Prace nad rentą wdowią są kontynuowane w Senacie. Ostatecznego kształtu przepisów jeszcze nie znamy, ale z wersji ustawy przyjętej przez Sejm wynika, że zamiast jednego świadczenia z ZUS wdowa będzie mogła pobierać dodatek w postaci części świadczenia zmarłego męża.

Analogiczne uprawnienia będzie miał oczywiście wdowiec, ale mężczyźni żyją statystycznie krócej, więc siłą rzeczy beneficjentami renty będą w większości kobiety. Będą one mogły pobierać np. całą swoją emeryturę i 25 proc. emerytury męża, przy czym całość nie może przekraczać trzykrotności minimalnej emerytury. Ma to ograniczyć ubóstwo osób starszych, którym trudno utrzymać się z jednego świadczenia. To dobrze, że zwraca się uwagę, że dzisiaj bieda dotyka coraz częściej emerytów. Jednak widać, że to kolejny wyłom w systemie ubezpieczeń społecznych, a na dodatek niesprawiedliwy.

Przede wszystkim pomoc socjalna, a taki charakter ma de facto renta, dla osób w trudnej sytuacji finansowej nie powinna być powiązana z ubezpieczeniami społecznymi. Ubezpieczenia społeczne opierają się na generalnej zasadzie, że każdy pracuje na swoją emeryturę. Jej wysokość zależy od wysokości odprowadzonych składek i wieku, w jakim się na emeryturę przechodzi. Średnio emerytury kobiet są niższe, bo pracują one krócej i zarabiają mniej, a czasami też dlatego, że z przyczyn rodzinnych miały długą przerwę w zatrudnieniu. Żeby uchronić takie osoby przed brakiem środków do życia po śmierci męża, już dawno wymyślono mechanizm zabezpieczający. Gdy mąż umiera, wdowa może otrzymywać rentę rodzinną o równowartości 85 proc. emerytury męża. Gdy ma także własną emeryturę, musi wybrać, co jest dla niej korzystniejsze – czy jej własna emerytura, czy 85 proc. emerytury męża. Nie może jednak pobierać obu tych świadczeń jednocześnie. Natomiast w uzasadnieniu do obywatelskiego projektu przepisów wprowadzających rentę wdowią czytamy, że konieczność wyboru budzi „szczególne zastrzeżenia” oraz „brak jest uzasadnienia, dlaczego osoba uprawniona do świadczeń ponosić ma negatywne konsekwencje z powodu śmierci współmałżonka – jak jest w obecnym systemie. Do tego sprowadza się bowiem fakt, że zmuszona jest ona zrezygnować z korzyści wynikających z racji na składki wpłacane przez kilkadziesiąt lat jej pracy”. Nie wiadomo, o jakie korzyści, z których ma rezygnować rzekomo pokrzywdzona osoba, chodzi, skoro nikt nie zabiera jej żadnych uprawnień, a nawet pozwala wybrać między swoją emeryturą a rentą rodzinną po mężu (żonie), co jest szczególnie korzystne, gdy między emeryturami małżonków była duża dysproporcja. Renta wdowia ma te negatywne konsekwencje niwelować.

Skoro jednak przepisy mają wprowadzać limit trzykrotności minimalnej emerytury, to oznacza, że gdy kobieta sama wypracowała wyższą emeryturę, to dodatku po śmierci męża nie otrzyma albo będzie on niższy niż wypłacany jej koleżance, która odprowadzała niższe składki. W rezultacie obu ZUS wypłaci taką samą kwotę, ale jedna z nich wypracowała ją sama w całości, a druga – tylko częściowo, bo część będzie stanowił dodatek z emerytury męża.

Spójrzmy na to z perspektywy jeszcze innych osób. Podczas konferencji prasowej premier zwracał uwagę na trudną sytuację materialną wdów po śmierci męża, ale co z ludźmi samotnymi, których emerytura nie wystarcza na utrzymanie się? Dlaczego emerytka, która nigdy nie wyszła za mąż albo jej małżeństwo się rozpadło, będzie musiała utrzymać się tylko ze swojej emerytury? Zróżnicowanie sytuacji tych osób jest niezrozumiałe. Pojawiły się prześmiewcze głosy, że oto Lewica wprowadza bardzo konserwatywne przepisy, bo zachęcają do zawierania małżeństw i zniechęcają do rozwodów. Można dodać, że też do dbania o zdrowie męża, bo żeby kobieta mogła otrzymać rentę, mąż nie może umrzeć przed osiągnięciem wieku emerytalnego.

Wydaje mi się, że u źródeł poparcia dla tego pomysłu leży niezrozumienie idei ubezpieczeń społecznych i wewnętrzne przekonanie wielu osób, że wraz ze śmiercią męża (analogicznie żony) składki „przepadają”. Trzeba sobie zdać sprawę z tego, że, choć to niepopularna opinia, „przepadanie” składek to istota systemów ubezpieczeniowych – czy to ubezpieczeń społecznych, czy komercyjnych. Składka emerytalna jest płacona do ZUS na podobnej zasadzie, jak składka ubezpieczeniowa np. na ubezpieczenie mieszkania, a więc na wypadek pewnego zdarzenia. Tym „wypadkiem” w przypadku ubezpieczeń w ZUS jest po prostu osiągnięcie pewnego wieku. Ubezpieczyciel komercyjny nie oddaje składek, jeśli w trakcie obowiązywania polisy mieszkanie nie zostanie zalane. Jednocześnie ubezpieczyciel wypłaci ustaloną kwotę, nawet gdy sąsiad zalał mieszkanie po zapłaceniu przez właściciela dopiero kilku składek. Prawdopodobieństwo zalania jest uwzględniane przy ustalaniu wysokości składki. Część osób otrzyma odszkodowanie, mimo że wpłacili o wiele mniejszą sumę składek, ale większość odszkodowania nie otrzyma, bo nic się w czasie polisy nie wydarzyło, mimo że składki opłacili. Ubezpieczyciele tak ustalają wysokość składki, aby wpłaty i wypłaty się bilansowały i jeszcze zapewniały firmie zysk. Na tej samej zasadzie część osób nie zdąży pobrać równowartości wpłaconych składek do ZUS, bo umrze wcześniej, ale inne osoby odbiorą dużo więcej pieniędzy w emeryturach, niż kiedykolwiek wpłaciły. Jeśli przyjmiemy, że należałoby oddać rodzinie część składek po wcześniejszej niż statystycznie śmierci emeryta, to według tej samej logiki trzeba by przestać wypłacać emerytury wszystkim osobom, które żyją „za długo”. Skoro więc w 2024 r. przewidywana długość życia dla 60-latki to 82 lata, to w takim razie od 82. urodzin ZUS powinien przestać wypłacać jej emeryturę. Czy więc naprawdę chcielibyśmy, żeby przepisy były skonstruowane jak ruletka – rodzina zyska na tym, że dziadek umrze wcześniej, bo można po nim dziedziczyć, ale być może babcia będzie żyła na tyle długo, że trzeba będzie ją utrzymywać. ©℗