- Budżet trzeszczy w szwach
- Procedura nadmiernego deficytu
- Gdzie jest polityka gospodarcza?
- Jaki cel ma polityka społeczna?
- Co z wyzwaniami energetycznymi?
Jak można było się domyślić, zapowiadana na po wyborach prezydenckich rekonstrukcja rządu szybko zamieniła się w przepychankę. Każda z partii koalicyjnych chętnie przystałaby na odchudzenie rady ministrów, o ile będzie ona dotyczyć tylko tych pozostałych. Głośna rozmowa Szymona Hołowni z Adamem Bielanem, Jarosławem Kaczyńskim i Michałem Kamińskim była właśnie jednym z przejawów tej przepychanki – próbą lewarowania pozycji Polski 2050, znacznie osłabionej po fatalnym wyniku wyborczym jej lidera. Co gorsza, operacja „rekonstrukcja” nabrała również charakteru opery mydlanej, skupionej na personaliach, animozjach i sympatiach, a nie na problemach do rozwiązania.
A tych jest co niemiara. Rząd nie rozwiązał właściwie żadnego istotnego problemu, jedynie administruje krajem i nieumiejętnie gasi pożary – żeby wymienić tylko protesty rolnicze, powódź czy obecną sytuację na granicach. Oczywiście rządzący przekonują, że mają mnóstwo sukcesów na koncie, a kłopoty sprawia nieumiejętna komunikacja. W tym celu powołano nawet rzecznika rządu w osobie Adama Szłapki, byłego już ministra do spraw europejskich. Jego kompetencje przeszły do szefa MSZ Radosława Sikorskiego, co jak dotąd – półtora miesiąca po wyborach – jest jedynym realnym elementem rekonstrukcji. Na szczęście dosyć sensownym, gdyż na najważniejsze zebrania Rady UE i tak jeździł Sikorski, a Szłapka właściwie nie wypowiadał się na żadne kluczowe kwestie europejskie. Większość społeczeństwa nawet nie zdawała sobie sprawy z istnienia jego i jego resortu. Takich ministrów jest więcej.
Budżet trzeszczy w szwach
Już to, że wybór rzecznika stał się na pewien czas najczęściej omawianą sprawą w debacie publicznej, jest kuriozalne.
Komunikacja jest najmniejszym problemem tego rządu. Głównym jest brak realnych osiągnięć.
Politycy koalicji i sympatyzujący z nią komentariat wykazują wiele tak zwanych sukcesów, takich jak renta wdowia czy program Aktywny rodzic. Z całym szacunkiem dla ich beneficjentów, to jest zupełna drobnica. Pierwsze nie uzdrowi polskiego systemu emerytalnego, a drugie nie poprawi demografii. Najbardziej bezczelne jest przypisywanie sobie spadku inflacji, chociaż gdy ona rosła, oskarżano o to szefa NBP Adama Glapińskiego.
Jednym ze scenariuszy rekonstrukcji krążących w przestrzeni publicznej jest awansowanie ministra finansów Andrzeja Domańskiego na wicepremiera i przeobrażenie jego jednostki w superresort gospodarczy, który przejąłby m.in. rozwój (od Krzysztofa Paszyka z PSL). To pomysł zupełnie nietrafiony. O ile sam awans Domańskiego nie budzi zastrzeżeń, bo to jeden z nielicznych ministrów w tym rządzie, który wie, o czym mówi i czym się zajmuje, o tyle dodanie mu kolejnych obowiązków byłoby niemądre. Ministerstwo Finansów już jest superresortem – absolutnie najważniejszym ze wszystkich. Zajmuje się praktycznie całymi finansami państwa, a częściowo nawet jednostek samorządu. Poza tym ma ogromne kompetencje i obowiązki kontrolne, a dodatkowo ściga przestępczość karno-skarbową.
Procedura nadmiernego deficytu
Nie zmienia to faktu, że powinno ostro wziąć się do roboty. Przede wszystkim MF będzie musiało zmierzyć się ze spełnieniem wymogów Komisji Europejskiej w związku z procedurą nadmiernego deficytu. Od przyszłego roku Polska będzie musiała zmniejszać deficyt w tempie niespełna 1 proc. PKB rocznie. Abstrahując od tego, że rygory fiskalne UE powinny zostać przynajmniej złagodzone, obecnej sytuacji budżetowej Polski na dłuższą metę utrzymać się nie da. Pod względem wydatków sektora finansów publicznych jesteśmy już ponad średnią UE. W zeszłym roku było to 49,4 proc. PKB, czyli praktycznie tyle, ile w Niemczech – średnia unijna wyniosła 49,2 proc. Pod tym względem wyprzedziliśmy już nawet niektóre państwa skandynawskie – Danię (46,5 proc.) czy Norwegię (49,3).
