Jestem przekonana, że to będzie intensyfikacja niezwykle złego procesu, w jakim uczestniczymy od 20 lat, czyli rozbicia Polski na dwa plemiona. W jego logice nie zmieni się nic, nastąpi pogłębienie. Prezydent Karol Nawrocki nawet niespecjalnie kryje się z tym, że w polityce wewnętrznej jego podstawowym celem będzie rozbijanie rządu i torpedowanie jego prac każdego dnia.
Rozpoczął od mocnego zakwestionowania działań obecnego rządu. Rzeczywiście zadeklarował, że będzie podejmował decyzje wbrew podziałom politycznym, rzeczywiście puścił oko do lewicy, wspominając o kilku tematach. Odczytuję to jednak wyłącznie jako rytualne zaklęcia, nie spodziewam się żadnej otwartości na współpracę. Chciałabym się mylić, ale jest we mnie mało nadziei.
...nie, nie. Nie było żadnego pęknięcia czy przełomu w moim myśleniu. Jedyna zmiana wynika z tego, że po wyborach prezydenckich nie zamierzam już cenzurować swoich słów, nie zamierzam się zastanawiać, komu się będą podobały, a komu nie. Stawka jest zbyt wysoka.
W 2016 r., czyli tuż po przegranych wyborach, zaczęłam przekonywać koleżanki i kolegów z Platformy, że anty-PiS to nie jest strategia, która może przynieść zwycięstwo. Oni rozsiedli się wygodnie w opozycji, bo w opozycji wystarczyło się pięknie oburzyć. Zdanie „nie ma naszej zgody', które wyrażało całą strategię Platformy z tego czasu, doprowadzało mnie do szału, bo nie niosło za sobą żadnego pozytywnego komunikatu, nie wynikało z żadnej pracy, z żadnego namysłu. Od 10 lat próbuję przekonać naszą część sceny politycznej, że pozytywna agenda, strategia, wizja są konieczne. Że bez nich nie zatrzymamy marszu brunatnych. Na tej narracji prowadziłam też kampanię wewnętrzną, kiedy startowałam na przewodniczącą Platformy. Moje argumenty się odbijały. Zrozumiałam, że jestem mentalnie poza Platformą, i odeszłam. Ale teraz sytuacja jest jeszcze groźniejsza, bo nasz rząd realizuje tak samo niewystarczającą agendę i ludzie to tak właśnie odbierają. Nie ma namysłu nad przyszłością, nie ma diagnozy największych wyzwań, nie ma strategii. Są prezenty dla niektórych grup społecznych nazywane osiągnięciami rządu. I jest wielki strach przed PiS-em i Konfederacją, który powstrzymuje rząd przed każdym odważniejszym posunięciem. Jeśli pan premier do tej pory nie zaproponował głębokiej zmiany politycznej, to ja już nie mam nadziei, że to zrobi. A czas płynie. Mamy dwa lata do kolejnych wyborów i albo zaproponujemy realne rozwiązania dla ludzi, ambitne, aspiracyjne, angażujące społeczną energię, albo oddamy Polskę brunatnym.
Nikt nam nie uchylał żadnych furtek. Platforma dysponowała realnymi sondażami i wiedziała doskonale, jaki wynik w nich osiągamy. Ten apel na ostatniej prostej, żeby głosować na nas, mógł nam dodać może 1 pkt proc. Doskonale pamiętam, z jakim hejtem i lekceważeniem się wcześniej spotykaliśmy. Proponowaliśmy powołanie Rady Programowej, wspólne prace nad przygotowaniem się do rządzenia. Wie pan, dlaczego nas zlekceważyli? Bo nie byli przygotowani do rozmowy o programie. Bo ludzie Platformy nie postrzegają procesu rządzenia jako skoordynowanej pracy wielu ośrodków, wyznaczania celów, diagnoz, poszukiwania rozwiązań, osiągania synergii w ich wprowadzaniu.
