tak, ale ja tam doświadczyłem też niesamowitej eksplozji dobra. Widziałem ludzi całkowicie poświęcających się dla innych. Spotkałem siostrę Urszulę, franciszkankę, której kuchnia polowa wydaje dziennie 10 tys. posiłków! Oczywiście jedzenie trafia do wszystkich potrzebujących bez względu na wyznanie.
Ale to nie była tylko radosna działalność charytatywna.
Nie mogła taka być, skoro spotykałem ludzi, którzy po dwa razy dziennie przechodzili przez aleję snajperów, na której każde pojawienie się mogło skończyć się śmiercią.
To była dziwna wojna, prawda?
Codziennie padały bomby i codziennie ginęli ludzie, całkowicie bezsensownie. Na tym polega terror, że siejesz strach. Wojna, przy całym swoim tragizmie i dramatyzmie, ma jakieś reguły, ma strony, które ją prowadzą. W terrorze tego nie ma, jest bezsensowna śmierć i powszechne przerażenie. Ci rebelianci strzelali na oślep, właśnie po to, by siać strach.
Na początku lat 90. byłem w Tadżykistanie, gdzie wioski były palone, a ludzie mordowani przez mudżahedinów. I nikt nie wiedział, co to za ludzie i o co walczą.
W Syrii było tak samo. Wioski były zdobywane, bo przyjeżdżał jakiś generał i trzeba się było wykazać. Potem się z nich wycofywano i tylko szkoda było tych 50 chłopaków, którzy zginęli bez celu. Syria oducza nas też zero-jedynkowego myślenia o świecie: że jest zły Asad kontra dobra Ameryka. Brutalny paradoks polega na tym, że chrześcijanie, jak wszystkie mniejszości, mogą przetrwać tylko przy Asadzie, który oczywiście z drugiej strony jest zbrodniarzem.
Robimy wszystko, co powinniśmy?
Oczywiście, że nie wszystko, tylko ja nie wierzę, że przyjmowanie uchodźców rozwiąże problemy, raczej stworzy kolejne. Ci ludzie się nie aklimatyzują, są sfrustrowani, mają poczucie porażki. Nie mogą wrócić do siebie, a nikt ich tu nie chce, często nie szukają tu pracy, żyją w gettach. To w ich środowisku działają radykalni imamowie, którzy łowią młodych, piorą im mózgi i wysyłają do walki w strukturach Państwa Islamskiego czy komórkach Al-Kaidy.
Dialog z islamem jest możliwy?
Nie ma czegoś takiego jak islam, jest sto islamów. Nie mówię już nawet o tym, że szyci i sunnici potrafią być dla siebie największymi, śmiertelnymi wrogami.
To prawda, ale chrześcijaństwo także jest podzielone.
Ale się nie mordujemy z tego powodu. U nas sprawa jest prostsza – mamy papieża, katechizm, prawdy wiary są znane, skodyfikowane, a tam? Co imam, to inna wykładnia. Z drugiej strony spotkałem w Syrii bardzo przyjaznych muzułmanów, właściciel knajpy nie chciał od nas pieniędzy za jedzenie, wszyscy nas pozdrawiali. Oni nie chcą tej wojny, wcześniej wszyscy jakoś żyli w zgodzie. Ludzie za tym tęsknią i pytają, jaki był sens tej rewolucji.
Rozmawiam z tobą jak z aktywistą.
Od ponad dziesięciu lat jestem wolontariuszem Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego – Młodzi Światu...
...jako młody honorowy.
Młody duchem. Pomagamy misjonarzom głównie w Afryce, jeździłem tam od lat, ale o mojej działalności stało się głośno teraz, gdy trafiłem do Aleppo.
Ale to nie tylko misje, to także te rozmaite projekty muzyczne.
To się bierze z tego, że ja mam ADHD i nie mogę usiedzieć w miejscu... (śmiech). Mam coś takiego, co każe mi ciągle coś robić, być w ruchu. A jeśli jeszcze mam okazję zrobić coś użytecznego, wartościowego dla ludzi, to tylko się mogę z tego cieszyć.