Równocześnie dochody sektora finansów publicznych były w Polsce jednymi z najniższych w UE. Wyniosły ledwie 42,8 proc. PKB, przy średniej unijnej 46 proc. Duńczycy ściągają w daninach publicznych aż 51 proc. PKB, a Niemcy 46,8 proc. Inaczej mówiąc, mamy jedne z wyższych wydatków publicznych i jedne z niższych dochodów w UE. Jak celnie ujął to ekonomista Ignacy Morawski w jednym ze swoich codziennych komentarzy, „budujemy skandynawską Polskę za anglosaskie podatki”.
Ministerstwo Finansów powinno więc zaproponować gruntowną zmianę opodatkowania, likwidując niesłuszne przywileje i uszczelniając system podatkowy, by Polska zaczęła wreszcie notować dochody przynajmniej zbliżone do wydatków. Te drugie też powinny zostać przejrzane, gdyż istotna część świadczeń społecznych (szczególnie 800+) trafia do 10 proc. najlepiej zarabiających. Oczywiście, że można się częściowo finansować często demonizowanym długiem publicznym, ale notowanie 5-proc. deficytu przez więcej niż dwa, trzy lata jest skrajnie ryzykowne.
Wysokie wydatki publiczne to nic złego – wiele krajów Europy zbudowało dzięki nim państwo dobrobytu z prawdziwego zdarzenia. Miały one jednak przy tym adekwatny, progresywny system podatkowy, który pozwalał im utrzymywać jako taką dyscyplinę fiskalną. Szwecja i Dania mają dług publiczny niższy od 40 proc. PKB i pod tym względem są odpowiednio na 5. i 4. miejscu od końca w UE. Polska (55,3 proc.) wciąż jest w okolicach środka, ale jak tak dalej pójdzie, to niedługo trzeba będzie zmieniać konstytucję – a dokładnie 60-procentowy próg zadłużenia – do czego najpewniej nie będzie większości. No chyba że rząd wyprowadzi część długu poza budżet, za co jeszcze niedawno histerycznie wręcz krytykował poprzedników.
Gdzie jest polityka gospodarcza?
Superresort gospodarczy powinien jednak powstać. Obecnie kwestie gospodarcze są rozrzucone po tylu ministerstwach, że można się w tym pogubić. Są resorty: rozwoju i technologii, funduszy i polityki regionalnej, infrastruktury, aktywów państwowych czy wreszcie przemysłu. Ten ostatni jest znany głównie z tego, że znajduje się w Katowicach, co było czysto PR-ową zagrywką. Ministerstwo przemysłu jest kompletnie pozbawione znaczenia, a nazwiska szefowej – Marzeny Czarneckiej – nie zna nawet spora część dziennikarzy. Podział kompetencji między resortami jest zupełnie nieintuicyjny. Na przykład trudno powiedzieć, dlaczego tworzeniem programu mieszkaniowego zajmuje się ministerstwo rozwoju Krzysztofa Paszyka, a nie infrastruktury Dariusza Klimczaka (obaj z PSL).
Polska bezwzględnie potrzebuje kompleksowej polityki przemysłowej, integrującej produkcję z wielu różnych branż i koordynującej łańcuchy dostaw. Próbą stworzenia czegoś takiego był zapomniany już zapewne nawet przez jego autora Plan Morawieckiego, który na papierze wyglądał naprawdę sensownie. Przede wszystkim zawierał konkretne wskaźniki, które należało spełnić (m.in. 25 proc. PKB na inwestycje) oraz wytypował bardzo konkretne obszary produkcji, w które miano solidnie zainwestować. Chociażby produkcję dronów, co dekadę później okazało się niezwykle trafne, pojazdów kolejowych wysokiej prędkości, samochodów elektrycznych czy promów. Oczywiście to wszystko zostało na papierze. Gdy PiS oddawało władzę w 2023 r., poziom inwestycji wyniósł ledwie niespełna 18 proc. PKB, a polski pojazd elektryczny i promy stały się obiektami żartów i tematami memów.