Udało się dzięki wynikowi Trzeciej Drogi i Lewicy, PO przegrała przecież z PiS. Poza tym dziś jesteśmy w innym miejscu i na wczoraj potrzebujemy propozycji do przodu. Tymczasem nie tylko ja mam bardzo nieprzyjemne wrażenie, że Platforma w większym stopniu realizuje agendę PiS niż swoją własną. Jest wtórna, spóźniona, reaktywna. To, co nazywają „własną agendą”, to prezenty dla niektórych grup społecznych albo realizacja oczywistych postulatów, takich jak podwyżki nauczycieli. To potrzebne, ale nie tworzy żadnej spójnej strategii, nie rozwiązuje kluczowych społecznych problemów. Jeśli mamy na scenie politycznej aktorów, którzy posługują się wyłącznie negatywnymi komunikatami i są przy tym głośni – to jaki jest polityczny sens realizowania ich postulatów? Czy będziemy bardziej wiarygodni dla ich wyborców, robiąc to? Czy tylko im dodamy punkty do ich sprawczości? Czy przy okazji nie zdemobilizujemy własnego elektoratu oburzonego tym działaniem? To nieprawda, że scena polityczna przesuwa się na prawo, to my, demokraci, ją tam przesuwamy. Rozmawiam często z młodymi ludźmi, słyszę od nich, że hasła Konfederacji do nich docierają, ale oni się z nich śmieją. A my mylimy głośność ich postulatów i ich powszechność – z przekonaniem, że te postulaty uzyskują rzeczywistą społeczną akceptację.
O szczegółach każdego z tych projektów można dyskutować, ale one nie mają wspólnego mianownika, którym byłaby strategia rozwoju, wizja Polski na przyszłe dziesięciolecia, a nie tylko na kolejną kampanię.
Dramatycznie się z tym nie zgadzam. W każdej dobrze zarządzanej organizacji wyznaczenie misji (na poziomie werbalizacji) i wizji (czyli próby wyobrażenia sobie przyszłości) to coś, co jest absolutnie konieczne do zarządzania. Żyjemy w turbulentnie zmieniającym się świecie – mamy zmiany klimatyczne, rozpędzoną digitalizację, problemy z demografią i całe geopolityczne tło. Słowo „turbulentny” oznacza, że różne trendy nakładają się na siebie i interferują w taki sposób, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć efektu. Świat prostego i przewidywalnego rozwoju się skończył ostatecznie! W takiej rzeczywistości brak wizji i strategii jest największym grzechem zaniechania o potężnych skutkach społecznych i politycznych. Potrzebujemy scenariuszy rozwoju przygotowanych dla każdych okoliczności. Zamiast tego po „naszej stronie” boimy się pozytywnej agendy jak diabeł święconej wody. Efekt jest taki, że pozwalamy drugiej stronie na przejęcie narracji. Nie wykonujemy nawet najmniejszej intelektualnej pracy, żeby zrozumieć, na czym to polega. Zostały nam dwa lata, by to zrozumieć, inaczej nasz 35-letni wysiłek budowania kraju i demokracji może pójść w cholerę, bo w blokach startowych czekają brunatni.
Zmienił się paradygmat. Te badania, te analizy, które wskazują na tę głęboką społeczną zmianę, nie przebijają się do dzisiejszych decydentów. Podczas niedawnego exposé premier Tusk mówił, że prawda sama się obroni, że lepsza komunikacja wystarczy, żeby wróciły dobre notowania. Otóż nie wystarczy. W dzisiejszej polityce prawda jest wtórna wobec narracji. Prawda jest taka, że na zachodniej granicy są pojedynczy migranci. Narracja jest taka, że są ich hordy i że jesteśmy zagrożeni. I co czują ludzie? Spokój, bo jest ich niewielu, czy zagrożenie ze względu na fejkowe hordy? Nie odpowiadamy na narracje prawej strony, pozwalamy im się rozlewać i budzić najniższe emocje. Oni mówią do najstarszych struktur naszego mózgu, tam, gdzie jest strach, gdzie jest wola przetrwania. A my odpowiadamy do kory mózgowej, czyli najmłodszych struktur w mózgu cywilizowanych ludzi. Jak pan myśli, który komunikat będzie skuteczniejszy?