Muzyki nie rzucasz?
Cały czas gram, wydaję płyty. Jestem chyba jednym z najbardziej zapracowanych muzyków – siedem płyt w dwa lata. Oczywiście w różnych ekipach, różnych składach. Oprócz kolejnych płyt Maleo Reggae Rockers i Izraela kończymy jeszcze dwa projekty nadzwyczajne. Pierwszy to „Nieśmiertelni”, czyli płyta o prześladowaniu chrześcijan, z której cały dochód pójdzie na pomoc dzieciom w Aleppo. Zagrają bardzo różni wykonawcy, choćby Muniek Staszczyk, Sebastian Karpiel-Bułecka, Natalia Niemen czy bracia Golcowie. Jest też kolejny projekt z cyklu „Panny”.
Czekaj, bo ja już się pogubiłem. Zaczęło się od płyty „Morowe panny” z piosenkami z powstania warszawskiego.
Potem były „Panny wyklęte” o żołnierzach wyklętych i dwupłytowe „Panny wygnane” o emigracji. Teraz będą „Panny sprawiedliwe”, piosenki o Polakach ratujących Żydów. Darek Gawin z Muzeum Powstania Warszawskiego powiedział, że zapoczątkowaliśmy oddolny ruch społeczny. Dostajemy filmiki z różnych szkół czy domów kultury w całej Polsce, gdzie dzieciaki śpiewają nasze piosenki. I to bez mediów! To bardzo ważne dla mnie płyty.
Tylko po co je nagrywać, skoro radio ich nie gra?
Ależ gra, ale wyłącznie w rocznice... (śmiech).
W rocznice?
Dzień Żołnierzy Wyklętych, rocznica wybuchu II wojny czy powstania, wtedy coś się pojawi. I tak sobie chodzą od rocznicy do rocznicy, i to jest smutne, bo to nie jest żadna piosenka z akademii ku czci, tu nie ma żadnego patosu. Może ludzie nie są przyzwyczajeni do takiego przekazu?
Nie śpiewacie, że chłopak idzie przez plac Narutowicza z dziewczyną za rękę.
Śpiewamy, ale osadzamy to w scenerii powstania... (śmiech).
Jak nie rock patriotyczny, to chrześcijański.
Dla mnie całe pojęcie „rock chrześcijański” jest absurdalne. Muzyka jest dobra albo nie. To co, teraz będzie fryzjer chrześcijański i kucharz chrześcijański? Zupa może niesmaczna, ale chrześcijańska?
Rozumiem, że nie chcesz, by przekaz usprawiedliwiał marną jakość, ale zostałeś wpisany w ten nurt.
E tam, rock chrześcijański się już dawno skończył, ta szuflada jest już zamknięta. To był szok, że muzycy śpiewają o Bogu, pisali o nas wtedy wszyscy, od pism katolickich po „Nie” Urbana. Poekscytowali się i przeszło. Teraz żadne radio i tak nie gra rocka chrześcijańskiego, no trudno.
Żałujesz, bo to była komercja, skok na kasę? Znasz te oskarżenia.
Na jaką kasę?!
Sprzedajecie płyty, jeździcie na chrześcijańskie festiwale, bogaty proboszcz zaprosi na spotkanie, za które zapłaci w kopercie...
Uwierz mi, że w ten sposób nie zapewniłbym rodzinie bytu, a ja jestem facetem, muszę o tym myśleć. Jasne, że ufam Bogu, wierzę, że nie da mi zginąć, ale muszę dbać o utrzymanie rodziny. I ani rock chrześcijański, ani „Panny wyklęte” nie były pomysłem na zarobienie forsy. Z drugiej strony Polska nie przestaje mnie dziwić, bo z jednej strony 90 proc. Polaków jest ochrzczonych, ale na rozdaniach nagród za płytę czy film roku nikt nie powie „Dziękuję Panu Bogu”, bo to jakaś kruchta. A w Stanach to normalne, oczywiste i nikt się tego nie wstydzi. „God Bless America” powtarzają wszyscy.
