Gościem Szymona Glonka w podcaście "DGPTalk: Obiektywnie o biznesie" jest Rafał Lew-Starowicz, wiceprezes fundacji EdTech.

Laboratoria przyszłości

Moje personalne wrażenie, wynika też z tego, że tam, gdzie byłem zapraszany, tam, gdzie były pokazywane te działania, to zwykle były szkoły, które powiedzmy, są najbardziej w tym zakresie biegłe. Jeśli zapraszały, żeby pokazać, jak to u nich funkcjonuje, to siłą rzeczy wiadomo, że to był tak zwany crème de la crème szkół. W związku z tym nie można tego obrazu przenosić na każdą placówkę, która dostała dofinansowanie. Przypomnę, że każda szkoła dostała taki sprzęt i publiczna, i niepubliczna. Badania, które pan przywołał, pokazują faktycznie, że zwykle wykorzystują ten sprzęt nauczyciele informatyki, matematyki, czasem techniki, czyli relatywnie często ci, którzy uczą przedmiotów ścisłych. Natomiast laboratoria są dedykowane całej społeczności. Problem polegał na tym, że szkolenia, które powinny być z programu, nie mogły być na etapie wdrażania programu finansowane. Szkolenia odbywały się w jakiejś formie, powiedzmy wirtualnej. Busy jeździły też po szkołach, ale wiadomo, że incydentalna wizyta takiej ekipy trenerów to nie jest to, co zmieni funkcjonowanie szkoły na stałe. Dlatego z badań też wynika, że nauczyciele są spragnieni szkoleń w zakresie wykorzystania tego sprzętu – mówi Rafał Lew-Starowicz.

Czy kupowanie sprzętu bez wiedzy, jak i po co go wykorzystać to nie marnotrawstwo?

W dużej części na pewno taka refleksja nad tym, co należy kupić, co można kupić, a nawet za ile można kupić, myślę, że pojawiła się późno. Z tego, co deklarowali nauczyciele, często czas od informacji, że mogą już zacząć kupować do momentu, kiedy ten sprzęt faktycznie został kupiony, nie był duży. A co więcej tutaj decydowali głównie sami nauczyciele, ewentualnie dyrektorzy szkół rzadko, kiedy byli konsultowani w tym zakresie uczniowie. Co więcej, opierano się na opiniach dostawców, a wiadomo, że każdy chwali swoje rozwiązania. Nie zawsze jest tak, że nauczyciele są biegli w tym, żeby rozróżnić funkcjonalności sprzętu, czy też wiedzą, jak szybko zużywa się, ile trzeba na przykład filmamentu kupić do drukarki, żeby to posłużyło długo I żeby wielu uczniów mogło drukować. Powiem tak, na pewno był to pożądany przez szkoły program. Na pewno jest tak, że nauczyciele, jest dużo takich, którzy mieli świadomość tego, czego by chcieli uczyć i co by im się przydało, w efekcie programu to otrzymali – wyjaśnia Lew-Starowicz.

Laptop dla czwartoklasisty

Na temat tego programu od początku wypowiadałem się dosyć krytycznie. Ze względu na konstrukcję. Nie mam nic przeciwko temu, żeby uczniowie dostawali sprzęt, wręcz przeciwnie. Jeśli chcemy się nauczyć gotować, to musimy mieć prąd, kuchenkę, garnki, gaz i to jest normalne, baza sprzętowa musi być. Tylko diabeł tkwi w szczegółach. Czy ten sprzęt powinien być w szkole, do wykorzystania na różnych przedmiotach w postaci mobilnych pracowni, czy pracowni terminalowych, gdzie wielu uczniów, właściwie wszyscy uczniowie mają do tego dostęp? Czy koncentrujemy się na jednej klasie, na jednym roczniku, który jeszcze zabiera te komputery do domu? – dodaje Rafał Lew-Starowicz.