Nie jest tak, że te odpowiedzi są łatwe, problemem jest to, że my w ogóle nie staramy się zrozumieć tego fenomenu i znaleźć rozwiązania! I nie jest tak, że nie ma tych odpowiedzi – po prostu nie wykonujemy roboty polegającej na tym, by wszyscy razem stanąć naprzeciw tego problemu. Na gwałt potrzebujemy strategii komunikacyjnej, bo oni mają strategię wymierzoną przeciwko nam. „Zalewanie pola” – tak o tym mówi były doradca Trumpa Steve Bannon. Zalać pole narracyjne taką liczbą fejków, histerii, bzdur, żebyśmy nie byli w stanie mówić o swojej agendzie, o rozwiązywaniu problemów ludzi. A jeśli nie będziemy o tym mówić i nie będziemy tego robić – ludzie uznają, że jesteśmy bezużyteczni! Że nie mamy żadnej sprawczości. I o to dokładnie chodzi altprawicy. O odebranie nam każdych atrybutów sprawczości. Dlatego naszym obowiązkiem jest powiedzieć: odmawiam rozmowy na temat fejków i histerii, rozmawiajmy o rzeczach poważnych. Spójrzmy na chłodno na ostatnie tygodnie. Jak pan realnie ocenia problem społeczny, jaki generują migranci na zachodniej granicy? Mogę wymienić tysiąc problemów polskiego państwa, które generują nieskończenie większe społeczne problemy, od wykluczenia komunikacyjnego przez ubóstwo energetyczne, brak dostępu do lekarzy, problemy osób z chorobami neurodegeneracyjnymi, kasę wydawaną przez rodziców na korepetycje, konieczność inwestowania w linie przesyłowe itd., itp. I można byłoby tak wymieniać długo. A o których z nich poważnie rozmawiamy? To jest właśnie realizacja strategii prawicy.
I na te emocje trzeba umieć odpowiedzieć emocjami. Prawa strona próbuje zbudować przekonanie, że migranci to wyłącznie gwałciciele. Ja proponuję, żeby rozejrzeć się wokół: imigranci to pielęgniarki, salowe, lekarze, ogromna grupa ludzi zatrudnionych w miejscach kluczowych dla funkcjonowania naszych społeczności – kierowcy autobusów, sprzedawcy, kelnerzy, pracownicy fizyczni. Oni pracują dla nas, dla Polaków, dla Polski, uczestnicząc razem z nami w rozwoju naszego kraju, dając nam, Polakom, korzyść z ich obecności w Polsce. Oczywiście, musimy umiejętnie ich integrować, musimy kontrolować granice i zapraszać do Polski tylko tych, których potrzebujemy. Ale kreowanie przekazu strachu, którego adresatem są nasze najniższe ludzkie instynkty, to świadome i intencjonalne wykorzystywanie sytuacji społecznej do osiągania celów politycznych. Prawica znajdzie każdy przypadek sytuacji, kiedy imigrant zachowa się w sposób nieakceptowalny i nagłośni go. Czy nagłośnią sytuację, kiedy imigrant uratuje życie polskiego dziecka, kiedy dokona odkrycia, które będzie ważne dla naszej gospodarki, kiedy zorganizuje wydarzenie ważne dla lokalnej społeczności? Czy będą mówić o przyjaźniach między dziećmi imigranckimi i polskimi? Uświadommy sobie, ich straszenie imigrantami nie ma na celu rozwiązania jakiegokolwiek problemu. Ma na celu wyłącznie rozpętywanie demonów i osiąganie politycznych skutków dla nich. Oni żerują na najniższych instynktach Polaków i pasą się na nich politycznie.
Tak, ale kiedy z jego otoczenia słyszę, że doradcy, którzy jeszcze jakiś czas temu znajdowali się wokół niego, nie są dopuszczani do ucha, to ręce opadają. To coraz bardziej szczelne i ścisłe grono, które nie przepuszcza informacji i badań mogących burzyć obraz tego, jak myśli dziś o polityce premier. W przeglądzie prasy na biurku naszego wywiadu nie dostanie. (śmiech) A przy zmianie paradygmatu trzeba naprawdę głębokiego resetu. Bardzo bym sobie życzyła, by premier Tusk był w stanie i chciał tego dokonać, ale przez półtora roku rządów nie widzę choćby jaskółki, która zwiastowałaby wiosnę. A zegar tyka. Mamy niecałe dwa i pół roku.
