Polska jest jednym z najmniej solidarnych krajów Unii Europejskiej. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat nasz kraj wielokrotnie był adresatem pomocy innych państw. W czasie II wojny światowej setki tysięcy Polaków i Polek znajdowały wsparcie w Europie, Azji czy Afryce. Masowa emigracja będąca wynikiem represji politycznych miała też miejsce w wyniku ekscesów antysemickich w 1968 r. i po wprowadzeniu stanu wojennego na początku lat 80. Wreszcie, po wejściu do UE, mieliśmy do czynienia z olbrzymią skalą migracji zarobkowej. W ciągu pierwszych kilku lat po wejściu do Unii z Polski wyjechało w celach zarobkowych ponad 2 mln ludzi. Mimo to nikt nie mówił o groźnej fali polskich migrantów, nie podkreślał różnic kulturowych między Polakami a Niemcami czy Brytyjczykami, nie oczekiwał, by nasi rodacy dostosowywali się do lokalnej kultury, znali język czy wyznawali te same wartości co mieszkańcy innych krajów. Zarazem od wejścia do UE za pieniądze unijne wybudowaliśmy setki szkół, autostrad, dworców, szpitali, dróg szybkiego ruchu. Polska definicja solidarności obejmuje jednak wyłącznie otrzymywanie pomocy. Sami nie widzimy potrzeby jej udzielania.
Ale nie zawsze tacy byliśmy. Kiedyś pomagaliśmy innym społeczeństwom. Pod koniec lat 40. przyjęliśmy kilkanaście tysięcy greckich oraz macedońskich uchodźców, w tym blisko 4 tys. dzieci. Najwyraźniej zniszczona po wojnie Polska była bardziej gościnna i solidarna niż Polska jako naród Solidarności i dziecko 27 lat wolnorynkowych reform.
W nie tak dawnej przeszłości mieliśmy też dobre relacje z mieszkańcami krajów, z których dzisiaj uciekają miliony uchodźców. Jeszcze niedawno wielu Polaków pracowało przecież w Iraku czy Libii – wtedy nikt nie mówił, że są to mateczniki terroryzmu. Gdy Polacy jeździli na wakacje do Maroka, Egiptu czy Turcji, również nie mieli oporów, by korzystać z tamtejszych kurortów. Jednocześnie nie mieliśmy oporów, by brać udział w wojnie przeciwko Irakowi i Afganistanowi, w wyniku której zmarło kilkaset tysięcy osób i doszło do destabilizacji sytuacji w regionie. Ekspansja Państwa Islamskiego na terenach Syrii i Iraku to między innymi skutek tamtych działań. Mimo to nasze władze nie poczuwają się do jakiejkolwiek pomocy dla tamtejszych społeczeństw, a w dodatku rozpowszechniają ksenofobiczne kalki na ich temat. Nagle upolityczniony, skrajny odłam islamu stał się tożsamy z postawą wszystkich mieszkańców tamtego regionu.
Złotówka na osobę
Polskie władze, wspierane przez posłów klubu Kukiz’15 i narodową prawicę, straszą społeczeństwo przyjęciem garstki uchodźców i usprawiedliwiają wrogość wobec ludzi, którzy uciekają z terenów objętych wojną. Warto przypomnieć, że już za rządów PO–PSL udzielaliśmy minimalnej pomocy ofiarom działań wojennych. Rząd Beaty Szydło pokazał jednak, że można być jeszcze bardziej obojętnym na ludzką krzywdę.
W 2015 r. w Unii Europejskiej rozpatrzono prawie 600 tys. wniosków o status uchodźcy, z czego u nas zaledwie 3,5 tys. W pierwszej instancji w całej UE rozpatrzono pozytywnie 52 proc. wniosków (333 tys. osób), w Polsce zaś ledwie 18 proc. (695 osób). To jeden z najgorszych wskaźników ze wszystkich państw Unii. Nawet tak małe kraje jak Malta i Cypr przyjęły o wiele więcej uchodźców niż „ojczyzna Solidarności”. W tym czasie najwięcej uchodźców przyjęły kraje znacznie biedniejsze od nas – 2 mln Turcja, 1,5 mln Liban, 600 tys. Jordania.