Nowy plan polityki przemysłowej powinien powstać – i zostać zrealizowany. Rywalizacja gospodarcza na świecie się zaostrza, więc Polska musi zadbać o jak najszybszy skok technologiczny i przesunięcie w górę w łańcuchu produkcji. Nie musimy robić tego sami, zresztą najpewniej by nam nie wyszło, więc w najbardziej zaawansowanych obszarach trzeba będzie liczyć na inwestorów zagranicznych – chociażby z Korei Południowej, od której nabywamy ogromne ilości sprzętu wojskowego.
Plan polityki przemysłowej mógłby więc zawierać konkretne ulgi inwestycyjne i inne subwencje dla inwestorów z kluczowych branż. Chociażby półprzewodników. O tym, że powstanie strategia półprzewodnikowa, dowiedzieliśmy się dopiero w momencie wycofania się Intela z inwestycji na Dolnym Śląsku, a bez tego niewiele mamy. Finalnie „Polityka dla sektora półprzewodników” ukazała się dopiero w lutym tego roku. Przy czym – co jest już zupełnie kuriozalne – zajmowało się nią… ministerstwo cyfryzacji, które powinno skupić się na tworzeniu software’u dla domeny publicznej, a nie na produkcji hardware’u. Plan ten jest bardzo ogólnikowy i widać, że był robiony na chybcika. Dobrze, że chociaż zawiera konkretną kwotę inwestycji, niestety śmiesznie niską, gdyż mowa o 1,5 mld euro do końca przyszłego roku. Tyle miało trafić na wsparcie polskiego przedsięwzięcia Intela.
Można by się też zastanowić, czy wielkie ministerstwo gospodarki nie powinno przejąć od MON kontroli nad sektorem zbrojeniowym. Produkcja uzbrojenia, szczególnie niezwykle potrzebnej amunicji, powinna stać się integralną częścią polityki przemysłowej. Przepływ technologii wojskowych do gospodarki cywilnej stał się głównym motorem wzrostu gospodarczego w USA i Izraelu. Szczególnie w tym drugim państwie zbrojeniówka stała się integralną częścią strategii przemysłowej, a jej relacje z gospodarką cywilną są tak bliskie, że czasem trudno odróżnić jedno od drugiego. Szef MON powinien skupić się na organizacji wojska, identyfikacji jego potrzeb oraz – co idzie najtrudniej – rekrutacji żołnierzy. Choć trzeba przyznać, że w większości liczących się na tym rynku krajów to odpowiedniki MON kontrolują sektor zbrojeniowy i uczestniczą w negocjacjach transakcji z innymi państwami.
Nie ma jednak wątpliwości, że szef nowego gigaresortu gospodarczego powinien tworzyć polską strategię przemysłową przy niezwykle bliskich i regularnych kontaktach z ministrem obrony narodowej.
Polityka przemysłowa Polski powinna również objąć transport. Zarówno ten publiczny, jak i cargo oraz infrastrukturę drogową, kolejową i lotniczą. Transport publiczny jest kluczowy dla zapewnienia mobilności pracowników, tymczasem wiele regionów Polski, szczególnie poza obszarem największych aglomeracji, jest wykluczonych pod tym względem. Transport cargo oraz infrastruktura są oczywiście niezbędne dla utworzenia sprawnych łańcuchów dostaw.
Jaki cel ma polityka społeczna?
Na wzmocnienie zasługuje również ministerstwo rodziny, pracy i polityki społecznej – i nie tylko dlatego, że na jego czele stoi bardzo sensowna ministra Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, która jako jedna z nielicznych coś „dowiozła” (wspominany program Aktywny rodzic i rentę wdowią). Nowy, duży resort polityki społecznej powinien przejąć politykę mieszkaniową, bo wpływa ona zarówno na demografię, jak i jakość życia w ogóle. Lewica postuluje utworzenie osobnego ministerstwa mieszkalnictwa, ale wystarczyłby silny departament w ramach nowego MPS. Ministerstwu Rozwoju, które za wszelką cenę chce przeforsować krytykowany ze wszystkich stron program dopłat do rat kredytów, ewidentnie bardziej zależy na impulsie wzrostowym oraz interesach deweloperów, a nie na rozwiązaniu problemu społecznego, jakim jest niemożność zdobycia własnego dachu nad głową, z jakim mierzą się miliony młodych Polek i Polaków.