Wyobrażasz sobie, że prezydent Duda kończy orędzie słowami „Niech Bóg błogosławi Polsce”?
Oczywiście, że to niemożliwe. Oglądam teraz drugi sezon „Fargo” i tam w tle jest kampania wyborcza, w której kandyduje Reagan powtarzający, że jeśli Ameryka odrzuci Boga, to stanie się pośmiewiskiem świata, i wszędzie wplata cytaty z Biblii. Przecież gdyby u nas pojawił się taki kandydat, to zostałby zabity śmiechem i wdeptany w ziemię. To byłby total!
Ale dlaczego? Partia rządzącą jest chrześcijańska, opozycyjna zresztą też, antyklerykałów w Sejmie nie ma. Czołowi muzycy, że wspomnę Muńka, opowiadają, jak odmawiają różaniec, a właściciele Legii deklarują, że chodzą do dominikanów na Służew.
A ciągle jeszcze gdyby prezydent zaczął cytować Biblię, uznano by, że oszalał. Poza tym, wiesz, rozmawiałem kiedyś z ważnym politykiem, który powiedział mi wprost: „Ewangelia? Piękna, ale zupełnie nie przystaje do polityki. To jest oko za oko, ząb za ząb”. Tu tkwi odpowiedź na pytanie o wartości chrześcijańskie w życiu publicznym. Jeśli już można by te wartości odnaleźć w Biblii, to w Starym Testamencie, Ewangelia z nadstawianiem drugiego policzka kompletnie nie pasuje.
Tak jest w ogóle w życiu. Ktoś w biznesie nadstawia drugi policzek?
To zadajmy sobie pytanie, czy Jezus się pomylił? Był marzycielem, fantastą i nie przystawał do rzeczywistości? To dla kogo jest to chrześcijaństwo?
Zostawmy to. Pamiętasz, jak Izrael śpiewał „Legalize it”?
I całą płytę „Nabij faję”? Pamiętam.
Nadal palisz marihuanę?
Od 1993 r. nie palę w ogóle. Byłem już chrześcijaninem, a w każdym razie tak mi się wydawało – cały czas mi się trochę tak wydaje, a rzeczywistość mnie koryguje – i cały czas paliłem. Godziłem to bez problemu, jak mnie ktoś pytał, to mówiłem: „A gdzie w Biblii jest napisane, że nie wolno palić marihuany?”. No i koleś wymiękał, a ja miałem poznajdowane fragmenty o liściach drzew, które są uzdrowieniem narodów i tak dalej. Sporo tego miałem.
Byłeś jak świadek Jehowy.
Nikt mi nie podskoczył, żaden ksiądz. Kiedyś mieliśmy grać koncert Izraela, zahaczył mnie koleś i mówi: „Ej, Maleo, ponoć się nawróciłeś? To super!” I wtedy podchodzą koledzy z zespołu: „Chodź zajarać, bo zaraz gramy”. Usłyszał to ten koleś i mówi: „Ty, ale przecież chrześcijanin nie musi palić”.
„Nie musi”?
No właśnie, tym mnie załatwił. Walnął mnie młotkiem w łeb. Bo gdyby powiedział „nie może palić”, bym go olał, ale to „nie musi” mnie rozwaliło. Zdałem sobie sprawę, że wcale nie jestem wolny, z czego byłem taki dumny. Zrozumiałem, że do wszystkiego: do grania i do słuchania muzyki, do oglądania filmu i wschodu słońca, do wszystkiego muszę palić.
I przestałeś?
Od razu zobaczyłem, że mam coraz mniej kolegów, że nie bardzo mamy o czym gadać, bo połowę czasu, który spędzaliśmy razem, zajmowało nam palenie.
Ludzie często nawracają się pod wpływem jakichś granicznych doświadczeń.
Jak trwoga, to do Boga? U mnie było trochę inaczej. Wielką próbę przeżyłem, kiedy zmarł mój najlepszy kumpel, załogant warszawski, Bartek System. To była mocna sytuacja, kumpel przyniósł jakieś przedziwne, szamańskie LSD.
Szamańskie?