Oczywiście, ta propozycja jest ciekawa i do rozważenia, ale w gruncie rzeczy nie chodzi o nazwiska, tylko o głębokość zmian, jakie muszą się wydarzyć, żebyśmy wyszli cali z tego wirażu. A jaki mamy stan gry na dziś? Moi koledzy z Platformy nie zrozumieli, czym jest bunt przeciw elitom, czym jest poczucie „zdrady elit”. Nadal uważają, że wystarczy „więcej tego samego”, żeby sondaże się odwróciły. Nie rozumieją, że narracja budowana na emocjach, a często fejkach po stronie prawicy – działa i orze świadomość jak czołg. Nie rozumieją, że media społecznościowe pozwalają najgorszym degeneratom i szkodnikom przedstawiać się w pięknym przebraniu i zdobywać społeczne uznanie. Moim zdaniem nie doceniają też roli ruskich wpływów na ten proces. Plus my nie jesteśmy i nie potrafimy być tak głośni i tak skuteczni w korzystaniu z internetowych algorytmów.
Chciałabym to skomentować, ale inaczej, niż podpowiada Rokita. Pabianice pokazały, że ta praca, która przed nami, to nie jest tylko praca nad politykami po demokratycznej stronie. Nad takim czy innym błędem premiera, lidera czy przewodniczącego, ale także nad elektoratem, który zakleszczył się w uścisku polaryzacyjnym. Polaryzacja to zło, bo niszczy wspólnotę. Polaryzacja to zło dla strony demokratycznej, bo PiS-owi zawsze służy bardziej niż Platformie. Jednocześnie polaryzacja jest tak łatwa intelektualnie! Złe emocje zawsze są łatwiejsze niż próba znalezienia dobrych rozwiązań. Ta polsko-polska wojna ciągnie nas w dół, ale nie tylko politycy, również duża część elektoratu jest w nią wkręcona po kokardę. Trudno się dziwić, to trwa 20 lat. Pokolenie! Niektórzy już nie pamiętają, że można inaczej uprawiać politykę, inaczej myśleć o państwie. A ja wciąż marzę, że jeszcze w tej kadencji zobaczę premiera naszego rządu, który zapytany o to, co powiedział taki czy inny przedstawiciel altprawicy, odpowie: „to dla Polski nie ma żadnego znaczenia, szkoda czasu na wchodzenie w spór o niczym, mamy znacznie ważniejsze rzeczy do zrobienia, chciałbym państwu opowiedzieć o…”
Popełniliśmy sporo błędów. Nie mamy też własnych kanałów komunikacyjnych, nie jest dla nikogo tajemnicą, że media liberalne nas nie kochają, o tych podporządkowanych PiS-owi nie ma co nawet mówić. Mamy przed sobą wielkie wyzwanie. Jestem przekonana, że można temu podołać zarówno na poziomie naszej partii, jak i szerzej. Ale to nie stanie się z dnia na dzień. Jestem zwolenniczką pozytywistycznej roboty, krok po kroku, z wyznaczonymi celami, checkpointami. Musimy taką robotę wykonać. Mamy dwa lata.
I to jest właśnie ta droga na skróty, przed którą przestrzegam, a którą u kolegów w Platformie dostrzegam jako furtkę na trudniejsze czasy. Rozszczelnienie systemu poprzez akceptację wolnościowej części Konfederacji wcale nie sprawi, że ta bardziej radykalna, narodowa czy Braunowa zostanie na marginesie. Potrzebujemy resetu myślenia – im szybszego i głębszego, tym większa szansa, że za dwa lata nie okaże się, że nasz dorobek pójdzie w..., że nie obudzimy się w czarnej...
Czas jest taki, że chyba faktycznie musimy zacząć przeklinać, żeby się obudzić. ©Ⓟ
To nieprawda, że scena polityczna przesuwa się na prawo, to my, demokraci, ją tam przesuwamy