Pod względem odsetka młodych dorosłych żyjących z rodzicami i pracujących na pełen etat Polska znajduje się na czwartym miejscu w UE – po Malcie, Chorwacji i Słowacji. W 2024 r. aż 52 proc. populacji w wieku 18–34 lata zamieszkiwało w domu rodzinnym, co było wynikiem wyższym nawet niż w Turcji, gdzie relacje rodzinne są niezwykle bliskie, więc wielopokoleniowe gospodarstwa domowe są normą. Średnia unijna wyniosła 37 proc., a w państwach nordyckich to ok. 25 proc. lub mniej. Przypomnijmy: mowa o osobach pracujących na pełen etat. To są zupełnie dramatyczne dane, nawet jeśli uwzględnimy, że część z tych osób w rzeczywistości mieszka gdzie indziej, ale się nie przemeldowała, bo to oznacza, że ich prawo do zamieszkiwanego lokalu jest problematyczne lub krótkotrwałe. W takich warunkach trudno myśleć nie tylko o założeniu rodziny, lecz nawet o planowaniu życia zawodowego w dłuższym terminie. Nowy departament we wzmocnionym MPS powinien więc możliwie szybko stworzyć strategię mieszkaniową Polski, obejmującą różne programy: dofinansowania nawet do 100 proc. inwestycji w lokale komunalne, wsparcia budownictwa społecznego i TBS-ów, podwyższenia dodatków mieszkaniowych i rozszerzenia grona ich beneficjentów czy wreszcie zorganizowania budowy tanich lokali na wynajem przez samo państwo.
Nowe MPS powinno też przejąć zadania pozbawionych własnych resortów i niemających kompletnie żadnego znaczenia politycznego (ani merytorycznego) ministry równości Katarzyny Kotuli, ministry polityki senioralnej Magdaleny Okły-Drewnowicz oraz ministry ds. społeczeństwa obywatelskiego Adriany Porowskiej. Szczególnie powołanie dwóch ostatnich wyglądało na zagrywkę PR-ową mającą na celu uzupełnienie zmaskulinizowanego rządu o jakieś kobiety. Polityka senioralna to ewidentnie część polityki społecznej, zresztą z każdym rokiem nabierająca znaczenia, więc powinna być integralną częścią MPS. O istnieniu stanowiska Adriany Porowskiej dowiedzieliśmy się dopiero niedawno, gdy wystąpiła… przeciw społeczeństwu obywatelskiemu, a konkretnie grupom patrolującym granice. Jeśli rząd chce wyrównać relację między liczbą mężczyzn i kobiet w rządzie, to powinien im dać realne funkcje, a nie mnożyć nieistotne stanowiska.
Stanowisko ministra ds. równego traktowania istniało już za koalicji PO-PSL, w czasie rządów Zjednoczonej Prawicy zostało zamienione na zmarginalizowanego pełnomocnika. Dotychczas ich zadaniem było głównie stanie na straży równouprawnienia kobiet. Nowa koalicja utworzyła stanowisko ministry równości, a do zadań Katarzyny Kotuli należy też walka z wykluczeniem osób LGBT.
Celem polityki społecznej powinno być szeroko rozumiane wyrównywanie szans – edukacyjnych, komunikacyjnych czy ekonomicznych – oraz zapewnianie równego traktowania wszystkich grup społecznych. Nowy departament równości powinien więc identyfikować przypadki rozwarstwienia i wykluczenia w różnych obszarach życia, a następnie proponować rozwiązania poszczególnym ministerstwom lub samemu przygotowywać odpowiednie projekty, jeśli diagnoza obejmowałaby obszar działania MPS.
Co z wyzwaniami energetycznymi?
Powinno również powstać ministerstwo energii, które przejęłoby kompetencje z tego obszaru od ministerstwa klimatu i środowiska, natomiast od MAP nadzór nad spółkami energetycznymi (pozostałe powinny trafić do superresortu gospodarczego, by stać się instrumentem polityki przemysłowej). Oczywiście na jego czele nie powinna stanąć obecna ministra klimatu Paulina Hennig-Kloska, skompromitowana chociażby projektem ustawy wiatrakowej pisanym pod dyktando lobbystów branży OZE.