Tak, jacyś ludzie odprawiali nad tym jakieś rytuały. No i wziąłem jakąś megaporcję, pięć czy sześć tabletek. Jestem przygotowany, że teraz polecą na mnie hejty, co ja tu ćpam, ale ja wówczas doświadczyłem istnienia Szatana. To było doświadczenie siły zła. To było zło, które mnie nienawidzi, które chce, bym nie istniał. Nieprawdopodobne i straszne, otarłem się o śmierć.
Mówisz, że byłeś już chrześcijaninem, gdy rzucałeś marihuanę. A chrześcijaninem też zostałeś ot tak czy też spadłeś z konia i oślepłeś?
Nawracałem się na dwa razy, a zaczęło się w Jarocinie. Pochodzę z niewierzącej rodziny, nie byłem ochrzczony, z Kościołem nie walczyłem, ale on dla mnie nie istniał. Jakaś nudna instytucja z krzyżem na dachu, babcie z różańcami i nieustanne zakazy.
Mało zachęcające.
I w Jarocinie po raz pierwszy usłyszałem Ewangelię, usłyszałem, że Jezus mnie kocha, jest odpowiedzią na moje lęki i problemy. Miałem poczucie, że włączyłem film w połowie – gdzieś chodzą jacyś ludzie, coś mówią, a ja nie wiem, o co chodzi. Tak właśnie żyłem, szukałem odpowiedzi w anarchizmie, w reggae, w marihuanie, w różnych ideologiach, buntach w stylu „No future”.
I wtedy słyszysz Ewangelię.
Mówię więc: „Boże, daj mi jakiś znak, bo przecież jestem niewierzący”. Wtedy Tomek Budzyński z Armii zabiera mnie do paulinów na Starówkę i to był szok. Zobaczyłem inny, żywy Kościół, gdzie cuda zdarzają się cały czas. Poznałem też o. Augustyna Pelanowskiego, który został moim ojcem chrzestnym, w ten sposób ojciec jest młodszy od syna.
Jesteś człowiekiem sukcesu?
No jasne! Mam rodzinę, kochającą żonę, dzieci, wnuki – to największy sukces, jaki człowiek może osiągnąć. A poza tym robię to, bez czego nie mógłbym żyć, gram i śpiewam. W wieku 55 lat mam dredy i wariackie papiery, zresztą ja po prostu jestem wariatem. Ciągnęło mnie do Aleppo, gdzie naprawdę świstały kule, i żona mi na to pozwoliła.
A teraz znów jedziesz do Aleppo?
To pomysł Janka Ołdakowskiego, dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego. Chcemy tutaj zrobić wystawę Warszawa – Aleppo, a tam pokazać zdjęcia Warszawy po wojnie i dziś, żeby im udowodnić, że można.
Zachęcić ich?
Ich nie trzeba zachęcać, to niesamowici ludzie, którzy naprawdę kochają Syrię i oni ją odbudują. Trzeba im tylko dać trochę wiary, dać im nadzieję.
Skojarzenia z powstaniem warszawskim...
...Były naturalne. Także w tym, że nie całe Aleppo było kompletnie zniszczone, tylko niektóre jego dzielnice. W innych udawano, że istnieje normalne życie.
Na czym to polegało?
Na tym, że owszem, nie było prądu, ale były generatory, więc działały sklepy, nieduże bary. Mogłeś sobie pójść i usiąść przy kawie, coś zjeść. To też była kalka z Warszawy z 1944 r., gdzie na Starówce była rzeź, a ci, którzy przeszli kanałami do Śródmieścia, zobaczyli niemal normalne życie, ludzi chodzących na randki. I chcemy im pokazać, że ta wojna też się kiedyś skończy, że wróci tam normalne życie.
Ani w krajach arabskich, ani w Afryce w zasadzie nie ma sierot, bo dziećmi zajmuje się dalsza rodzina. Jaka społeczność muzułmańska zgodzi się oddać dzieci, sieroty, w ręce chrześcijańskie? Przecież oni sami uznaliby to za zdradę religii, to byłoby dla nich dziecko stracone