Adam Tooze to jeden z ważniejszych głosów w liberalnej amerykańskiej publicystyce ostatnich lat. Ten wykładowca Uniwersytetu Columbia napisał całą masę ciekawych rzeczy, np. o ekonomicznym kontekście wojny w Ukrainie. Niestety, wygląda na to, że i jemu antytrumpowska panika moralna odebrała rozsądek.

Ostatnio Tooze zamieścił na swoim mikroblogu kawałek pod tytułem „Syndrom sztokholmski w wersji Mar-a-Lago”. Rzecz jest soczystą krytyką skierowaną pod adresem tych wszystkich, którzy ośmielają się czytać to, co pisze Steve Miran, doradca Trumpa ds. ekonomicznych. Mowa oczywiście o tekście (tym, którego główne założenia relacjonowałem na łamach tej kolumny), w którym Miran wykłada podstawowe cele dyplomacji i polityki gospodarczej Białego Domu: dążenie do trwałego osłabienia dolara, cła i gwarancje geo polityczne są kartą przetargową wobec partnerów/rywali handlowych USA; i cel najważniejszy, czyli doprowadzenie Chin, Unii Europejskiej, Kanady i innych do stołu rokowań (hasło „układ z Mar-a-Lago”), przy którym ułoży się nowy porządek handlowy na następne dekady.

Ciekawe jest to, że Tooze nie polemizuje z Miranem/Trumpem. Nie podejmuje też uczciwej rozmowy o sensowności „operacji Mar-a-Lago”. On po prostu uznaje tych komentatorów ekonomicznych, którzy podejmują próbę racjonalnej oceny ekonomii politycznej trumpizmu, za „ofiary syndromu sztokholmskiego”. Taka np. Izabella Kaminska z „The Financial Times” grzeszy już przez samo pisanie, iż propozycje Trumpa są próbą rozwiązania problemów makro nękających od dekad amerykańską gospodarkę. Grzeszy Alexandra Scaggs, również z „FT”, oraz grzeszy Shawn Donnan z Bloomberga, którzy starają się czytać posunięcia celne i dyplomatyczne administracji USA w kontekście gry negocjacyjnej w drodze do przyszłego układu z Mar-a-Lago. Oni, zdaniem Tooze'a, postępują źle dlatego, że próbują zrozumieć posunięcia 47. prezydenta USA. Winni są więc normalizowania rządów Trumpa.

Ale dlaczego wam tym zawracam głowę? Wydaje mi się, że postawa Tooze'a jest – niestety – charakterystyczna. Wygląda na to, że w Ameryce zaczyna się krystalizować obóz niezgody na demokratyczny wynik wyborów prezydenckich w USA roku 2024. Wydaje mi się, że taka reakcja amerykańskich elit na Trumpa warta jest opisywania. Także dlatego, że bardzo wielu odbiorców czerpie wiedzę o świecie przefiltrowaną przez te elity. Jeżeli teraz abdykują one z myślenia (a de facto to robi w cytowanym tekście Tooze), to czy nadal spełniają swoją rolę społeczną? I czy ich odbiorcy nie powinni się przynajmniej móc dowiedzieć o tej zdradzie swoich idoli wobec rozumu? ©Ⓟ

Autor jest zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Solidarność” oraz publicystą wydawanego przez NBP „Obserwatora Finansowego”