Wbrew zapewnieniom Rafała Trzaskowskiego z debaty przedwyborczej z Karolem Nawrockim, UE nie zamierza odchodzić od Zielonego Ładu. Tymczasem rząd wciąż nie przedstawił kompleksowej strategii ratowania miast i gmin, które obecnie funkcjonują dzięki istnieniu elektrowni węglowych, takich jak Bełchatów czy Łaziska Górne – te drugie przynajmniej leżą na Śląsku, gdzie innej pracy nie brakuje. W nadchodzących latach będzie to niezwykle trudne wyzwanie. Sama transformacja energetyczna również wlecze się niemiłosiernie, a umowa pomostowa z Westinghouse na budowę pierwszej polskiej elektrowni jądrowej została podpisana w ostatniej chwili, gdyż już po wygaśnięciu pierwszej umowy na projekt z 2023 r. Przede wszystkim jednak nowe ministerstwo energetyki powinno jak najszybciej przygotować program finansowania wielkiej fali termomodernizacji, którą wymusi na nas tak zwana dyrektywa budynkowa. W innym wypadku koszty rzędu kilkuset miliardów złotych spadną na mieszkańców, którzy i tak już niedługo będą musieli się mierzyć z dodatkowymi opłatami wynikającymi z rozszerzenia systemu uprawnień do emisji dwutlenku węgla, czyli wchodzącego w życie w 2027 r. EU-ETS 2.
Cichy kryzys ochrony zdrowia
Na koniec trudno nie wspomnieć o najbardziej palącym problemie Polski, czyli chwiejącej się na nogach publicznej opiece medycznej. W tym przypadku nie powinno być większych zmian organizacyjnych, szczególnie że PiS już dołożyło MZ zadań, przesuwając pod jego egidę ratownictwo medyczne. Samo w sobie byłoby to słuszne, gdyby poszło za tym adekwatne finansowanie. W Ministerstwie Zdrowia powinno za to dojść do zmiany personalnej. Pod kierownictwem Izabeli Leszczyny doszło do drugiego po pandemii największego kryzysu systemu ochrony zdrowia w Polsce w XXI wieku, gdy pod koniec zeszłego roku szpitale musiały przesuwać operacje, gdyż zablokowano opłacanie nadwykonań świadczeń limitowanych, a na pieniądze za nielimitowane musiały czekać miesiącami. Tymczasem ministra Leszczyna parła do obniżki składki zdrowotnej dla przedsiębiorców, co miało pozbawić NFZ 5 mld zł, czyli kwotę wystarczającą z nawiązką na zapłatę szpitalom za nadwykonania. Na szczęście ustawę zawetował prezydent Andrzej Duda.
Wymianie szefowej resortu musi jednak towarzyszyć pomysł na reformę systemu. Absolutnie niezbędne jest podwyższenie publicznego finansowania ochrony zdrowia. W 2023 r. wydawaliśmy na ten cel 5,7 proc. PKB. Średnia unijna wyniosła aż 7,3 proc. W rezultacie następuje cicha prywatyzacja opieki medycznej – pacjenci nie chcą czekać w długich kolejkach i wybierają prywatne gabinety. Usługi dentystyczne są w Polsce niemal całkowicie sprywatyzowane, a współpłatność za leki przepisywane na receptę jest nad Wisłą jedną z najwyższych w OECD. Poza tym niezbędna będzie zmiana w wycenie świadczeń, by takie obszary jak geriatria czy psychiatria – szczególnie dziecięca, ale nie tylko – przestały leżeć odłogiem.
Zrekonstruujmy myślenie, nie tylko rząd
Potencjalnych propozycji jest oczywiście więcej. Przykładowo połączone powinny zostać ministerstwo edukacji oraz nauki i szkolnictwa wyższego, by uspójnić cały proces kształcenia Polaków. Przy czym sama nauka mogłaby trafić do superresortu gospodarczego, gdyż badania i rozwój są podstawą innowacyjności, kluczowej z punktu widzenia polityki przemysłowej. A polskie uczelnie i tak skupiają się na przekazywaniu wiedzy, co im wychodzi całkiem nieźle, a nie na odkrywaniu, co im wychodzi bardzo słabo.
Najważniejsze jednak, by rządzący przestali myśleć o strukturze rady ministrów z punktu widzenia partyjno-personalnego, lecz spojrzeli wreszcie na rząd jak na ciało, które ma sprawnie kierować państwem w burzliwych i ryzykownych czasach. Przy takim propaństwowym podejściu będzie mu można wybaczyć nawet trudne do uniknięcia wpadki i błędy.