W 2016 r. sytuacja jeszcze się pogorszyła. Nowy parlament już w kwietniu cofnął zgodę koalicji PO–PSL na przyjęcie kilku tysięcy uchodźców i nie zgodził się na solidarną relokację uchodźców w całej Unii Europejskiej. O ile w trzecim kwartale 2015 r. Polska wydała 280 pozytywnych wniosków dotyczących przyznania azylu, o tyle w kolejnych miesiącach przyjmowaliśmy mniej niż 100 osób na kwartał. Łącznie w 2016 r. przyjęliśmy zaledwie 305 uchodźców (na blisko 2,5 tys. wniosków o azyl). Warto też pamiętać, że wśród przyjętych osób nie było Syryjczyków, Afgańczyków czy Irakijczyków. Przyjęliśmy głównie Rosjan, Ukraińców i Tadżyków. Tymczasem cała UE w ubiegłym roku wydała 630 tys. pozytywnych decyzji o przyjęciu uchodźców. Dumne polskie państwo okazało się gościnne wobec 0,05 proc. uchodźców przyjętych przez UE. Lepsi okazali się od nas nawet Węgrzy pod przywództwem ksenofobicznego Viktora Orbána – tam w ubiegłym roku pozytywnie rozpatrzono 390 wniosków.
Mo wa nienawiści sączona przez najwyższych urzędników państwowych wobec uchodźców ma zakryć przerażającą prawdę o ofiarach działań wojennych. Są one odczłowieczane, demonizowane, traktowane jak ludzie gorszej kategorii. Jedyną odpowiedzią na nieliczne głosy obrońców praw człowieka są powtarzane w kółko zapewnienia członków rządu, że zamiast przyjmować uchodźców, lepiej pomagać im na miejscu.
Pr oblem w tym, że to również nieprawda. Polska należy do krajów, które udzielają najmniejszej pomocy na terenach objętych pomocą ze wszystkich państw UE. Ta niewielka pomoc, którą oferujemy, jest natomiast częściowo transferowana w ramach funduszy unijnych, które są obowiązkowe, więc pomagamy niezależnie od woli naszych władz.
Portal MamPrawoWiedziec.pl i Grupa Zagranica wyliczyły, że w ubiegłym roku w odpowiedzi na kryzys syryjski przeznaczyliśmy na pomoc humanitarną 34,7 mln zł, czyli ułamek środków świadczonych przez inne kraje Unii. To kwota ponad dwukrotnie mniejsza niż jednorazowa zbiórka Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Łącznie polska pomoc humanitarna nie przekracza 1 zł dziennie na mieszkańca. To najlepiej obrazuje, jak solidarnym jesteśmy państwem.
Ponadto Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie finansuje projektów pomocowych na terenie konfliktu w Syrii. Tłumaczy, że pomaganie tam jest niebezpieczne, a także trudne do monitorowania. Trudno w tym kontekście zrozumieć, co mają na myśli polscy ministrowie, gdy powtarzają, że wolimy pomagać na miejscu konfliktu, niż przyjmować uchodźców w kraju.
Nasz brak pomocy nie dotyczy zresztą tylko Syrii. Polska należy do grupy krajów OECD udzielających najmniejszej pomocy najbiedniejszym regionom świata ze wszystkich krajów rozwiniętych – zaledwie 0,096 proc. produktu narodowego brutto, choć przy wstępowaniu do UE zadeklarowaliśmy, że do 2015 r. nasza pomoc rozwojowa wzrośnie do poziomu co najmniej 0,33 proc. PNB. Obecnie kraje należące do OECD wydają średnio ponad trzy razy więcej niż Polska, a Szwecja ponad dziesięć razy tyle, co nasze „solidarne” państwo.
W końcu komuś pomóżmy
Przedstawiciele rządu mają jeszcze inne usprawiedliwienie na brak solidarności. Twierdzą, że nawet jeśli nie przyjmują uchodźców z Syrii czy Iraku, to masowo przyjmują azylantów z Ukrainy. Już rok temu premier Beata Szydło ogłosiła w Parlamencie Europejskim, że nasz kraj przyjął milion uchodźców ukraińskich. Do dziś tę bzdurę powtarzają czołowi politycy PiS, choć naprawdę nie trzeba być ekspertem, aby znać różnicę między migrantami zarobkowymi a uchodźcami. Gdyby jej nie było, trzeba by się zgodzić, że Niemcy w ciągu ostatnich kilku lat przyjęli ponad milion polskich uchodźców. Zgodnie z danymi Eurostatu w ostatnich latach Polska przyjęła zaledwie kilkuset uchodźców z Ukrainy. Natomiast faktycznie w ciągu minionych dwóch lat radykalnie wzrosła u nas liczba ukraińskich migrantów zarobkowych. Nie okazujemy jednak z nimi solidarności, polskie państwo nie dba o nich, a bardzo często są oni ofiarami brutalnego wyzysku, dyskryminacji i przemocy. Otrzymują bardzo niskie stawki, często nie płaci im się wynagrodzeń za nadgodziny, pracują na czarno, na masową skalę łamane są wobec nich przepisy BHP. Wielu z nich jest szantażowanych przez pracodawców, że nie otrzymają prawa do przedłużenia pobytu.
Kilka miesięcy temu australijska organizacja praw człowieka Walk Free Foundation ogłosiła raport na temat światowego niewolnictwa. Wyniki są przerażające. Na świecie aż 46 mln ludzi to niewolnicy. Niestety, Polska znalazła się w czołówce rankingu wśród krajów europejskich. Ponad 180 tys. ludzi żyje u nas w warunkach niewolniczych, z czego większość stanowią właśnie Ukraińcy. Pracują głównie w branży budowlanej, rolnictwie, handlu detalicznym, sprzątają i świadczą usługi seksualne. Zatrudnieni w szarej strefie nie są objęci kontrolami Państwowej Inspekcji Pracy. Są zdani na łaskę i niełaskę pracodawców. Zastraszeni, bez pomocy i wsparcia. Oto nasza słynna polska „gościnność”.
Dyskusja, czy powinniśmy przyjmować uchodźców, właściwie się u nas skończyła. W społeczeństwie, w którym często mówi się o miłości bliźniego, panuje coraz większy konsensus, że warto być obojętnym, a jeszcze lepiej wyrażać jawną pogardę i nienawiść. Politycy PiS są dumni ze swojej ksenofobii. Starają się wręcz budować kapitał polityczny na braku solidarności z ludźmi, którzy uciekają przed śmiercią, są pozbawieni domu, pracy, środków do życia. Niektórzy komentatorzy z wahaniem zgadzają się na przyjmowanie przez nas niewielkiej liczby uchodźców, zastrzegając jednak, że „nie wydamy na nich ani złotówki”. Jeszcze inni chcą, aby po szczegółowej kontroli przyjmować tylko chrześcijan.
Zamiast usilnie szukać alibi dla braku pomocy, powinniśmy wesprzeć uchodźców. Kilka czy nawet kilkadziesiąt tysięcy ludzi na blisko czterdziestomilionowe społeczeństwo to naprawdę niewiele. Przestańmy się oszukiwać, że jesteśmy społeczeństwem, które zawsze pomaga innym. Chociaż raz udzielmy komuś realnego wsparcia.
Dyskusja, czy powinniśmy przyjmować uchodźców, właściwie się skończyła. W społeczeństwie, w którym często mówi się o miłości bliźniego, panuje coraz większy konsensus, że warto być obojętnym, a jeszcze lepiej wyrażać pogardę i nienawiść. Polska definicja solidarności obejmuje jednak wyłącznie otrzymywanie pomocy. Sami nie widzimy potrzeby jej udzielania